Zaprojektowaną przez inż. Stanisława Hempla i wysoką na 106 metrów Iglicę ustawiono z wielką pompą 3 lipca 1948 roku, a więc zaledwie trzy miesiące (z kawałkiem) przed wspinaczką.
Zbudowano ją z okazji Wystawy Ziem Odzyskanych, co – jak wszystko w tamtych czasach – miało wymiar polityczny: konstrukcja symbolizowała odradzającą się na ziemiach zachodnich polskość oraz nasze sięgające nieba ambicje związane z odbudową zniszczonego wojną miasta.
Znaczenie miał nawet fakt, że wspierała się na trzech (a nie np. czterech albo pięciu) nogach: podpory symbolizowały trzy klasy społeczne, robotników, chłopów i inteligencję, zjednoczone we wspólnym trudzie pomnażania naszych narodowych dóbr.
Wszystkiemu winna burza
Odsłonięciu towarzyszył zgrzyt: umieszczona na szczycie lustrzana konstrukcja, która miała odbijać światła 24 kolorowych reflektorów, została uszkodzona przez burzę. Pozostałości luster trzeba było jak najszybciej zdemontować, żeby nie spadły ludziom na głowę.
Ba, tylko jak to zrobić, skoro tkwiły na wysokości 106 metrów, a ważącego 44 kolosa nie dało się ot tak położyć?
Koncepcje były różne, w tym wiele absurdalnych. Nam najbardziej podoba się ta z balonem, który miałby wznieść się do szczytu Iglicy i umożliwić demontaż luster śmiałkowi wychylającemu się z gondoli.
Jaworowski: „Takiego strachu nie czułem nigdy przedtem”
Kwestię roztrząsano także w gazetach ogólnopolskich i dzięki temu o problemie z lustrami dowiedzieli się dwaj studenci z Krakowa: Wojciech Niedziałek, student socjologii i Zbigniew Jaworowski, przyszły profesor medycyny. Byli taternikami, więc uznali, że sprawa jest prosta: po prostu się po nie wdrapią.
Miny im zrzedły, gdy zobaczyli Iglicę nie tylko na zdjęciu.
„Stałem u stóp Iglicy urzeczony nią i przerażony. Takiego strachu nie czułem nigdy przedtem, nawet w konfrontacji z największą skałą. Rany boskie, pomyślałem, i ja mam wejść na tę szpilkę? Ale to były sekundy” – wspominał Jaworowski w rozmowie z Wandą Dybalską do tekstu „Taternicy na Iglicy”.
Zagrali w marynarza i ruszyli
15 października o godz. 11.30 rusza w górę Niedziałek (wygrał pierwszeństwo w marynarza). Kwadrans po nim zaczyna się piąć Jaworowski. Zgromadzona u stóp Iglicy publiczność – według dziennikarzy 30 tysięcy ludzi – wiwatuje i śledzi każdy ich ruch.
Do wieczora taternicy docierają do gładkiej części Iglicy, która ma jedynie 4 i pół centymetra średnicy. I co teraz?
Noc na huśtawce
Niedziałek i Jaworowski spędzają noc na wysokości 90 metrów.
„Zapada mrok. Pada deszcz. Iglica chwieje się na wietrze. Odchylenie dochodzi do czterech metrów” – relacjonuje grobowym głosem lektor Polskiej Kroniki Filmowej.
O Iglicy jest mowa od 2 minuty.
Taternicy wciągają na górę termos z wodą, lek na serce, a nazajutrz także bułki na śniadanie. Po śniadaniu znów ruszają w górę.
Po 24 godzinach od startu Niedziałek zrzuca lustro. Zostaje jeszcze – bagatela – droga w dół. Taternicy schodzą na ziemię półtorej doby po starcie. Podekscytowany tłum natychmiast rusza w ich kierunku.
„Tak mnie przycisnęli do stopy Iglicy, że o mało nie złamali mi kręgosłupa. Milicja torowała nam drogę do samochodu” – mówił Wandzie Dybalskiej Zbigniew Jaworowski i dodał, że gdy wrócili z Niedziałkiem do Krakowa, przez jakiś czas byli sławni jak gwiazdy filmowe.
Po nich byli następni
W następnych latach Iglica kusiła także innych wspinaczy, a w 2012 roku zadziałała jak magnes na… parę spadochroniarzy, która po skoku została zatrzymana przez policję.
15 i pół metra mniej
I jeszcze jedno: Iglica nie ma już 106 metrów. Gdy remontowano ją w latach sześćdziesiątych, trzeba było odpiłować jej przeżarty przez rdzę szczyt. Po tym zabiegu miała o 10 metrów mniej. A gdy zmierzono ją w 2016 roku, okazało się, że jest jeszcze niższa: ma 90,6 metra. Prawdopodobnie skrócono ją raz jeszcze podczas remontu w latach siedemdziesiątych.