Joanna Gubała, uczennica 1 klasy IX LO we Wrocławiu zaczęła się uczyć chińskiego (a dokładniej mandaryńskiego) już jako czterolatka.
Mama: „To był przypadek”
– To był przypadek – mówi jej mama, Katarzyna Gubała. – Któregoś dnia w przedszkolu mojej córki pojawiła się pewna pani i zaproponowała, że będzie uczyć dzieci chińskiego. Asi spodobała się lekcja próbna, więc śpiewała chińskie piosenki, recytowała wierszyki, malowała znaki itd. przez rok. Potem chętni się wykruszyli, a ona chciała uczyć się dalej. Przyszła do nas i powiedziała, że będzie grzeczna, byle tylko mieć takie zajęcia nadal.
– Zaczęło się od zabawy, a potem przerodziło w pasję – mówi Joanna. Język chiński nie znudził się jej do dziś. Zdała egzamin 2HSK z jednym z najlepszych wyników na Dolnym Śląsku („Mówimy o wynikach wśród dorosłych, bo w zasadzie nie ma dzieci, które uczą się chińskiego na tym poziomie” – podkreśla jej mama), teraz powalczy o kolejny poziom: 3HSK.
Choć jest nastolatką, ma już uprawnienia do nauki dzieci i młodzieży i jako wolontariuszka uczyła dzieci w świetlicy własnej podstawówki.
Z sukcesami startuje także w językowych konkursach, np. ostatnio zdobyła II miejsce w konkursie „Modern China”, organizowanym przez Ambasadę Chińską w Polsce. (Mama: „W takich konkursach najważniejsze jest poznawanie młodych ludzi z podobnymi zainteresowaniami”).
No i uczy się dalej: dwie godziny z lektorem-Polakiem, godzina z native speakerem, studentem politologii z Chin, a do tego angielski, bo podręczniki do nauki chińskiego są właśnie w tym języku. W liceum, do którego nawiasem mówiąc poszła 1,5 roku wcześniej niż inni, ma również lekcje hiszpańskiego.
Joanna: „Byłam w stanie dogadać się w Chinach”
Joanna miała okazję sprawdzić swoje umiejętności w praktyce: w czasie ostatnich wakacji była z bliskimi w Chinach. Przejechali tam 4,5 tys. km: Pekin, Szanghaj, Chiński Mur i wiele innych miejsc.
Galeria zdjęć
Rozmawiałam tam ze spotkanymi ludźmi, np. z dziewczynami, które zaczepiły mnie w pekińskim metrze i które w tym gigantycznym mieście spotkałam potem jeszcze raz, zwiedzając cesarskie ogrody. Zamawiałam też jedzenie, robiłam zakupy i załatwiałam inne zwyczajne sprawy. Nie zawsze wszystko rozumiałam, ale byłam w stanie się dogadać.Joanna Gubała, licealistka
Bardzo dobrze wspomina tę podróż.
– Przemili, bardzo pomocni ludzie, niesamowita technologia, to że w pociągu można zamówić jedzenie z dostawą do swojego miejsca przez telefoniczną aplikację i przynoszą ją z najbliższej stacji – wylicza to, co jej się podobało najbardziej. – Świetna była także szanghajska kawiarnia z kapibarami, szopami praczami, surykatkami i innymi zwierzętami, które można smyrać po brzuchach. Jeśli ktoś chciał, mógł głaskać nawet jeże, dostawał kuchenne rękawice.
Fajny, bo trudny
Dlaczego młoda dziewczyna zajmuje się tak egzotycznym dla nas językiem? Na przykład dlatego, że jest bardzo odmienny od polszczyzny.
– Jedną z najciekawszych rzeczy jest dla mnie chińskie pismo – znaki, które odpowiadają słowom albo ich częściom. Niektóre słowa wymagają dwóch i więcej znaków. Np. „rodzice”, czyli 爸妈 -( bà mā )to połączenie znaków: „mama” to 妈妈 -(mā ma) i „tata” to 爸爸 -(bà ba).
W słownikach takich znaków jest ponad 100 tys., ale żeby zrozumieć współcześnie napisane teksty wystarczy znać „tylko” 3,5 tys., a i 2 tys. to bardzo dobry wynik.
Sporym wyzwaniem jest także to, że chiński to język tonalny: taki sam wyraz może mieć różne znaczenia w zależności od intonacji (wznoszącej, opadającej, szybko opadającej etc.) Klasyczny przykład:
- 妈 - mā (ton pierwszy) – „mama”;
- 麻 - má (ton drugi) – „konopie”;
- 马 - mǎ (ton trzeci) – „koń”;
- 骂 - mà (ton czwarty) –„karcić”.
Wyzwań jest oczywiście dużo więcej, ale Joannie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie.
– Podoba mi się poznawanie nowych słów, znaków, jakimi się je zapisuje i całej tej reszty. I jeszcze to, że jest trudny, a jego gramatyka jest zupełnie inna niż polska czy angielska, np. nie ma w nim deklinacji, inny jest szyk zdania – mówi Joanna. – Myślę, że ten język przyda mi się w życiu, wiążę z nim swoją przyszłość.
Następny przystanek: koreański
Zresztą kto wie? Joanna myśli już o nauce kolejnego azjatyckiego języka, koreańskiego, bo interesuje się kulturą Korei Południowej. Zamierza zabrać się za to na poważnie zaraz po zdaniu egzaminu z chińskiego na poziomie 3HSK.
A co poza tym? Interesuje się historią, ma dwa koty, 猫 - Māo (to po chińsku „kot”) i Harry’ego, ciekawi ją kultura Chin i Korei Południowej i uwielbia gotować azjatyckie potrawy.
Z podróży po Chinach, zamiast magnesów na lodówkę i innych tego typu pamiątek, przywiozła… koreańskie przyprawy.
– Zaciągnęła mnie do koreańskiej dzielnicy w Szanghaju i zrobiła tam zakupy życia – śmieje się mama Joanny. – Przywiozła z Chin pół walizki przypraw!