– Nawet jeśli przychodzi się tu po coś konkretnego, np. miód albo sznurowadła, to jest to zwykle pretekst. Na targ idzie się po niespodziankę, przygodę – mówi Marta Hożewska, autorka książki „Miejsce życzliwe. Rzecz o Targu pod Młynem Sułkowice” z pięknymi zdjęciami Sylwii Owczarek. W piątek (15 listopada) można się z nią było spotkać w księgarni Tajne Komplety.
W poszukiwaniu świętego Graala
Na targ przychodzi się na przykład po to, by znaleźć coś jedynego w swoim rodzaju, odkryte na własną rękę piękno, niekoniecznie to oczywiste. Na ekscytację, która towarzyszy takim poszukiwaniom, trudno liczyć w sklepach pełnych powtarzalnych towarów.
My, ludzie bazaru, polujący na samotną filiżankę, świecznik, makatkę czy przedwojenną torebkę, nieodmiennie mamy nadzieję trafić na skarb, Graala, który powiąże sprawy pozornie odległe, a może nawet w jakimś przebłysku naszej intuicji odkryje tajemnicę istnieniaFragment książki Marty Hożewskiej Miejsce życzliwe. Rzecz o Targu pod Młynem Sułkowice
Co może być takim skarbem?
– Dla każdego jest nim co innego – nie ma wątpliwości autorka. – Niedawno za 12 złotych kupiłam cztery motki wspaniałej turkusowej włóczki z alpaki. Świetna okazja? No tak, bo była warta o wiele więcej. Ale skarbem są dla mnie przedmioty pozornie bez wartości, tak jak uszyta przez kogoś maleńka, mocno wytarta laleczka, którą tu kiedyś znalazłam. Wzruszyła mnie, przypomniała dzieciństwo. Pomyślałam, że pewnie była dla kogoś bardzo cenna i że muszę ją kupić, żeby nie wylądowała na śmietniku.
Galeria zdjęć
Tysiące wehikułów czasu
Targ uruchamia w ludziach wspomnienia, a wspomnienia emocje.
– Ola Wiśniewska, którą cytuję w swojej książce, powiedziała mi, że przychodzi pod Młyn, bo tu jest jak u jej babci – mówi Marta Hożewska. – Te wszystkie święte obrazki, makatki budzą jej czułość.
Poupychane w kartonach i poustawiane na straganach przedmioty są jak wehikuły czasu, które mogą nas zabrać do różnych epok: do czasów Breslau, wczesnego Gomułki, późnego Gierka, lat transformacji.
Miejsce życzliwe
Znalezionym na targu skarbem może być także brak pośpiechu i możliwość bycia między ludźmi. To, że można się posnuć, pogapić, wziąć towar do ręki, odłożyć, wrócić albo i nie. I to, że nikt się nie spieszy, nie pogania, nie zbywa. Że kupując coś, można z kimś zamienić kilka słów.
Dogadują się z kupującymi sprzedawcy pochodzący z całej Polski i zagranicy: Polak, Hindus, Turek, Ukrainiec i Holender. Rozmawiają ze sobą przychodzący w każdą niedzielę wrocławianie, studenci z Hiszpanii, pracownicy korporacji z całego świata i ludzie spoza Wrocławia. Przenikają się grupy o różnym statusie społecznym, odmiennych doświadczeniach życiowych i nieprzystającym do siebie stanie posiadania. W te same pudła zagląda z ciekawością człowiek liczący pieniądze i dobrze prosperujący, introwertyk i gawędziarz, młody i stary. Urzędnik, fryzjerka, dentysta, bezrobotny, artysta, emeryt.Fragment książki Marty Hożewskiej Miejsce życzliwe. Rzecz o Targu pod Młynem Sułkowice
Pomiędzy światami
Marta Hożewska napisała, że Targ pod Młynem Sułkowice jest czymś pomiędzy Breslau a Wrocławiem, wielkomiejskością a prowincjonalizmem, socjalizmem a kapitalizmem, snem a jawą. I właśnie ta jego wielowarstwowość ją fascynuje.
– W cieniu breslauerskiego młyna spotykają ludzie z różnych światów i tę swoją różnorodność akceptują – mówi. – Zawiązuje się tu jakaś chwilowa wspólnota, która po targu rozwiązuje się aż do następnej niedzieli.
