wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

2°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 05:11

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Dziś premiera książki wrocławskiego pisarza Marka Krajewskiego „Błaganie o śmierć” [PRZECZYTAJ U NAS FRAGMENT]

Ostatnia powieść Marka Krajewskiego z Eberhardem Mockiem w roli głównej – „Błaganie o śmierć” – ma dzisiaj (12 października) swoją premierę. Ojciec chrzestny polskiego kryminału żegna się ze swoim bohaterem i zapowiada, że już nie napisze kolejnej książki, w której wystąpi słynny policjant z Breslau.

Reklama

13 powieści o Eberhardzie Mocku w 25 lat

Krajewski napisał trzynaście powieści o Mocku (pierwsza ukazała się 25 lat temu), które zostały przetłumaczone na ponad dwadzieścia języków.

Czytaj też: Marek Krajewski mówi „żegnaj” policjantowi z Wrocławia. Jego najnowsza książka jest ostatnią powieścią z Eberhardem Mockiem

O czym opowiada najnowsza powieść, której akcja rozgrywa się w przedwojennym Wrocławiu w roku 1919?

„Ofiara nawet nie zdążyła krzyknąć, kiedy spowiła ją ciemność. Gdy panna Berger, właścicielka ekskluzywnego domu publicznego, zastała w mieszkaniu Herty Rossenbach pusty wózek dziecięcy, już wiedziała. Kobieta i jej roczna córeczka Bettina zaginęły.

Herta cudem przeżyła śmiertelny cios. Podobnego szczęścia nie miał Georg Mittag, który zginął na ringu pokonany przez Arnolda Berhingera, zawodnika lokalnego klubu. Starcie zapisało się czarnymi zgłoskami w historii niemieckiego boksu. I w karierze Eberharda Mocka, który był jego świadkiem.

Śledztwo w sprawie ustawionej walki prowadzi Mocka w coraz mroczniejszy labirynt lokalnych powiązań, splatając się z jego prywatnymi poszukiwaniami małej Bettiny. Byli więźniowie zrzeszeni w Bractwie Pierścieniowców i słabość Mocka do zrozpaczonej matki pchają go do przestępstwa najstraszniejszego z możliwych” – zapowiada wydawnictwo Znak.

A oto początek najnowszej powieści Marka Krajewskiego „Błaganie o śmierć”, którą publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak. Przeczytajcie!

PROLOG

15 maja 1919 roku

WROCŁAW 

Asystent policyjny Eberhard Mock właśnie się dowiedział, że jest mordercą.

To oskarżenie nie miało żadnej mocy prawnej, nie padło ani z ust prokuratora, ani sędziego. Nie było złowrogą tezą, którą zaraz udowodni jakiś złotousty sługa Temidy. Wyszło ono mianowicie zza pożółkłych od nikotyny wąsów medyka sądowego Wolfganga Lasariusa.

Jak wiele rzeczy na świecie, ów zarzut miał też drugie dno. Za jego literalną treścią kryła się mieszanina uczuć: niechęć, zwątpienie, a nawet pewien rodzaj desperacji, w jaką w ostatnich godzinach popadł doktor.

Obaj mężczyźni stali na środku sali sekcyjnej Instytutu Lekarsko-Sądowego. Za ich plecami rozpościerały się amfi­teatralne pulpity dla studentów oraz wielkie okna z oprawionymi w mosiężne ramki nieprzezroczystymi szybkami.

Stanowiły one barierę dla podglądaczy, rekrutujących się spośród okolicznej dzieciarni. Tuż po wybudowaniu medycznego kampusu Królewskiego Śląskiego Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma wiedzione ciekawością pod­wórkowe łobuzy – unikając czujnych oczu uczelnianych pedli – przeskakiwały przez parkan i z gałęzi nielicznych młodych kasztanowców, rosnących pomiędzy budynkami z czerwonej cegły, oglądały rozcięte zwłoki na stołach sekcyjnych, delektując się żałosnym spectaculum mortis.

Ktoś z władz wydziału medycznego w końcu uznał, że ten widok nie jest przeznaczony dla postronnych obserwatorów, a zwłaszcza dla dzieci. Ponieważ woźnym nie udawało się skutecznie odpędzać intruzów, zarządzono wprawienie w okna mlecznych szybek.

Nie przepuszczały one zatem ciekawskich spojrzeń, ale za to musiały zapewnić dostęp świeżego powietrza – co w tym właśnie pomieszczeniu było wręcz niezbędne. Dla spełniania tej wentylacyjnej funkcji górny, najwyższy rząd szybek odchylał się ku wnętrzu dzięki specjalnym mosiężnym dźwigniom zamontowanym pomiędzy futrynami.

Otwarte oberlufty niewiele jednak dawały w tym dniu – nadzwyczaj ciepłym, dusznym i bezwietrznym. Najlżejszy nawet podmuch nie rozwiewał kłębu miazmatów.

