Zdaje się, że z „trzynastego” zadowolona była tylko Kasia Sobczyk (tu aneks dla młodego pokolenia: polska piosenkarka ery bigbitu, czyli lat 60. i początku lat 70. ub. stulecia, kilkakrotnie nagradzana na opolskim Festiwalu Polskiej Piosenki, w tym właśnie za wykonanie piosenki pt. „Trzynastego”). 13. dzień miesiąca, a do tego piątek, wywołuje bowiem paniczne reakcje nie tylko wśród większości polskiej nacji, ale i u: Niemców, Finów, Szwedów, Duńczyków, Irlandczyków, Estończyków, Austriaków, Słowaków, Czechów, Słoweńców, Norwegów, Bułgarów, Belgów, Islandczyków, a nawet Filipińczyków.
Oj, sporo tych pechowców na świecie zatem mamy. Nawet przy założeniu, że jest i spory odsetek niewierzących w zabobony, to i tak wyznawców paraskewidekatriafobii jest wielka armia.
To długaśne słowo, zaczynające się na „para”, to bardziej naukowe ujęcie strachu przed piątkiem trzynastego (od greckich słów: paraskevi – piątek, dekatreis – trzynasty, fobia –strach). Tylko akurat dlaczego na wieść, że ten dzień nadchodzi, dostajemy gęsiej skórki? Przeprowadzona lata temu wśród przechodzących przez Rynek wrocławian sonda pokazała, że na 30 zapytanych o to osób, JEDNA w ogóle wiedziała, „o co kaman” (jak mawia się w kręgach zbliżonych do dzisiejszych małolatów).
Zaczęło się od króla
A więc pokrótce: Filip IV Piękny, który rządził we Francji przez kilkanaście lat XIII wieku i jeszcze trochę w wieku następnym, narobił sobie długów u templariuszy. A że do spłaty zobowiązań rychliwy nie był, a ponadto na majątek zakonu zawsze łypał zazdrosnym okiem, nakazał aresztowanie zakonników – jako spiskowców, heretyków, świętokradców, czarowników i na dokładkę rozpustników. A ponieważ w wiekach średnich za takie „zasługi” należał się tylko płonący stos, trafiła na niego pokaźna grupa templariuszy, na czele ze swoim szefem – ostatnim Wielkim Mistrzem Zakonu Jacquesem de Molay. A tenże, nim „zapłonął”, przeklął i pięknego Filipa, i mniej urodziwego papieża Klemensa V, którzy rok po tym incydencie odeszli do lepszego ze światów. Działo się to właśnie w piątek, 13 października 1307 r.
Jakoś trudno wyczuć, dlaczego jednak przez kilka wieków nikomu nie przyszło do głowy, żeby strachać się trzynastego w piątek. Wiara w jego pechową moc wzbudziła siębowiem w ludzkości dopiero jakoś na początku wieku XX (wszyscy naraz zapłakali nad losem Filipa z Francji, czy co?). Od tej to pory statystyczny Polak, Fin, Bułgar czy Filipińczyk jest przekonany, że tego dnia wydarzy mu się coś naprawdę okropnego. Ma nadto swoistego rodzaju kodeks „zachowań zakazanych i czynności niebezpiecznych”, do których w żadnym razie dopuścić nie może. A jeśli się już one dokonają, to człowiek ma po prostu przechlapane…
Dla porządku przypominamy więc:
- Unikaj czarnego kota, bo jeśli przebiegnie ci drogę, to znak, że jest wysłannikiem szatana i chce sprowadzić twoją duszę na złą drogę.
- Nie przechodź pod drabiną! A jeśli już ci się to przydarzy – spluń przez lewe ramię, żeby odgonić zło.
- Odpukaj w niemalowane, żeby nie zapeszyć, i zagłuszyć własne słowa, aby demony siedzące w drewnie ich nie usłyszały i nie pokrzyżowały ci planów.
- Stłukłeś lustro – to zbierz kawałki i zakop je w ziemi i pod żadnym pozorem nie przeglądaj się w tych odłamkach, bo wtedy siedem lat nieszczęść gwarantowane.
- Nie wstawaj z łóżka lewą nogą! Jeżeli o tym zapomnisz, nic ci się tego dnia nie uda, a na dodatek będziesz nieznośny dla wszystkich.
- Rozsypiesz sól – a wielka kłótnia cię nie ominie, jeśli nie podniesiesz szczypty i nie rzucisz jej przez lewe ramię. Po co? Żeby oślepić diabła, co siedzi ci za plecami.
Małgorzata Wieliczko
Karta z kalendarza 13 czerwca we Wrocławiu
O „gościnnych występach” złodziei z Górnego Śląska, ulicznych starciach zwolenników Solidarności”i oddziałów MO, Wyższej Szkole Edukacji, konflikcie o szkołę na Świniarach, wizycie ministrów spraw zagranicznych krajów Europy Środkowej oraz o premierze „Giocondy” na Odrze ! Zdarzyło się we Wrocławiu
...roku 1947Na terenie odpowiedzialności II Komisariatu Milicji Obywatelskiej zlikwidowano bytomską „szkołę złodziei”. Przez 10 miesięcy działalności przestępcy zrabowali pond 3 mln zł. W czasie napadów często używali czapek akademickich. W pierwszych powojennych latach przybywali nie tylko osadnicy, przesiedleńcy, ale i element przestępczy, często dobrze zorganizowany, jak opisana tu grupa z Górnego Śląska. W warunkach luźnych jeszcze więzów społecznych, dużej anonimowości, słabszej niż gdzie indziej władzy administracyjnej, policyjnej warunki działania takich band wydawały się bardzo obiecujące. Wrocław i Ziemie Zachodnie stanowiły dla nich swoisty „Dziki Zachód”. ...roku 1982We Wrocławiu doszło do walk ulicznych pomiędzy zwolennikami zdelegalizowanej Solidarności a siłami porządkowymi. Zatrzymano 43 uczestników zajść. W związku z wydarzeniami wojewoda przywrócił we Wrocławiu godzinę policyjną....roku 1997Uzyskując zgodę Ministerstwa Edukacji Narodowej na prowadzenie studiów licencjackich na kierunku pedagogika i pedagogika specjalna, rozpoczęła działalność Wyższa Szkoła Edukacji. To trzecie niepubliczna szkoła prywatna we Wrocławiu. Założona została przez Towarzystwo Wiedzy Powszechnej....roku 2000Rozwiązany został kilkumiesięczny konflikt dotyczący istnienia szkoły podstawowej na Świniarach. Rodzice nie zgodzili się na jej likwidację, uznając, iż proponowane szkoły zastępcze leżą zbyt daleko dla małych dzieci. Zarząd Miasta i Rada Miejska uchwaliły jednak rozwiązanie szkoły. Spowodowało to dalszą eskalację protestów rodziców, którzy oddawali m.in. dowody osobiste prezydentowi miasta, blokowali drogi. Zarząd Miasta zaakceptował ostatecznie propozycję, aby szkoła przekształciła się w niepubliczną. Rada Miejska przyjęła uchwałę, zgodnie z którą dzieciom mającym drogę ponad 3 km do najbliższej szkoły gmina będzie dopłacać, tyle ile szkole publicznej. (obecnie tylko 50%). Ponoszone koszty i tak będą mniejsze, niż w wypadku szkoły publicznej. Szkoła prowadzona będzie przez stowarzyszenie rodzicielskie dla dzieci z klas I-III oraz zerówki. W 1999 r. istniało we Wrocławiu 10 szkół niepublicznych....roku 2003Do Wrocławia na zaproszenie ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza przybyli przedstawiciele dyplomacji państw zrzeszonych w Inicjatywie Środkowoeuropejskiej. Byli wśród nich ministrowie z Bośni i Hercegowiny, Słowacji, Słowenii i Ukrainy oraz 12 wiceministrów reprezentujących inne państwa regionu. Obrady odbywały się w hotelu Panorama-Mercure przy pl. Dominikańskim. Dyskutowano o konsekwencjach rozszerzenia UE, współpracy z krajami, które pozostaną poza jej strukturami. Mimo starań polskich większość krajów uczestniczących, uznała najwyraźniej, iż po wstąpieniu do Unii Europejskiej zadanie Inicjatywy się kończy, a kraje regionu nie mają wzajemnie sobie wiele do zaoferowania. Trudno mówić o poważniejszych przejawach współpracy. Po odbyciu dość rutynowych rozmów, ministrowie przespacerowali się po Rynku, zrobili sobie zdjęcie pod pomnikiem Fredry, zjedli obiad w Piwnicy Świdnickiej oraz obejrzeli przedstawienie Opery Dolnośląskiej. Jakkolwiek pożytku politycznego ze spotkania wiele chyba nie było, to dla samego Wrocławia miało ono spore znaczenie, jako fakt wzmacniający obraz i funkcję miasta jako metropolii europejskiej, miasta spotkań. Na pływającej scenie, zacumowanej u nabrzeża Wyspy Piaskowej, na zapleczu Biblioteki Uniwersyteckiej, przy Bulwarze Piotra Własta odbyło się premierowe przedstawienie opery Amilcare Pouchielliego „Gioconda”. Ten kolejny, niekonwencjonalnie zrealizowany spektakl Opery Dolnośląskiej wyreżyserował Krzysztof Jasiński. Kierownictwo muzyczne sprawowała Ewa Michnik, autorem scenografii był Waldemar Zawodziński, kostiumów Małgorzata Słoniowska, choreografii Henryk Konwiński, zaś nad ruchem scenicznym czuwała Janina Niesobska. W głównych rolach wystąpili włoska sopranistka Allesandra Rezzu jako Gioconda, Eduardo Villa oraz artyści wrocławscy Agnieszka Rehlis (mezzosopran), Wiktor Gorelikow (bas) i Maciej Krzysztoniak (baryton). W letnią, czerwcową noc, w sąsiedztwie Ostrowa Tumskiego zgromadzeni na specjalnie zbudowanej widowni melomani mogli uczestniczyć w wielkim plenerowym widowisku. Akcja przedstawienia o miłości, zdradzie i poświęceniu działa się w pałacu weneckich Dożów zbudowanym na pływającej scenie, na weneckim okręcie, w poruszających się po wodzie gondolach. Był wielki rozmach, tłumy aktorów i statystów, wielka uroda scen, kostiumów, efektowny pożar okrętu, fajerwerki, fontanny, piękna akustyka, słowem wszystko, co wprawia publiczność w zachwyt. Przedstawienie można było również obejrzeć w nie tak komfortowych warunkach, jak na widowni, ale za to za darmo z brzegów Odry. Emitował je także program 2 TVP. Recenzenci z wielkim uznaniem pisali o oryginalności i rozmachu inscenizacji, magii czerwcowej nocy. Jednocześnie niektórzy utyskiwali na pewną konwencjonalność i oceniali, iż w sensie artystycznym sukces był umiarkowany. Ale i tak na wszystkich granych przez kilka kolejnych dni przedstawieniach zanotowano komplet publiczności niepomnej na dąsy krytyki. Ponadto, co również ważne, dzięki przedstawieniu Opery Dolnośląskiej Wrocław uczynił kolejny krok na drodze do ponownego „oswojenia” i pogodzenia się z Odrą.