wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

13°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 13:25

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Najważniejsze? Nie zaprosić starości do siebie. Rozmowa z aktorem Zdzisławem Kuźniarem
Kliknij, aby powiększyć
Zdzisław Kuźniar podczas prób do spektaklu „Dwa dni z synem” fot. Oleksandr Poliakovski
Zdzisław Kuźniar podczas prób do spektaklu „Dwa dni z synem”

– Dla mnie teatr był i jest świętością. Kiedy grałem w teatrze, a miałem propozycje z filmu, z reguły odmawiałem – podkreśla wybitny wrocławski aktor Zdzisław Kuźniar w rozmowie dla Wroclaw.pl. Już w poniedziałek, 27 marca na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego, na której Zdzisław Kuźniar gra od ponad 60 lat, premiera jego monodramu „Dwa dni z synem”. A nam aktor opowiada o niezwykłej karierze i o tym, że nie odczuwa upływu lat.

Reklama

W poniedziałek 27 marca, w Międzynarodowy Dzień Teatru, Zdzisław Kuźniar zagra na scenie macierzystego Wrocławskiego Teatru Współczesnego swój monodram „Dwa dni z synem” o starości i zależności od bliskich. Obecność wybitnego aktora w spektaklu była tak wielkim atutem, że bilety nie tylko od razu zostały wyprzedane, ale trzeba było dodać miejsca na widowni. Rozmawialiśmy ze Zdzisławem Kuźniarem przed premierą.

Magdalena Talik: Czy zawsze chciał Pan być artystą?

Zdzisław Kuźniar: Zacięcie artystyczne miałem – w dzieciństwie, młodości recytowałem i śpiewałem. Ale przede wszystkim chciałem pomóc rodzinie. W domu była straszna bieda – ojca, który przed wojną był adiunktem w gdańskiej dyrekcji PKP, po wojnie zamknięto w więzieniu, bo sprzeciwił się obowiązkowi przepisania swojej prywatnej inicjatywy na rzecz spółdzielni i przez te kłopoty stracił zdrowie, a niedługo potem zmarł, zaś matka została sama z siedmiorgiem studiujących dzieci.

Pewnego dnia przeczytałem w gazecie o trzymiesięcznym kursie dla księgowych. O rachunkach nie miałem zielonego pojęcia, ale poszedłem zapytać o szczegóły. Okazało się, że nie mieli już miejsc. Na drugi dzień w tej samej gazecie kolejne ogłoszenie: „Pobór do szkoły teatralnej”. Powiedziałem: „Idę i zdaję”. Kolega mnie wyśmiał: „Ty na aktora? Zgłupiałeś?” Uparłem się więc, że mu udowodnię. I zaczęła się moja droga krzyżowa.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: <p>Na zdjęciu Zdzisław Kuźniar&nbsp;podczas pr&oacute;b do spektaklu &bdquo;Dwa dni z synem&rdquo;</p> fot. Oleksandr Poliakovsky
Na zdjęciu Zdzisław Kuźniar podczas prób do spektaklu „Dwa dni z synem”

Już na egzaminach do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie?

Już wówczas. Przygotowałem wiersz „Babariba”, ale podczas recytacji cała komisja próbowała ukryć zażenowanie. Podnieśli głowy dopiero, kiedy mówiłem „Słowo o Stalinie” Władysława Broniewskiego, ekspresyjny poemat. A z niedowierzaniem kręcili głowami, kiedy na sam koniec zostawiłem prozę z „Matki” Maksyma Gorkiego, scenę obrony przed sądem. Po egzaminie koleżanka powiedziała mi, że mam szansę, bo jestem tzw. czystą kartą.

Wtedy jeszcze był limit przyjęć i decydowało pochodzenie – inteligencie, robotnicze i chłopsko-robotnicze. Wpisałem chłopsko-robotnicze, choć pochodziłem z inteligencji. Później miałem z tego powodu wiele przykrych zdarzeń, wiele spraw mi utrudniano, cały czas szukano sposobu, aby się mnie pozbyć. Udowadniano nawet, że mam wadę zgryzu i nie mogę być aktorem. Zaparłem się, pojechałem do instytutu w Warszawie, gdzie lekarze nie stwierdzili żadnego problemu z wymową. Ale cały czas byłem na studiach na wylocie.

Choć byli też ci, którzy mi kibicowali, jak wykładowca, znany aktor Wacław Nowakowski, który po dyplomowym przedstawieniu „Mieszczan” Gorkiego, w którym grałem Bezsiemionowa, podszedł, pogratulował mi i powiedział, że jest ze mnie dumny.

Na studiach spotkał Pan Jerzego Grotowskiego, którego znał Pan od czasów… gimnazjalnych w Rzeszowie.

