wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

7°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 01:40

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Dzieci były dla mnie zawsze najważniejsze [ROZMOWA Z PROF. ALICJĄ CHYBICKĄ]
Kliknij, aby powiększyć
Prof. Alicja Chybicka, Honorowy Obywatel Wrocławia fot. Grzegorz Rajter
Prof. Alicja Chybicka, Honorowy Obywatel Wrocławia

- Tytuł Honorowego Obywatela Wrocławia jest ukoronowaniem mojego życia. To piękna nagroda, ale muszę powiedzieć, że należy się tak samo tym wszystkim, którzy razem ze mną, przez te wszystkie lata, pracowali - mówi prof. Alicja Chybicka. Z lekarką, senatorką, wieloletnią szefową kliniki „Przylądek Nadziei” i Honorowym Obywatelem Wrocławia, rozmawia Robert Migdał

Reklama

Gdy słyszy pani słowo „Wrocław”, to co Pani czuje?

Że to jest moje ukochane, najpiękniejsze miasto w Polsce. I wszędzie, i każdemu to powtarzam. Trudno jest mu dorównać – np. taki Gdańsk ma morze, ale my mamy ładniejszą starówkę, piękny Rynek ma Kraków, ale my mamy ładniejszy. Mamy wspaniałą Halę Stulecia z całą okolicą, z tańczącą fontanną. Uwielbiam to miasto: ma mnóstwo parków, masę zieleni, powstają małe parki – „kieszonkowe”. Wrocław jest bardzo zielonym miastem i to mi się podoba.

Mówi Pani Rynek, Hala Stulecia… A ma Pani jakieś takie swoje ukochane miejsca, takie naprawdę bliskie Pani sercu?

Uwielbiam Ostrów Tumski. I „Górkę Żołnierza” na Grabiszynku, na którą lubię wbiegać. Wrocław ma mnóstwo takich magicznych dla mnie miejsc: okolice Stadionu Olimpijskiego, ogród zoologiczny. Mam piątkę wnucząt i uwielbiam z nimi chodzić po ogrodzie zoologicznym – gdy były małe, to ciągałam je w takich specjalnych drewnianych wózkach po zoo. Teraz wnuki są już duże i mogą babcię ciągnąć (uśmiech). Mój najstarszy wnuk ma 186 cm wzrostu i skończy niedługo 15 lat, a moja wnuczka ma 175 cm i lat 13. I mam jeszcze trójkę malutkich – 4, 5 i 6 lat  - chłopaczki…

Tak naprawdę, to zawsze mam problem, co wybrać, żeby pokazać moim gościom, którzy przyjeżdżają do Wrocławia. Tyle jest pięknych miejsc. Nie wiadomo, czy iść na Uniwersytet Wrocławski do Auli Leopoldina – to przecież jest cacko. Czy do Oratorium Marianum – wspaniałe miejsce. Bardzo też lubię Halę Targową w okolicach pl. Nankiera. Mieszkałam koło niej z mężem, w malutkim mieszkanku, kiedy byłam po studiach. I zawsze biegłam do hali i szukałam różnych produktów na tym targowisku, też na obiad. Lubię targowiska, bo – w porównaniu do marketów – mają swój urok: można porozmawiać ze sprzedawcą i to jest fajne.

We Wrocławiu uwielbiam też rejsy statkami po Odrze: widoki są super, z każdej strony. Jest zielono, łąki, pola. Raz w roku dzieci chore na nowotwory z kliniki mają rejs statkiem po Odrze. I zawsze są zachwycone - są odpinane od kroplówek, bo to są dzieci w trakcie leczenia, i przywozimy je taksówkami na przystań. To jest dla nich wielki oddech: one szaleją na tym rejsie jak zdrowe dzieci. Oczywiście rejs jest zadaszonym statkiem, z obsługą, z pielęgniarkami, z lekarzami
- mówi prof. Alicja Chybicka

Alicja Chybicka nie urodziła się we Wrocławiu. Dlaczego?

Całe życie mieszka Pani we Wrocławiu, ale w dowodzie osobistym, jako miejsce urodzenia, ma Pani wpisany…Wałbrzych. Jak to się stało, że urodziła się Pani w Wałbrzychu?

