Poznały się 28 lutego, o godz. 6.30. Wtedy przed domem pani Barbary po czterech dniach jazdy z bombardowanego Charkowa stanęła babcia Olga, mama Anna i dwie córki: 12-letnia Wioletta i 9-letnia Jesienia. Zza pazuchy babci Olgi wyglądał pyszczek egipskiego kota sfinksa Simona. Suka rasy cane corso, Sparta, została w Ukrainie z mężem Anny. Dojechała do Wrocławia kilka dni później, dzięki pomocy Ekostraży.
Wysprzątali poddasze i czekali
Pani Barbara, jak tylko usłyszała, że wybuchła wojna, zgłosiła, że może przyjąć w gości ukraińskich uchodźców. Córka z zięciem wysprzątali zagracone poddasze w domu na Karłowicach – i wszyscy czekali.
Pani Anna pochodzi z Krzywego Rogu, jak prezydent Zełeński. Od 7 lat mieszka w Charkowie z mężem i dwiema córkami. Jej mama Olga to Polka, ojciec – Ukrainiec. Cała rodzina jest prawosławna.
– Tak wyglądał nasz blok po bombardowaniu – pokazuje filmik w telefonie. Wybite szyby, dziury w ścianach, szpary kilkudziesięciocentymetrowe między kondygnacjami. Kobieta zastrzega, że nie chce oglądać tych filmów. Musi starać się normalnie żyć. Dla córek.
Pod wrażeniem polskich wolontariuszy
26 lutego babcia, mama i wnuczki stały już z walizkami i kotem na 5 peronie charkowskiego dworca kolejowego. Pociąg do Lwowa w ostatniej chwili został zapowiedziany na peron 2. – Pobiegłyśmy tam, zostawiając większość naszych rzeczy – opowiada pani Anna. Potem jechały innym pociągiem ze Lwowa („Tam w ogóle nie widać wojny”) do Przemyśla.
Jest pod wrażeniem polskich wolontariuszy („Jacy pomocni, wszystko nam dali – kanapki, szczoteczki i pastę do zębów, ubranie”). Do Wrocławia dowiózł ich dopiero co poznany pan Robert. A potem trafili do Barbary. – Jak my się tu czujemy dobrze i bezpiecznie. Z piekła trafiłyśmy do raju – mówi pani Anna.
Plany na polsko-ukraińskie święta
Na Wielkanoc pojadą pod Milicz do córki ich gospodyni. – Ja na pewno przyrządzę sałatkę warzywną z ziemniaków, marchewki, groszku, ogórka marynowanego w sosie majonezowo-jogurtowym – zapowiada pani Barbara. – Będą też jajka zasmażane w skorupkach i muszelkach, baba drożdżowa, a moja mama zrobi mazurki – zapowiada.
Pani Anna na swoje święta zwykle przygotowywała mieszaninę – sałatkę, w skład której wchodzą: jajka gotowane z kawałkami szynki, kiełbasy, surowy chrzan, ser żółty i twaróg. A także pielmieni – pierogi z mięsem, barszcz z fasolą, ziemniakami i kiełbasą, czyli ukraiński, kulicz – rodzaj sernika na zimno. – Moje dziewczyny już mi powiedziały, że pascha musi być, więc, oczywiście, zrobię i poczęstuję wszystkich – uśmiecha się pani Anna. Prawosławne święta w tym roku wypadają tydzień po katolickich. – Ale nie pójdę w tym roku ze święconką do cerkwi. Nie czuję się na siłach – tłumaczy.
I plany na przyszłe życie we Wrocławiu
Od maja pani Anna być może będzie już pracowała we Wrocławiu w swoim zawodzie – laborantki histopatologicznej. Od czerwca wprowadzi się do mieszkania przy ul. Jedności Narodowej. – Jak tylko zacznę zarabiać, będę je wynajmowała – podkreśla. Wioletta i Jesienia już chodzą do wrocławskiej szkoły: starsza do VI, młodsza do III kl. Uczą się polskiego. Wrocław, dwa razy mniejszy od Charkowa, bardzo im się podoba. – Już w Ukrainie oglądałyśmy zdjęcia Afrykarium – największego w Europie. Teraz tam byłyśmy. Jest wspaniałe – mówią dziewczyny.
Barbara: – Nie mogłam im nie pomóc. Anna: – Czekam na koniec wojny. I na męża.