Tak, spotkaliśmy się pierwszy raz w I klasie gimnazjalnej. Pamiętam, że chodził w obcisłym płaszczu, z szalikiem parę razy okręconym dookoła szyi i bardzo grubą, wypchaną teczką bez rączki. Siedział w pierwszej ławce, wszystko zawsze wiedział, rękę miał nieustannie podniesioną do góry. Mnie z kolei na naukę brakowało czasu, a raz na klasówce z polskiego odpisałem fragment wypracowania z zeszytu starszej siostry.

Skończyło się tym, że polonista przyniósł nasze ocenione prace i wywołał Jerzego Grotowskiego, aby przeczytał moją. A na kartce była adnotacja: „Niedostateczny! Głupszego wypracowania w życiu nie czytałem!” Grotowski to przeczytał, ale potem, aby podtrzymać mnie na duchu, mówił: „To było bardzo w porządku, tylko nie na temat”.

Nasza znajomość urwała się, kiedy wyrzucono mnie z gimnazjum za rzucanie śniegiem w, jak się później okazało, córkę woźnego. Kończyłem liceum pedagogiczne. Z Grotowskim spotkaliśmy się już w Krakowie, mieszkał koło kopca Kościuszki, czasem razem się uczyliśmy. Od razu było wiadomo, że pójdzie na reżyserię. Pamiętam, jak na egzaminie z muzykologii zagadał naszego wykładowcę, Kazimierza Meyerholda, opowiadając o teatrze chińskim. Kiedy zadzwonił dzwonek egzaminator był tak zachwycony, że wszystkim nam tylko wypełnił indeksy.

We Wrocławiu spotkałem Grotowskiego przypadkiem, w Rynku, wcześniej nie chcieli mnie do niego dopuścić. Powiedziałem mu: „Witam Mistrza” i po krótkiej chwili mnie poznał, serdecznie wyściskał, potem dostałem od niego książkę z wyjątkową dedykacją, mam ją do dziś. Ostatni raz widziałem go na spotkaniu Teatrze Polskim, gdy z sali padło pytanie, jakie ma najbliższe plany. „Śmierć” – odparł – i to były prorocze słowa. 

Dla Pana, po studiach w Krakowie, rozpoczął się okres wybierania teatru. Grał Pan w Poznaniu, Gdańsku, dopiero potem przyjechał Pan do Wrocławia.

Powiedziano mi, aby w Poznaniu trzymać się dwóch osób – Zofii Rysiównej i Adama Hanuszkiewicza, który występował i reżyserował w Teatrze Polskim. Grałem na tej scenie, jak to się mówi, od Hamleta do krowy, ale po kilku latach chciałem zmiany. Pojechałem do Gdańska, do Teatru Wybrzeże i myślałem, że zatrudniłem się u Zygmunta Hübnera, a okazało się, że to był jego ostatni okres dyrektorowania i zastąpił go Jerzy Goliński, mój kolega ze szkoły, z którym nie było mi po drodze.

W Sopocie spotkałem Adolfa Chronickiego, dyrektora wrocławskiego Teatru Rozmaitości (dzisiejszy Wrocławski Teatr Współczesny-przyp. red.). Powiedział, abym przyjeżdżał. I w tym teatrze jestem już nieprzerwanie 63 lata!

Jest Pan tytanem pracy! Zagrał Pan w karierze 100 ról teatralnych ponad 150 filmowych…

… a drugie tyle odmówiłem. Grałem w filmie tak dużo, że są filmy, których w ogóle nie oglądałem. Kiedyś przełączyłem pilotem kanał z meczem na inny i patrzę – jakiś podobny do mnie Niemiec strzela z karabinu. A to byłem ja.

Film i teatr to dwa różne żywioły. Grywał Pan u wielkich filmowych reżyserów, ale zawsze bliżej było Panu do teatru.

Dla mnie teatr był i jest świętością. Kiedy grałem w teatrze, a miałem propozycje z filmu, z reguły odmawiałem. A trzeba pamiętać, że niegdyś film płacił często za zastępstwo w teatrze, więc to była okazja. Mimo to bardziej kochałem teatr.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: <p>Na zdjęciu Zdzisław Kuźniar przed ukochanym Wrocławskim Teatrem Wsp&oacute;łczesnym</p> fot. Oleksandr Poliakovsky
Na zdjęciu Zdzisław Kuźniar przed ukochanym Wrocławskim Teatrem Współczesnym
 

Na styku teatru i kina zagrał Pan w Teatrze Telewizji tytułową rolę kata Auschwitz w spektaklu „Proces Rudolfa Hoessa” w reż. Ryszarda Bera.

Do opanowania były dwie książki, nauczyłem się ich w 2 tygodnie, po 8 godzin dziennie powtarzania tekstu. Po latach Daniel Olbrychski zachodził w głowę, jak mi się to udało w tak krótkim czasie. Na planie zresztą nie korzystałem z pomocy suflera i dziś uważam, że to najlepsza rola, jaką zagrałem. Kiedyś starsza Pani, już lekko podchmielona, widząc mnie na ulicy zatrzymała się i powiedziała: „Aleś Pan tego skurwysyna dobrze zagrał”. Najlepszy komplement.

Granie szwarccharakterów, jak Hoess, jest interesujące?

Trzeba przede wszystkim zrozumieć, że za tym bandytą, mordercą, ukrywa się człowiek. To jest ciekawe! 

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: <p>Na zdjęciu Zdzisław Kuźniar przed ukochanym Wrocławskim Teatrem Wsp&oacute;łczesnym</p> fot. Oleksandr Poliakovsky
Na zdjęciu Zdzisław Kuźniar przed ukochanym Wrocławskim Teatrem Współczesnym

Jedną z Pana najciekawszych teatralnych ról jest ta w „Ja, Feuerbach” Tankreda Dorsta. Spektakl miał długi żywot, grał Pan tę rolę przez trzy dekady!

Choć najpierw nie chciałem. Ale długo mnie zachęcano i wreszcie się przekonałem. Pamiętam, że po premierze jeden z recenzentów napisał o mnie:  „Człowiek, który grał bandytów, teraz zagrał tak lirycznie”. Ale największym osiągnięciem był dla mnie spektakl „Ja, Feuerbach” w Toruniu. Po przedstawieniu pewien starszy aktor podszedł do mnie, położył mi rękę na ramieniu i powiedział: „Pokonałeś Mistrza”. Czyli Tadeusza Łomnickiego. To była jedna z jego popisowych ról.

Przed nami wrocławska premiera monodramu „Dwa dni z synem”. Spektakl jest inspirowany sztuką „Drewniany talerz”, historią synowej, której przeszkadza w domu stary teść i robi wszystko, aby się go pozbyć. A jaką historię poznamy w „Dwóch dniach z synem”?

To spektakl o starości, choć nie tylko, bo są też pokazane zasługi bohatera, człowieka, który uczciwie przeszedł przez życie, miał dużo dzieci, dbał o nie, pracował ponad siły, a kiedy się zestarzał, dzieci zajęły się własnymi sprawami, a on został sam ze swoją samotnością. A strasznie boi się samotności zbiorowej, w domu starców.

Aktorka Betty Davis mówiła niegdyś, że starość, starzenie się nie jest dla cykorów. To zresztą temat wciąż niemal tabu.

Każdy chciałby żyć długo, ale nikt nie chce być stary, tym bardziej że starzenie uważa się za przestępstwo, a to najtrudniejszy okres w życiu. Bo człowiek widzi, jak oddala się od dawnego życia. To pusty czas, kiedy nic się nie dzieje, nic nie wzrusza, wszystko budzi strach, człowiek staje się nieufny, podejrzliwy w stosunku do samego siebie.

Przeczytajcie także: Zdzisław Kuźniar skończył 90 lat

Patrząc na Pana starość, wydaje się nie mieć do Pana dostępu.

Najważniejszą rzeczą w życiu jest, aby nie zaprosić tej starości do siebie. Kiedy dochodzi się do pewnego wieku ludzie mówią, że tak nie wypada się ubrać, chodzić, jeść. A ja wstaję rano, wybieram się do kiosku, kupuję gazetę, sprawdzam nekrologi. Jak nie ma mojego, to idę na siłownię, wyrzucam śmieci i żyję.

A tak na poważnie, chyba nigdy nie miałem czasu się zorientować, ile mam lat. Kiedyś Janek Nowicki zdziwił się: „Skąd ci się tyle tych lat nabrało?”. A ja nie mam pojęcia, bo o nich zapomniałem. Nie odczuwałem nigdy upływu czasu.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: <p>Na zdjęciu Zdzisław Kuźniar&nbsp;podczas pr&oacute;b do spektaklu &bdquo;Dwa dni z synem&rdquo;</p> fot. Oleksandr Poliakovsky
Na zdjęciu Zdzisław Kuźniar podczas prób do spektaklu „Dwa dni z synem”

Może dlatego, że był Pan zawsze w coś zaangażowany, zajęty, inspirował Pan kolejne pokolenia aktorów.

Moją maksymą było zawsze to, aby widz słyszał każde słowo, ale też, aby  słowo nie znaczyło za wiele. To, co się mówi, nie powinno mieć siódmego dna. Powinno znaczyć to, co znaczy. Pamiętam sprzed lat przedstawienie „Tytusa Andronikusa” Szekspira, w którym główną rolę grał Laurence Olivier. Nie musiałem znać języka, rozumiałem każdy gest, wszystko było czytelne, czyste. Przez całą swoją tzw. „karierę” artystyczną starałem się być wierny tej zasadzie.

rozmawiała Magdalena Talik

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl