Najważniejsze informacje (kliknij, aby przejść)
Mateusz Waligóra doszedł do bieguna południowego 13 stycznia o godz. 00:50 czasu czilijskiego (w Polsce była wówczas 4:50). Na mecie przytłoczyła go jednak liczba osób, które tam spotkał. – To byli pracownicy tamtejszej stacji badawczej oraz podróżnicy, którzy dotarli do bieguna po przebyciu tylko 100 ostatnich kilometrów – tłumaczy. – Po prawie dwóch miesiącach spędzonych w całkowitej samotności, teraz najbardziej potrzebuję ciszy - dodaje w rozmowie przez telefon satelitarny.
W sumie pokonał 1250 km w ekstremalnych warunkach, w mrozie (nawet - 40 stopni Celsjusza) i śniegu, przemieszczając się na nartach i ciągnąc za sobą specjalne, ponad stukilogramowe sanie z ekwipunkiem.
Zobacz zdjęcia z wyprawy Mateusza Waligóry na biegun południowy.
Mateusz Waligóra po zdobyciu bieguna: „Czuję się spełniony”
Jestem bardzo wzruszony, czuję się spełniony jak nigdy, po żadnej z wypraw. Ta była od początku do końca dobrze zaplanowana i wykonana. Antarktyda jest całkiem inną pustynią niż te, z którymi miałem dotąd do czynienia.Mateusz Waligóra, podróżnik
Wrocławianin jest czwartym Polakiem, który zdobył biegun południowy bez wsparcia z zewnątrz (po Marku Kamińskim, Małgorzacie Wojtaczce i Jacku Libusze). Droga do celu przez lodową pustynię wcale nie była prosta. Zdarzało się, że musiał kluczyć, wyszukiwać trasę pomiędzy szczelinami. Przeciągać ciężkie sanie przez 2-3-metrowe zastrugi z nawianego śniegu.
Zastrugi i piekło w drodze do bieguna południowego
Te ostatnie szczególnie mocno dały mu się we znaki po kilkunastu dniach samotnego marszu, kiedy natknął się na nie po raz pierwszy. – Przeżyłem wtedy piekło, potem nie było już tak źle – opowiada Waligóra.
Przez pierwsze dwa tygodnie poruszał się w ekstremalnych warunkach. – Wystąpiły wówczas bardzo silne opadu śniegu. Mocno wiało i właściwie nic nie było widać, poza tzw. białą ciemnością, czyli whiteout’em – wspomina polarnik.
Wszystko miał dokładnie zaplanowane. Co dziesięć dni zmieniał cienkie skarpetki, co 20 - grube, wełniane. Po miesiącu założył czystą bluzę. Codziennie przyjmował 5-5,5 tys. kcal. Jadł liofilizowane posiłki, które gotował na antarktycznym śniegu i dorzucał do nich masło - informuje Dominik Szczepański, rzecznik prasowy wyprawy. W sumie polarnik stracił na wadze 18 kg.
Ta wyprawa zaczęła się wiele lat temu
Cała droga była lekko pod górkę. Polarnik wyruszył z poziomu morza, natomiast stacja Amundsen-Scott, do której dochodzą zdobywcy bieguna, znajduje się na wysokości ok. 2800 m n.p.m. Do celu dotarł w piątek, 13 stycznia, o godz. 00:50 czasu czilijskiego.
– Ta wyprawa wcale nie zaczęła się 58 dni i 1250 kilometrów wcześniej w zatoce Hercules Inlet na pograniczu kontynentalnej Antarktydy i Lodowca Szelfowego Ronne'a – napisał prosto z bieguna. – Zaczęła się wiele lat temu na zamarzniętej tafli jeziora Nyskiego w Siestrzechowicach. Nie robiłem żadnych wyjątkowych rzeczy jako dziecko. Ale marzyłem o takich. I nigdy nie przestałem! Przypomnijcie sobie, o czym marzyliście jako dzieciaki. A potem zróbcie to!
Mateusz Waligóra - osiągnięcia:
specjalista od wypraw ekstremalnych. Ma już na swoim koncie rowerowy trawers najdłuższego pasma górskiego świata – Andów, samotny rowerowy przejazd najtrudniejszą drogą wytyczoną na Ziemi – Canning Stock Route w Australii Zachodniej, samotny pieszy trawers największej solnej pustyni świata – Salar de Uyuni w Boliwii oraz pierwsze samotne przejście mongolskiej części pustyni Gobi.