Bo tak postanowiła moja mama. Pod koniec ciąży pojechała do moich dziadków, a swoich teściów. Nie było tak, że mama pojechała „w gości” do teściowej i akurat się urodziłam. To był planowy poród – tak sobie mama zaplanowała i tak zrobiła.

Ale już jako maleństwo, tuż po urodzeniu, wróciła Pani z rodzicami do Wrocławia.

I tu chodziłam do przedszkola, do szkoły podstawowej, do szkoły średniej i no studia też tu kończyłam – na ówczesnej Akademii Medycznej.

Najpierw, przez krótki czas, mieszkaliście na ul. Sienkiewicza, a potem przenieśliście się…

Na ul. Wiśniową, na Krzykach. Piękne miejsce. A teraz mieszkam na Grabiszynku. Mieszkając tyle lat w tym mieście wiem, że Wrocław jest miastem przyjaznym ludziom, miastem dobrym do mieszkania.

W całej Polsce pani profesor kojarzona jest z Przylądkiem Nadziei

Kiedy słyszę „Alicja Chybicka” to pierwsze skojarzenie, jakie mam, to „Przylądek Nadziei”. Klinika Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu to jest przecież potężna część Pani życia.

Ogromna! Moje dzieci zarzucały mi niekiedy, że bardziej kochałam chore dzieci z kliniki, niż je same. Oczywiście to nie była prawda, choć bardzo dużo czasu poświęcałam pracy – bywało, że trzy dni i trzy noce pod rząd.

Ale klinika nie zawsze wyglądała tak pięknie.

Mieściła się w różnych lokalizacjach. Zaczynaliśmy w budynku przy ul. Wrońskiego, który należał do Politechniki Wrocławskiej. W 1973 roku młoda docent Janina Bogusławska-Jaworska, w klinice pediatrii ogólnej, stworzyła oddział hematologii dziecięcej. I ja do niej przyszłam akurat wtedy, kiedy ten oddział powstawał, jako studentka kształcona  indywidualnym tokiem studiów na Akademii Medycznej. I potem już zostałam – bo miałam czerwony dyplom.

Co to było takiego?

W czasie, kiedy ja kończyłam studia, każdy dostawał nakaz pracy po studiach i można go było dostać gdziekolwiek. Nie tylko we Wrocławiu, ale w całej Polsce. A ktoś, kto miał „czerwony dyplom” – to świadectwo ze średnią ocen powyżej 4,75 – to mógł wybrać miejsce, w którym chciał pracować po studiach. I ja wybrałam leczenie dzieci chorych na nowotwory.

Na Wrońskiego byłam od 1973 do 1985 roku. Mieliśmy tam salę na 20 parę dzieci, a drugą mniejszą, z boksami, które były kpiną – szklane, a na górze się wszystko mieszało. I najgorzej, że boksy „sterylne” tak samo wyglądały. Było też jedno oczko klozetowe dla wszystkich. Na dodatek rodzice nie mogli być z dziećmi – mieli wyznaczoną godzinę między 16 a 17 – wtedy mogli na oddział wejść, i to było wszystko.

To był dramat dla dzieci i dla rodziców.

Dlatego kiedy kończyłam dyżur, to zawsze przychodziłam do dzieci, siadałam, opowiadałam im bajki – nie było tyle książeczek, nie było tak prosto jak teraz, że każde dziecko świetnie posługuje się smartfonem, tabletem, laptopem. To były zupełnie inne czasy – dzieci uwielbiały, kiedy ja miałam dyżur. Nie płakały, słuchały bajek, zasypiały. Ja zawsze byłam na to zła – że tu dziecko walczy o życie, a rodzic nie może z nim być, przytulić, wspierać? Współczułam rodzicom, że nie mogą być z dzieckiem. A ten kontakt jest szalenie potrzebny.

Od 1985 byliśmy na Bujwida – wtedy wydawało nam się, że Pana Boga za nogi złapaliśmy – bo udało się jej załatwić, po brygadzie remontowej Akademii Medycznej budynek, który miał jedną kondygnację, był poniemieckim budynkiem, w którym przed wojną pracował Alois Alzheimer i obok miał willę, którą my od miasta za złotówkę dostaliśmy na przychodnię dla dzieci.