Na obu obecnych tu mężczyznach nie robiły one jednak najmniejszego wrażenia. Nie byli bynajmniej nowicjuszami w medyczno-sądowym świecie.

 – Ja wiem z góry. – Lasarius wskazał na ludzką istotę leżącą na stole sekcyjnym. – Doskonale wiem, Mock, co zaraz ujrzę, kiedy rozkroję to ciało. Nawet bez obdukcji mogę panu podyktować raport…

Ujął w dłoń cygaro marki Sułtan, które – odłożone wcześniej na brzeg stołu – rozsiewało wokół ciężki, duszący aromat.

Zaciągnął się, co było nader rzadkie u palaczy cygar i nawet u tych najbardziej doświadczonych wywoływało na ogół krótki atak kaszlu. Ale nie u doktora.

Wypuścił nosem i ustami smużki dymu.

 – Wie pan, co jest najgorsze w tej całej tragicznej sprawie? – zapytał i zaraz sam sobie odpowiedział: – Że pan podaje w wątpliwość rację mojego działania, a ono jest racją mego istnienia. Po co mam kroić tego nieszczęsnego nieboszczyka, Mock? Po co mam wykonywać moją pracę, jeśli obaj wiemy, co zobaczymy w środku? Niech no pan mi powie, do czego ja jestem tutaj potrzebny? Pan nie potrzebuje mojej ekspertyzy, pan wszystko wie, bo to właśnie pan go zabił!

Policjant nic nie odpowiedział. Spoglądał długo na Lasariusa spod opuchniętych, zaczerwienionych powiek. Spał zaledwie cztery godziny – mniej więcej od trzeciej nad ranem, kiedy to uczynny fiakier pomógł mu – pijanej, bezwładnej bryle mięśni – wgramolić się na pięterko mieszkania. O siódmej rano obudził go wściekły ojciec, narzekający, że w ich wspólnej sypialni śmierdzi jak w gorzelni.

Eberhard – trawiony teraz przez bezsenność i wysuszony przez kaca – nie był w nastroju do wysłuchiwania połajanek Lasariusa. Nie miał też zamiaru prosić o wyjaśnienie postawionego sobie zarzutu ani tym bardziej kajać się przed hamletyzującym doktorem, który dotąd wydawał mu się wcieleniem naukowej powagi i przykładowej wręcz powściągliwości.

Aby uspokoić swoje budzące się gwałtowne reakcje na te oskarżenia, przeniósł wzrok z twarzy medyka na jego mocne palce ściskające cygaro. Przez chwilę zastanawiał się – nigdy nie miał odwagi o to zapytać – co sprawiło, że skóra Lasariusa na twarzy i na dłoniach jest jakby pocętkowana: jakiejś choroby to skutek czy chemikaliów z labo­ratorium?

Zadawszy sobie to pytanie, nie wiadomo, który to już raz w życiu, odwrócił wzrok od rozgniewanego rozmówcy. Nie podobało mu się to spojrzenie – wyzywające i palące jak płomień.

„Odciąć się od jego wzroku to jedno, a uspokoić wewnętrznie, to drugie” – pomyślał.

Wiedział jednak, jak zrobić „to drugie”. Po prostu musiał skupić się na czymś innym. Na przykład na Willibaldzie Mocku, swoim ojcu, dobiegającym osiemdziesiątki emerycie, z którym dzielił pokój nad dawnym sklepem rzeźniczym, jaki im przypadł w spadku po śmierci stryja Eduarda na odległym wrocławskim osiedlu Klein Tschansch.

Przypomniał sobie, jak to dzisiaj rano – zresztą tak jak zawsze – ów emerytowany szewc z Wałbrzycha szurał kapciami po starych trzeszczących deskach podłogi, stukał oknami, które zdołały się już wypaczyć i przepuszczały chłód i wilgoć, oraz klekotał źle dopasowaną szczęką. Usłyszał w myślach, jak stary go krytykuje za wczorajsze pijań­stwo. W tym przypomnieniu dopadły go znowu obelgi, które padły z ust ojca:

 – Huncwot, pijanica!

Przypomniał sobie ból zacięcia na policzku, gdy jeden z epitetów – moczymorda – wydał mu się nadzwyczaj dotkliwy. Nie opanował wtedy drżenia dłoni i brzytwa przecięła naskórek. Dotknął teraz małej ranki, pociągniętej ałunem, i uśmiechnął się nieznacznie.

Pod wpływem tego lekkiego bólu wrócił spokój i pogodna rezygnacja.

„Wystarczy pomyśleć o starym, by zapomnieć o tym wściekłym konowale” – takie znalazł sobie remedium na pełne złości spojrzenia i słowa Lasariusa.

Był to – obok odliczania po grecku i po łacinie – sprawdzony sposób, aby powstrzymać się od wybuchu irytacji. Wystarczyło tylko przypomnieć sobie dawne smagnięcia rózgą, ciosy kułakami i obecne poranne marudzenie własnego ojca.

 – Oczywiście! No tak! Oczywiście! – Lasarius był najwyraźniej rozsierdzony. – Może pan milczeć! Może mi pan dalej okazywać pogardę! Może pan powiedzieć w myślach: odczep się, stary wariacie, ja nikogo nie zabiłem!

Mock pokiwał głową, jakby tym gestem potwierdzał taką właśnie deklarację.

 – No pewnie, że nie zabiłem! – Lasarius przedrzeźniał jego wyimaginowaną wypowiedź i wskazywał palcem na dłonie policjanta. – Nie pobrudziłbym sobie przecież rączek ani nawet moich ulubionych zamszowych rękawiczek! Ja nikogo nie zamordowałem, ja tylko wykorzystałem wiadomość od Lasariusa, który powiedział o jedno słowo za dużo!

Ktoś inny, słysząc wzmiankę o rękawiczkach, wzruszyłby może ramionami i uznałby ją za bredzenie, ponieważ dłonie Mocka ze starannie przyciętymi paznokciami były teraz pozbawione jakiegokolwiek okrycia. Medyk nie wiedział o tym, od lat nie dowidział i od lat odmawiał obstalowania sobie silniejszych binokli, przez co obdukcje wykonywał, pochylając głowę bardzo nisko nad badanych ciałem i uzys­kując tym samym wśród policjantów i studentów przydomek Pancerny Nos.

Teraz – najzupełniej zresztą nieświadomie – zadał Eberhardowi bolesny cios. Rzeczywiście, jeszcze niedawno miał on rękawiczki. Eleganckie i drogie. Kupione w pierwszorzędnym salonie mody męskiej pod szyldem „Brauner & Fronzek” przy Reuschestrasse 69. Piękne, jasnobrązowe, pokryte subtelnym meszkiem. Drogi prezent. Stary Willibald Mock wysupłał ostatnie oszczędności i dał je synowi, gdy ten wrócił z wojny. Góry uskładanych przez lata drobniaków wyrażały ojcowską dumę z Ebiego – dzielnego żołnierza, walczącego na froncie wschodnim.

 – Kup sobie eleganckie rękawiczki, synu. Zasługujesz na to – powiedział wtedy stary.

Eberhard kupił i dwa tygodnie później zgubił je po pijanemu.

Następnego dnia resztki ojcowskiej dumy wyparowały. Zamieniła się ona w niechęć skutkującą litaniami gorzkich i złośliwych wymówek. Na wzajemność stary szewc nie musiał długo czekać.

Kiedy później Eberhard myślał o tym, co się stało w prosektorium po wzmiance o rękawiczkach, nie mógł zrozumieć, dlaczego ta reminiscencja, akurat ta niezamierzona złośliwość tak wzburzyła jego organizm, powodując silne nudności. Spornych punktów pomiędzy ojcem i synem było przecież wiele, co więcej, wspominanie ich służyło Eberhardowi do opanowania nerwów. Ponadto gubił po pijanemu mnóstwo rzeczy – dokumenty, pieniądze, a kiedyś nawet akta pewnej sprawy kryminalnej.

Za to, co się teraz wydarzyło, nie winił też prosektoryjnego odoru. Był do niego przyzwyczajony, a przed eksplozją trzewi spędził tu dobry kwadrans.

O tym pomyślał później, ale teraz chwycił się za usta i pobiegł w stronę wyjścia.

Medyk stał i bacznie obserwował policjanta, trzymając w ręku skalpel, z którego krew spływała mu na czarne kauczukowe rękawiczki. Nigdy jeszcze nie widział Mocka w tak ponurym stadium alkoholowej choroby.

Eberhard otarł usta i zataczając się lekko, stanął przed budynkiem, a potem pokuśtykał w stronę ławki. Kulał, kawałek metalu w udzie – pamiątka wojenna – przypominał o sobie przy każdym kroku. Usiadł ciężko. Wysuszone usta, sztywny język, szorstkie podniebienie – każde z nich się domagało wilgoci, błagało o jakiś płyn.

 – Wszystkiemu winna ta śmierdząca sprawa – zacharczał Mock sam do siebie. – Ten cholerny bokser.

Na szczęście miał płyn. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął małą buteleczkę. Gdy wychodził do pracy, zabrał ją ze specjalnej skrytki w podłodze dawnego sklepu rzeźniczego.

Uniósł teraz flaszeczkę do ust. Ulubiona nalewka z derenia przyjemnie paliła gardło. Po kilku łykach odetchnął z ulgą. Otarł usta wierzchem dłoni.

Już nie nazywał tej sprawy „śmierdzącą”, już nie przeklinał śledztwa, jakie niedawno prowadził.

Po łyku dereniówki cały Wrocław pachniał w swej wiosennej krasie.

Marek Krajewski, "Błaganie o śmierć", premiera: 12 października 2022 roku. Cena: około 34 złotych. Wydawnictwo Znak

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl