24 lutego świat zamarł. Wojska rosyjskie zaatakowały Ukrainę i rozpoczęły akcję zbrojną. Kiedy zdecydowałeś, że chcesz zostać korespondentem wojennym? Czy wyjechałeś z Wrocławia bez wahania, bez strachu?
Piotr Kaszuwara, dziennikarz i korespondent wojenny: Wojnę w Ukrainie obserwuję od 2016 roku. Wtedy po raz pierwszy pojechałem do Donbasu. Odwiedziłem wtedy Donieck, Mariupol, Berdiańsk. I tak od tego czasu, co kilka miesięcy, odwiedzałem ten kraj. Kiedy 24 lutego br. usłyszałem, że na Kijów spadły pierwsze rakiety, przez chwilę w to wierzyłem. Pomyślałem, że to pewnie kolejne oszustwo Putina, że ogłosi przejęcie Doniecka i Ługańska i na tym ta wojna się zakończy. Napisałem do jednego z moich kolegów z Azowa, zapytałem się, czy to prawda, że zaczęła się wojna. Odpisał: Tak mój przyjacielu, niestety zaczęła się. Zapytałem: I co teraz? Powiedział, że Ukraińcy będą walczyć aż do zwycięstwa. I te słowa mam wciąż w głowie. Wiem, że nie poddadzą się, bo walczy tu cały naród, nie tylko żołnierze, ale także zwykli ludzie w małych miejscowościach, wsiach, którzy przygotowują jedzenie dla żołnierzy.
Od razu wiedziałem, że zaraz pojadę do Ukrainy i będę pisał o tym, co się dzieje na froncie. Na miejsce dotarłem 6 marca. Oczywiście był strach, bo wtedy nie wiedzieliśmy, jak będą wyglądały ataki. Wszyscy wyjeżdżali z kraju, a ja z Piotrkiem Apolinarskim (fotograf, dziennikarz i reporter wojenny - przyp. red.) jechaliśmy w zupełnie innym kierunku niż cały ten potok ludzi zmierzający w stronę zachodu, w stronę bezpieczeństwa… Gdy zapytano mnie na początku, na jak długo wyjeżdżam, powiedziałem, że pewnie do końca wojny. Wtedy jednak myślałem, że będzie to miesiąc, może dwa…
Jesteś w samym centrum walk od prawie początku wojny. Jak wygląda codzienność w Ukrainie?
Nie spodziewałem się, że będę miał tak mało czasu na bycie korespondentem wojennym, bo potrzeby okazały się ogromne. Mnóstwo ludzi czeka na to, żeby uciec, na leki, jedzenie, koce. Kiedy wywiozłem pierwsze 30 osób z Ukrainy myślałem, że na tym się skończy i będę mógł pracować dalej, ale za chwilę ktoś poprosił mnie o to, żeby zawieźć jakąś paczkę z lekami, później, żeby zabrać cały samochód leków, za chwilę ktoś inny poprosił, by dostarczyć jedzenie.
I tak już 10. miesiąc wygląda moja praca w Ukrainie. To nie tylko informowanie o tym, co się dzieje, ale w większości pomoc humanitarna, którą dostarczam w miejsca, gdzie rzadko ktoś dociera. Najczęściej właśnie docieram tam, gdzie moja historia z Ukrainą się zaczęła, czyli do Donbasu.
Pamiętam Bachmut, jeszcze wtedy Artiomowsk, miasto, które było piękne, pełne kwiatów, w ogóle niezniszczone, tętniące życiem… Dzisiaj spotykam tych samych ludzi, których wtedy mijałem na ulicy. Żyją w piwnicach, nie mają co jeść, wszędzie dookoła słychać wybuchy, latające nad głową rakiety. Ostatnio ledwo wyjechaliśmy z Bachmutu, a jechaliśmy tam do jednej z piwnic, gdzie mieszkali ludzie, żeby dostarczyć im koce, maść na odleżyny, a także pampersy dla dorosłych, bo w tych piwnicach żyją często ludzie obłożnie chorzy. Dostaliśmy się pod bardzo silny obstrzał bombami kasetowymi, droga, którą jechaliśmy, była nieustannie obstrzeliwana, musieliśmy się ukrywać przez jakiś czas aż sytuacja się uspokoi.

Twoja pomoc polega na wywożeniu ludzi z bombardowanych miast, wsi, na dostarczaniu leków, jedzenia, odzieży... Skąd bierzesz na to środki?
W dużej mierze wygląda to tak, że te pieniądze, które jestem w stanie zarobić na korespondencji wojennej, przekazuję na pomoc humanitarną. Ale wspiera nas też wielu partnerów, w maju założyłem fundację, która nazywa się Przyszłość dla Ukrainy UA Future. Od tego czasu mnóstwo ludzi już nam pomogło. Zaangażowały się też organizacje z zagranicy: Wielkiej Brytanii (Medics Together), USA, Francji, Niemiec, wspiera nas też Czasoprzetrzeń i Tratwa z Wrocławia, moi przyjaciele, środowiska artystów.
To setki, jak nie tysiące ludzi. DKV Mobility i Polska Agencja Humanitarna przekazują nam środki na paliwo, żebyśmy mogli to wszystko dostarczać, zaś dzięki pomocy z Japonii udało nam się kupić samochód, którym tę pomoc humanitarną możemy wozić. To naprawdę ogromny łańcuch dobra.
Ilu osobom zdążyłeś pomóc, da się to oszacować?
Dokładnie nie jestem w stanie tego stwierdzić. Ostatnim razem dostarczyliśmy pomoc do 700 rodzin żyjących w okolicy Bachmutu i niedawno wyzwolonego Łymania. Średnio w tygodniu nasza fundacja pomaga około tysiącu osobom, do tego dochodzi też ewakuacja. Na początku wojny z Ukrainy wywieźliśmy kilkaset osób, teraz z linii frontu co tydzień wywozimy po kilka. Chociażby w Bachmucie wciąż czeka na ewakuację kilka tysięcy osób… Nikt nie spodziewał się, że wojska rosyjskie będą z taką siłą atakować to miasto, gdzie wielu mieszkańców nastawionych było prorosyjsko.
Czy Ukraińcy wierzą w wygraną? Czy jest w nich wciąż nadzieja? Wielu z nich zostało w kraju, by walczyć za ojczyznę. To będą dla nich zupełnie inne święta, niż te poprzednie....
Myślę, że Ukraińcy wciąż wierzą w wygraną. Wierzą, że ta wojna szybko się skończy, że wiosną będzie pokój. Często słyszę: przywieźcie pokój następnym razem. Niestety te święta nie zapowiadają się dobrze. Powoli Ukraina zaczyna odchodzić od świąt 6 stycznia, bo kojarzy się to ludziom z patriarchatem moskiewskim.
Obawiam się, że te święta będą przesycone dźwiękiem syren alarmowych, które ostrzegają przed kolejnymi atakami rakietowymi. Nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi kolejny. Bomby spadają na domy, budynki mieszkalne, niszczą wsie. To już setki kilometrów potężnych zniszczeń. Od Donbasu po całą Charkowszczyznę zrównane z ziemią są wsie i małe miasteczka. Patrząc na to, trudno jest mi być optymistą, że to wszystko szybko się skończy. Determinacja Rosjan, żeby niszczyć, jest ogromna.
A skąd masz informacje, że trzeba jechać w dane miejsce z misją, bo tam ludzie potrzebują pomocy?
Najczęściej informacje przekazują mi ludzie, pytają się, czy mógłbym przyjechać, bo 500 osób potrzebuje pomocy. Jeździmy w miejsca, gdzie toczą się walki, nie działają sklepy, nie dojeżdża transport. Takie proste rzeczy jak szampon, mydło, pasta do zębów, jedzenie, koc, ciepłe ubrania są potrzebne nieustannie. Przykładowo, jadę do Bachmutu z paczką żywności i na miejscu pytam się, czego im jeszcze potrzeba.
Ostatnio jedna starsza pani poprosiła o krem na odleżyny i pampersy. Na terenach wyzwolonych mieszkają tysiące osób, do których od dawna nic nie docierało. Dostawali dwa bochenki chleba na tydzień od Rosjan. I to wszystko. Często jedli spleśniałe jedzenie, nie mieli czym i gdzie się myć, załatwiać potrzeby fizjologiczne. Zniszczone są drogi, zbombardowane są ich samochody, więc nie mają czym się przemieszczać. W takich miastach, jak Siewiersk ludzie przeżyli, bo pomoc humanitarna od czasu do czasu do nich dociera. I kiedy wjeżdżamy do takiej miejscowości, najczęściej szukamy jednej osoby, która wie kto, gdzie mieszka. I tak jeździmy od domu do domu i dostarczamy potrzebne artykuły.
Czy wracasz na święta do domu?
Przeprowadziłem się do Ukrainy, od sierpnia już na stałe mieszkam w okolicach Kijowa. Zatrzymuję się tam, gdzie akurat docieram z pomocą humanitarną. Mieszkania udostępniane są mi za darmo przez znajomych wolontariuszy. Teraz na święta wracam do domu na kilka dni, spędzę je z rodziną, ale wracam też po to, żeby naładować do pełna prezentami dla dzieci nasz samochód. Bo wspólnie z Czasoprzestrzenią, biblioteką śląską, a także z przyjaciółmi z Krakowa, Warszawy i MDK w Radomsku, zorganizowaliśmy akcję zbierania prezentów świątecznych dla dzieci żyjących w strefach przyfrontowych.
I nasz samochód, który będzie przyozdobiony jak sanie Mikołaja, po raz kolejny pojedzie w te niebezpieczne miejsca. Ale tym razem zabierzemy ze sobą nie tylko jedzenie, ciepłe koce, środki higieniczne, ale także prezenty dla tych wszystkich dzieci, które żyją w nieustannym strachu, w strefach walk, gdzie codziennie spadają rakiety, gdzie ogromnym ryzykiem jest wyjście z piwnicy. Bo od kilku miesięcy większość czasu te dzieci spędzają w piwnicach. Chcemy im pokazać, że św. Mikołaj o nich pamięta. I to my nim będziemy. Z czerwonym workiem prezentów, który szyje moja mama, pojedziemy np. w okolice Kupiańska, gdzie wszystko jest zniszczone, a urodziło się tam niedawno dziecko. Dostaliśmy z Wielkiej Brytanii paczkę dla niego i jego mamy.