Kiedy przenieśliśmy się z Wrońskiego na Bujwida, każda sala miała łazienkę, w niej były prysznic lub wanna. Bardzo szybko okazało się, że nie jest tak różowo – pękały rury, jeden balkon, z drugiej kondygnacji, spadł.

Pamiętam też, że sufit się urwał.

Stało się tak na oddziale przeszczepowym, kiedy podciągnięto na niego klimatyzację, z której przeciekała woda. Pewnego dnia pielęgniarki powiedziały, że „pachnie morzem” na tej sali, choć nic nie kapało, to „czuć było wodę”. Powiedziałam, żeby lepiej tam nie kładły nikogo. Sufit, nasiąknięty wodą z klimatyzacji, runął na puste łóżko. Woda lała się na elektryczne przewody – że tam żadne spięcie się nie zrobiło, że pożaru  nie było – to był cud boski.

Dlatego Pani tak bardzo walczyła o Przylądek Nadziei, nowoczesną klinikę, na światowym poziomie.

Przez 10 lat walczyłam o pieniądze na Przylądek. To nie było takie proste, bo w porównaniu do innych klinik mieliśmy na Bujwida lepsze warunki, tylko że chore dzieci wymagały warunków supersterylnych. Mnie się marzyło, żeby zabrać dzieci stamtąd jak najszybciej.

I to koszmarne sąsiedztwo: cmentarz tuż koło kliniki.

Był po drugiej stronie ulicy. A kaplica cmentarna była naprzeciwko wejścia do kliniki. Kiedyś szłam za rodzicami i usłyszałam, jak mówią między sobą: „Jaki idiota postawił cmentarz koło szpitala?” Bałam się, że usłyszę: „Chybicka”, ale tak się nie stało. W czasie Wszystkich Świętych, w Zaduszki, to był bardzo przygnębiający widok dla wszystkich chorych dzieci i ich rodziców.

I wtedy wiedziała Pani, że musi postawić klinikę, która będzie supernowoczesna, w dobrym miejscu.

Jeździłam na zjazdy, byłam w wielu miejscach i stamtąd przywiozłam wiedzę, że to może zupełnie inaczej wyglądać. No i udało się w końcu dostać pieniądze – 85 mln zł z Unii Europejskiej i 15 mln zł od rządu. Rok 2012, grudzień, dostaliśmy pieniądze, w 2015 – w listopadzie Przylądek Nadziei był gotowy i przenieśliśmy się.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Profesor Alicja Chybicka, Honorowy Obywatel Wrocławia fot. archiwum prywatne profesor Alicji Chybickiej
Profesor Alicja Chybicka, Honorowy Obywatel Wrocławia

Wybudowanie nowoczesnej kliniki to Pani wielki sukces.

Wszystko, co udało mi się zrobić, to jest sukces  wielu ludzi. Ja nigdy niczego nie traktuję jako własny sukces. Uważam, że wszystko to, co człowiek osiąga w życiu, to nie jest tylko i wyłącznie jego zasługa. To że mam troje dzieci, piątkę wnucząt, że udało mi się to pogodzić z pracą, to jest zasługa mojej rodziny, moich rodziców, mojego męża – tego samego od 47 lat. Mam nadzieję, że niedługo będziemy świętować 50 lat małżeństwa. Tak samo wybudowanie nowej kliniki – pracowała na to Fundacja „Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową”, uczelnia, która była inwestorem, masa osób pomogła – ludzie dawali pieniądze, a bez  tych pieniędzy by nic nie było, bo te same 100 mln zł by nie wystarczyło.

Profesor Chybicka: silna kobieta, która walczy o innych

Jest Pani postrzegana jako „kobieta silna, walcząca”.

Uważam, że nie ma rzeczy niemożliwych, że trzeba zawsze walczyć, zwłaszcza jeśli walczy się w dobrej sprawie. Bo kiedy chce się zrobić coś złego, to wtedy na pewno los nie pomaga, a jeśli chce się zrobić coś dobrego, to się uda – prędzej, czy później – ale się uda.  Ale nie wolno się poddawać.

Skąd w Pani ta siła? Skąd ją Pani bierze?

Nie wiem, taką mam chyba naturę. Może to wynika też z tego, że gdy już coś robiłam, to nie robiłam tego dla siebie. Tylko dla innych. Ani mi nie zależało na jakichś stanowiskach, ani na pieniądzach – ja jestem nie do kupienia. A wiadomo, że w polityce odbywają się różne „podjazdy”, podchody. I już wszyscy wiedzą, że do Chybickiej nie ma po co się wybierać. Żaden lobbysta już nie próbuje nawet do mnie podchodzić, bo wie, że niczego nie zdziała.

Dzieci Panią uwielbiały. Widziałem to wiele razy: na Pani widok od razu pojawiał się uśmiech na ich twarzach.

Bo byłam jednym z najłagodniejszych lekarzy w klinice – można było do mnie przyjść, wejść mi na kolana.

Przeczytajcie historie dzieci z wrocławskiej kliniki

Każde dziecko, to osobna, wzruszająca historia.

Jeden z pacjentów miał 6 lat, kiedy zachorował na białaczkę. Mama się go zrzekła i myśmy szukali rodziny zastępczej dla niego. Najpierw w ośrodkach, potem innymi drogami, ale słyszeliśmy tylko: „Dziecko z białaczką? Kto takie weźmie?”. Po nagłośnieniu tej sprawy przez dziennikarzy, jedna z kobiet zobaczyła naszego pacjenta w TV. Wyciągnęła męża, który był pod prysznicem i powiedziała: „To ma być mój syn”. I go adoptowali. Został wyleczony z białaczki. I ten chłopiec, zanim znalazł nową rodzinę, to rezydował głównie na moich kolanach. Zawsze leciał do mnie z wyciągniętymi rękami, krzycząc: „Ciocia!” i bach! - na kolana. Widuję się z nim od czasu do czasu, ale już jest za duży, żeby siadać na kolanach (uśmiech).

A ostatnio w Lidlu rzuciła mi się na szyję kobieta – odpaliła mi na komórce zdjęcia córki, która była chora, którą wyleczyliśmy: „Niech Pani zobaczy: ma synka”. Coś pięknego… Cieszyłam się, bo istniało ryzyko, że leczone przez nas dzieci nie będą miały później swoich dzieci. Teraz, gdy dziecko jest zagrożone bezpłodnością, to się chowa komórki jajowe na później, żeby leczeni pacjenci mieli możliwość na swoje dzieci w przyszłości.

Ma Pani kontakt z innymi pacjentami?

Cały czas. Kiedy zostałam kierownikiem, to postanowiłam robić raz w roku spotkania wyleczonych pacjentów. I najpierw to było w Teatrze Polskim, potem w operze, następnie w wielkich kinach, a teraz trzeba będzie chyba stadion na Pilczycach wynająć, żeby pomieścić wszystkich. I drugą rzeczą, którą wprowadziłam,  to msza i spotkania za wszystkie dzieci, które odeszły w naszej klinice. To odbywa się w każdą pierwszą niedzielę po Wszystkich Świętych. Za każde dziecko jest świecona lampka, a potem jest spotkanie z rodzicami. Mamy założony album, do którego rodzice dają zdjęcie, takie jakie chcą. Takie, które najbardziej lubią. Niekoniecznie jest to zdjęcie dziecka w chorobie – śliczny jest zawsze ten album.

Kobieta wielu pasji: biega, śpiewa, skacze ze spadochronem...

Poza pracą lekarza, poza pracą polityka, ma Pani mnóstwo pasji. I śpiewa Pani, i gra na gitarze, i biega w maratonach, i weszła na Kilimandżaro.