„Tworzę miejsce, w jakim sam chciałem się znaleźć, gdy byłem dzieckiem”
Jednym z bohaterów książki jest Roman Rogala, który w ceglanym budynku Młyna ma magiczny warsztat. Marta Hożewska pisze o tym miejscu tak: „Rzeczy odbijają się w powieszonych w różnych miejscach lustrach. Żeby się do nich zbliżyć, trzeba znaleźć odpowiednie ścieżki, czasem niewidoczne. [...] Książki, lampy, flakony, butelki i buteleczki, słoje, patery, sztućce, pędzle, portfele, miski, kosze, uchwyty, wieszaki, filiżanki, kapelusze, meble, pianino, obrazy, grafiki, moździerze. [...] Wszystko w przedziwnych kombinacjach, jak scenografia do filmu lub spektaklu.”
Dlaczego jest właśnie takie? „Tworzę miejsce, w jakim sam chciałem się znaleźć, gdy byłem dzieckiem” – wyjaśnia w książce Roman Rogala.
– On jest dla mnie jak pan Kleks, który w szpitalu dla chorych sprzętów leczy je i daje im nowe życie – dodaje autorka.
Sąsiadem Romana Rogali jest Wojciech Wołoszyński, właściciel Szpargalni, który – jak o sobie mówi – zajmuje się ratowaniem bezbronnego piękna, upychanego do kontenerów na śmieci i wywożonego do punktów skupu makulatury. Ocalił na przykład 90 plansz komiksów Krystyny Wójcik, niezwykłej artystki i jednej z nielicznych Polek zajmujących się tą sztuką, a także jej grafiki i projekty ekslibrisów. „Wszędzie znajduję rzeczy – powiedział Marcie Hożewskiej. – Ja w zasadzie nigdy ich nie szukam, tylko się rozglądam”.
Fascynujących postaci jest w książce więcej: Filip Zawada, który zabiera do siebie na emeryturę kulawe przedmioty, pan, który niczym sztukmistrz kroi kapustę na tysiąc sposobów, Ravi z Indii, sprzedający masala chai z kardamonem, Katarzyna Podstawek, która do swojego sklepu internetowego Breslauerin wyszukuje na targu ubrania i dodatki retro, Agnieszka Traczyńska, artystka, która tworzy akwarelowe impresje z targu i kapelusze z rzeczy, które na nim znajduje.
Są i kolekcjonerzy: „Na targu są skupieni i potrafią patrzeć na wskroś, czasem bywają nerwowi. Bezbłędnie, jakby mieli radar, wyławiają stoiska, na których coś może ich zainteresować. Patrzą na rzeczy inaczej.”- pisze Marta Hożewska.
Każdy ma swoją historię
Marta Hożewska bywa na Targu pod Młynem od początku jego istnienia i od początku wiedziała, że to fascynujące miejsce, jednak o książce zaczęła myśleć dzięki pani Ewie Szczepańskiej, która sprzedaje tu ciasta.
– Pani Ewa lubi kontakt z ludźmi, rozmowy. Stojąc w kolejce, słuchałam skrawków historii o miłości jej życia i o tym, jak ją utraciła – wspomina autorka. – Byłam poruszona i to właśnie był ten „klik”, który sprawił, że zaczęłam myśleć o książce. Tu każdy ma swoją historię.
To Młyn nadaje temu miejscu charakter
Targ pod Młynem nie jest doskonały ani uładzony. Nie ma takich ambicji. Czy w uporządkowanej przestrzeni pozostałby tym samym?
– No właśnie nie wiem – mówi pisarka. – Z jednej strony myślę, że byłoby dobrze, gdyby ci ludzie mieli dach nad głową, żeby im do tych pudeł nie padał deszcz. Z drugiej nie jestem pewna, czy uładzona przestrzeń pełna identycznych stoisk byłaby tym samym, otwartym dla wszystkich miejscem.
Pisarka uważa, że być może rozwiązaniem byłoby coś pośredniego. Była kiedyś w Krakowie na targu zorganizowanym w jakiejś zadaszonej przestrzeni poprzemysłowej. Nie był do końca uporządkowany, jednak panowały tam bardziej komfortowe warunki i deszcz nie moczył książek.