Najważniejsze informacje (kliknij, aby przejść)
Obraz o monstrualnych rozmiarach (120 metrów obwodu i 15 metrów wysokości) od samego początku robił na zwiedzających ogromne wrażenie. Sam cesarz Franciszek Józef I w roku 1894 łaskawie poświęcił aż pół godziny na zwiedzania malowidła, a podczas późniejszego obiadu z zachwytem opowiadał współbiesiadnikom o swoich wrażeniach.
Podczas wizyty w roku 1997 ponad trzydzieści minut spędził we wrocławskim gmachu Panoramy Racławickiej św. Jan Paweł II. Dostojny gość podziwiał dzieło w ogromnym skupieniu. Był bardzo poruszony. Swój podziw wyraził powtarzając półgłosem: „Ecco, ecco...”. Tak tę wizytę zapamiętał ówczesny kierownik „Panoramy”, dr Romuald Nowak.
Od momentu otwarcia w roku 1985 do roku 1987 obraz obejrzało milion osób. Podczas jego lwowskiej prezentacji w czasie trwania Wystawy Krajowej w ciągu czterech i pół miesiąca przed dziełem Kossaka i Styki przeszło kilkaset tysięcy zwiedzających.
Galeria zdjęć
A zaczęło się w więziennej celi...
W Europie pierwszą panoramę namalował jeszcze w XVIII wieku irlandzki miniaturzysta Robert Baker. Na pomysł zastosowania podobrazia w formie połowy walca ponoć wpadł, gdy siedział w więzieniu za niespłacone długi i obserwując światło układające się w ciekawy motyw ścianie celi. Nazwa pochodzi od dwóch greckich słów: „pan” (wszystko) i „horama” (widok).
Szczyt popularności panoram przypadł na wiek XIX. Budynki, w których je prezentowano spełniały rolę późniejszych sal kinowych. Pamiętajmy, że dawniej kina zwano iluzjonami, a przecież panoramy to malarstwo iluzjonistyczne.
Podziwiały je miliony zwiedzających. A było tych panoram setki. Krążyły po świecie, jak szpule z filmami odwiedzając kina w różnych miejscowościach. Miały znormalizowane wymiary, aby mogły być prezentowane w odpowiednio zwymiarowanych budynkach. Intensywnie eksploatowane, zużywały się. W końcu zazwyczaj cięto je na kawałki, które sprzedawano kończąc w ten sposób żywot wielkich płócien. Do dziś przetrwało w całości zaledwie 12 panoram. Między innymi ta wrocławska, sławiąca zwycięstwo Polaków nad Rosjanami.
Pierwsza polska panorama
To Jan Styka wpadł na pomysł, aby uczcić rocznicę polskiego zwycięstwa nad Moskalami malując bitwę pod Racławicami. Czasu na stworzenie pierwszej polskiej panoramy było niewiele.
W kwietniu, 1893 roku, Jan Styka, Wojciech Kossak i przyjęty do współpracy pejzażysta Ludwik Boller, wyruszyli do Racławic, aby poznać topografię terenu, na którym rozegrały się walki. Ponieważ nie zdołali uzyskać oficjalnego zezwolenia od władz carskich, wyjechali nielegalnie. Pojawili się w Racławicach, narażając się na aresztowanie pod zarzutem szpiegostwa. W pośpiechu sporządzili szkice terenu, udając, że przyjechali, aby wziąć udział w polowaniu.
Po powrocie podjęli studia nad mundurami i uzbrojeniem, jakich używano w bitwie. Równolegle we Lwowie, na Stryjskim Wzgórzu, powstawał gmach, w którym później eksponowano gigantyczny obraz. Czasu było niewiele, więc twórcy Panoramy pracowali od świtu do zmierzchu, starając się maksymalnie wykorzystać dzienne światło. Obok artystów do prac przystąpili Tadeusz Popiel, Zygmunt Rozwadowski, Teodor Axentowicz, Michał Sozański, Włodzimierz Tetmajer i Wincenty Wodzinowski. Dziewiątka malarzy pracowała także zimą, drętwiejąc z zimna, czemu nie były w stanie zapobiec dwa olbrzymie żeliwne piece.
Entuzjazm, wzruszenie i figle batiarów
Przesłanie dzieła jest jasne. Polacy zjednoczeni ponad podziałami klasowymi - szlachta i chłopi, walcząc ramię w ramię są w stanie zwyciężyć zaborców. Utrwalony na obrazie czyn bitewny polskich chłopów sprawiał, że do Lwowa tłumnie przyjeżdżali mieszkańcy wiosek. Widziano osoby łkające ze wzruszenia, a nawet, jak zanotowali ówcześni publicyści: „tłumy całe płaczące rzewnie na wspomnienie dni tych wzniosłych i wspaniałych swoją wielkością.”
Obok wzruszeń pojawiało się uczucie zaciekawienia. Zgodnie z intencją twórców trudno było odróżnić miejsce, w którym ustawiona na przedpolu obrazu scenografia, czyli sztafaż, przechodziła w malowidło. Zwiedzający robili zakłady – czy konkretny element jest namalowany, czy jest częścią tak zwanego sztafażu.. Wybuchały gorące spory, robiono zakłady, zdarzało się, że któryś z widzów chcąc udowodnić, że ma racje próbował podejść bezpośrednio do obrazu.
Lwowskie batiary znalazły inny sposób. W kieszeniach przynosili złapane wróble, które wypuszczali we wnętrzu rotundy. Obserwowali potem ptaki, które siadała na gałęziach tworzących scenografię, lub zdezorientowane uderzały o powierzchnię płótna.
Patos i mordobicie na rusztowaniach
W środowisku historyków sztuki krąży anegdota o Janie Styce. Podobno, gdy malował wizerunek Najświętszej Panienki, czynił to na kolanach. W pewnym momencie Matka Boska odezwała się do artysty: „Styka, ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze.” Jak widać w niebie znają się na sztuce.
Zanim zaczął malować swoją kolejną panoramę, przedstawiającą „Golgotę” (jest to największy religijny obraz na świecie), wysłał swoją paletę do Rzymu, aby została poświęcona przez papieża. Jednak i Kossak wykonał podobnie kabotyński gest. Zanim zaczął malować „Panoramę Racławicką” razem ze Styką poprosił o poświęcenie palet i pędzli. Mimo tak demonstracyjnie okazywanej pobożności i wzniosłości patriotycznego przedsięwzięcia między artystami rychło doszło do konfliktu. Dyskusje na tematy artystyczne przyjmują bowiem niejednokrotnie nieoczekiwany obrót.
„Styka zdechły pies – do niczego” - pisał do żony Kossak niebawem po rozpoczęciu prac. Styka bardzo chętnie oprowadzał gości chcących na własne oczy zobaczyć, jak powstaje malarski kolos. Bezwstydnie i, co gorsza niezgodnie z prawdą, zdaniem Kossaka, przypisywał sobie partie dzieła namalowane przez niego właśnie. Po kolejnej wizycie jakiegoś arcyksięcia Kossak nie wytrzymał i zaczął policzkować Stykę, uciekającego po rusztowaniach. Awantury były coraz gwałtowniejsze.
W pewnym momencie doszło do czegoś w rodzaju sądu koleżeńskiego. Miarodajną opinię, co do autorstwa poszczególnych fragmentów malowidła miał wydać inżynier projektujący gmach panoramy. W błędzie jest jednak czytelnik, który sądzi, że po wyroku spory ustały. W dodatku Styka z Kossakiem, tu już działali solidarnie, niezbyt rzetelnie rozliczyli się finansowo z pozostałymi twórcami racławickiego kolosa.
Pojedynek o Berezynę
O tym, że Kossak był nie lada pieniaczem świadczy jego kolejny konflikt. Tym razem z Julianem Fałatem w trakcie malowania „Bitwy pod Berezyną”. Wybór współpracownika bardzo trafny.
Nikt jak Fałat nie malował zimowych pejzaży – a tworząc wizję odwrotu wojska Napoleona spod Moskwy, trzeba było zadbać o oddanie przejmującego mrozu. Tym razem Kossak umieścił na gigantycznym płótnie aż 15 swoich podpisów. Fałat ograniczył się do jednego autografu. Praca trwała 16 miesięcy, pochłonęła zainwestowane pieniądze, a w końcu, po krótkotrwałym sukcesie, okazała się finansowym fiaskiem.
Artyści rozstali się w atmosferze konfliktu. Kossak postanowił odzyskać poniesione koszty, pociął obraz na kawałki, złośliwie zamalowywał fragmenty autorstwa Fałata i sprzedawał je jako namalowane wyłącznie własną ręką. Rozwścieczony Fałat przy pierwszej nadarzającej się okazji spoliczkował Kossaka. 16 grudnia 1900 roku, o godzinie 11 wieczorem doszło do pojedynku na pistolety miedzy dwoma artystami.
Kossak na gorąco zapisał w liście przebieg pojedynku: ,,Przed godziną w Ursynowie strzelałem do niego, chybiłem (czego nie żałuję), a on nie chciał do mnie strzelać, tylko stał, jakby żądając śmierci. Ponieważ jeszcze dwa razy mogłem strzelać i on także, poprosiłem Olesia, aby się go zapytał, czy i nadal nie chce się bronić. - Nie! - odpowiedział. Na to ja rzuciłem pistolet na ziemię i powiedziałem sekundantom, że do bezbronnego strzelać nie mogę. Nie podawszy mu ręki, wsiadłem do karety.''
Postawić się Niemcom
Kossak miał w ogóle gorącą krew, więc w konfliktowych sytuacjach nie odpuszczał. Gdy na wystawie w Salonie Paryskim jego dzieło wystawiono w kiepskim oświetleniu, malarz wyciął je z ram i nie mówiąc słowa opuścił ekspozycję.
Potrafił postawić się koronowanym głowom. Gdy cesarz niemiecki Wilhelm II w przemówieniu w roku 1902 wezwał do „świętej wojny z polską bezczelnością i sarmacką butą”, artysta demonstracyjnie opuścił Berlin i wrócił do Krakowa. A trzeba zaznaczyć, że w stolicy Niemiec był traktowany z najwyższymi honorami i za bajońskie honoraria portretował samego władcę.
Dla honoru potrafił poświęcić nie tylko pieniądze, ale zaryzykować naprawdę wiele, nawet życie. Odmówił samemu Hansowi Frankowi, który złożył sędziwemu już artyście propozycję, zdawałoby się, nie do odrzucenia, aby namalował jego wizerunek. Dla Wojciech Kossaka istniały sprawy ważniejsze niż pieniądze.