I skoczyłam, ze spadochronem, dwa razy. Było cudownie. To są moje ostatnie dwa wyczyny. Lecieliśmy samolotem na wysokość czterech tysięcy metrów i skakałam podpięta do instruktora. Za pierwszym razem, kiedy skakałam, to nawet sobie powiedziałam: „Eee, myślałam, że to będzie bardziej denerwujące”. Nie bałam się. Człowiek wyskakuje, jest moment nieważkości, po czym otwiera się niewidzialna poduszka i widać cały Wrocław pod sobą. To jest coś pięknego. Za drugim razem, kiedy skoczyłam, było więcej adrenaliny: wyskoczyłam, lecimy w dół, a spadochron się nie otwiera – dopiero dość nisko nad ziemią instruktor otworzył spadochron. Ale te wszystkie szaleństwa zawsze robiłam dla moich dzieci. Nawet to, że biegłam w maratonie.

Jak to się stało, że zdecydowała się Pani przebiec 42 km?

Przy jednym z biegów miała być zorganizowana sztafeta, z której cały dochód - z opłat od biegaczy, którzy wezmą w niej udział - miał zostać przekazany dla chorych. Jeden był warunek – że to ja wyprowadzę sztafetę i ją zakończę. A ja wtedy w ogóle nie biegałam – włożyłam tenisówki i w tych tenisówkach wyprowadzam sztafetę. Wtedy poseł Piotrek Borys doprowadzał mnie do szewskiej pasji, bo biegał dookoła mnie, kółka robił na tych swoich młodych, długich nogach, żeby ze mną sobie porozmawiać… Dobiegłam ledwo żywa. Przyszłam do domu i pomyślałam sobie: „O, nie, dlaczego Piotrek tak dookoła mnie gania?!”. Syn na to: „Mamo, bo się nie biega w takich butach, musisz mieć dobry strój” i kupiły mi dzieci książkę, z radami, jak się biega. Ja wtedy miałam 60 lat – to nie było tak, że byłam młódką. I zaczęłam biegać, a potem biegałam piątki, dziesiątki – z półmaratonów to mam całą ścianę medali. Jeden raz przebiegłam Maraton Wrocław, w ponad 6 godzin, ale ukończyłam (uśmiech).

A potem było kolejne „szaleństwo”: Afryka i zdobycie Kilimandżaro.

Zadzwoniła do mnie fundacja z Warszawy: „Pójdzie pani profesor razem z nami na Kilimandżaro”. Na co ja: „Chyba żeście zwariowali. Najwyższa góra, na którą weszłam, to Śnieżka. A tu mnie chcecie na prawie 6 tysięcy w górę ciągnąć?! Co wy?!” A oni na to: „Bo idą Pani pacjenci”. Na to ja: „A to zmienia postać rzeczy – jak oni wejdą, to i ja”. A akurat tak się złożyło, że we wrześniu 2013 roku  przebiegłam maraton, więc miałam kondycję, a wchodziłam na Kilimandżaro w styczniu 2014 roku. To było piękne. Muszę Panu jeszcze zdradzić, że mam zamiar wejść na Mount Everest.

Ooo, kiedy?

Wtedy, kiedy nie będę już pracować – bo żeby wejść, potrzeba dwóch miesięcy. Musi być pełna aklimatyzacja, przygotowanie – nie można wyjść zza biurka i wejść na ośmiotysięcznik. A teraz z Senatu nie mogę się nigdzie ruszyć. Ten Mount Everest to będzie wyprawa mojego życia.

Kocha Pani też śpiewanie, granie na gitarze.

A to zawsze lubiłam. Od dziecka. A śpiewałem zawsze, wyłącznie charytatywnie. Występowałam na przykład z Sygit Bandem czy z Izabellą Skrybant-Dziewiątkowską i jej „Tercetem Egzotycznym”. To była wspaniała przygoda…

Alicja Chybicka - Honorowy Obywatel Wrocławia z 2022 roku

Kiedy dowiedziała się Pani, że zostaje pani Honorowym Obywatelem Wrocławia, to co Pani poczuła?

Niesamowicie się wzruszyłam – bo to jest wielki honor. To jest takie ukoronowanie mojego życia, piękna nagroda, ale muszę powiedzieć, że należy się tak samo tym wszystkim, którzy razem ze mną, przez te wszystkie lata, pracowali.

Rozmawiał Robert Migdał

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl