Oblężenie Festung Breslau i koniec wojny to bardzo trudny czas dla dużej grupy Polaków przebywających wtedy w mieście. Kim byli ci ludzie i jak się tu znaleźli?
Największą grupą Polaków, która znalazła się na terytorium Wrocławia w ostatnich miesiącach II wojny światowej stanowili przede wszystkim cywilni robotnicy przymusowi, więźniowie filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen (4 lokalizacje), a także jeńcy wojenni, którzy przebywali na terenie miasta w pięciu obozach jenieckich. Można mówić o kilku tysiącach osób, ale ta liczba dynamicznie się zmieniała w czasie trwania wojny. Trzeba też wyjaśnić, że wśród tych ludzi byli nie tylko Polacy, ale też przedstawiciele kilku innych narodowości.Katarzyna Pawlak-Weiss, dyrektor Dolnośląskiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli we Wrocławiu
Rzeczywiście Polacy stanowili znaczną część tej grupy, ponieważ po rozpoczęciu II wojny światowej z terenów Polski okupowanych przez Niemcy kierowane były liczne transporty organizowane przez niemieckie urzędy pracy, które powstały na terenie Generalnego Gubernatorstwa. I tak dla przykładu 29 września 1944 roku do Wrocławia przybył duży transport 760 osób. Byli to mieszkańcy Jasła, Dynowa i innych małopolskich miejscowości.
Takie transporty kierowano bezpośrednio do Wrocławia w celu zaspokojenia zapotrzebowania na pracowników w różnych gałęziach niemieckiej gospodarki. Często kierowano ich do pracy w rolnictwie, przemyśle metalurgiczno-chemicznym czy budownictwie. W dużej mierze były to zakłady przestawione na produkcję zbrojeniową o strategicznym znaczeniu dla dalszego prowadzenia wojny.
A czy wiemy, jak wielu było takich Polaków w chwili, gdy wojna się kończyła, a więc pod koniec oblężenia Festung Breslau przez Armię Czerwoną?
Możemy mówić o kilkunastu tysiącach ludzi różnych narodowości. Dokładnie trudno to określić, ale na samym tylko Psim Polu w kwietniu 1944 roku przebywało 6648 osób.
Obóz na Sołtysowicach
Mówi Pani o obozie na Psim Polu – on paradoksalnie jest dzisiaj mniej znany niż ten na Sołtysowicach, chociaż był większy.
Na Sołtysowicach istniał obóz przejściowy, który działał przy niemieckim urzędzie pracy. Takie obozy powstawały albo na granicy między Generalną Gubernią a Trzecią Rzeszą, albo bezpośrednio przy urzędach pracy na terenie Rzeszy. Obozy przejściowe były rozlokowane z reguły w okolicach dworców - tak, by zapewnić odpowiednią komunikację. Właśnie tak to wyglądało na Sołtysowicach, gdzie obóz założono tuż przy dworcu kolejowym nieopodal funkcjonującej cukrowni Schottwitz.Katarzyna Pawlak-Weiss, dyrektor Dolnośląskiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli we Wrocławiu
Wówczas była to miejscowość Burgweide położona na obrzeżach Wrocławia. Wokół nie było gęstej zabudowy, jedynie domki letniskowe, pola i dużo przestrzeni. Na zdjęciach lotniczych sprzed II wojny światowej widać w tym miejscu puste pole, które pomiędzy 1940 a 1945 rokiem zapełnione zostało barakami i niezbędną infrastrukturą obozową mogącą pomieścić 7 tysięcy więźniów.
Funkcję Lagerführera pełnił niejaki Werner, a komendantem służby porządkowej, która liczyła 32 członków załogi, był Steger Karol. Z dostępnych danych wiemy, że w drugiej połowie oblężenia Wrocławia oraz po zbombardowaniu obozu pracy przymusowej mieszczącego się w Clausewicz Schule (obecnie szkoła przy ul. Hauke-Bosaka) na terenie obozu Burgweide mogło przebywać nawet 12 tysięcy osób.
Procedura przyjęcia do obozu była dwuetapowa. Robotnicy przechodzili przymusową dezynfekcję, żeby uniknąć ryzyka chorób zakaźnych przy takim dużym skupisku ludzi. Po kwarantannie przenoszono ich do drugiej części obozu nazywanej „czystą”, gdzie według relacji świadków przyjeżdżali okoliczni przedsiębiorcy oraz rolnicy, aby wybrać sobie pracowników. Odbywało się to cyklicznie, ale także skierowania do pracy koordynował miejscowy urząd pracy zgodnie ze składanym zapotrzebowaniem przez okolicznych pracodawców.dr Katarzyna Pawlak-Weiss
Trochę jak targowisko niewolników…
Tak to mogło wyglądać. Jeżeli ktoś został wybrany, natychmiast opuszczał obóz. W przypadku zamówienia większej liczby wykwalifikowanych osób przez duży zakład, wówczas rekrutacja odbywała się na podstawie oceny umiejętności i przenoszono niezwłocznie takie osoby w konkretne miejsce.
Należy tu podkreślić, że inne były wytyczne zawarte w Rozporządzeniu Reichführera SS i szefa policji niemieckiej do wyższych władz administracyjnych w sprawie rozmieszczenia robotników pochodzących z Polski, a inne dla ludności z terenów Związku Sowieckiego oraz krajów nadbałtyckich. Polacy musieli nosić oznakowanie w postaci litery „P” na żółtym tle w celu identyfikacyjnym, natomiast osoby pochodzące ze Związku Sowieckiego nosiły widoczny znak trwale przymocowany do prawej strony ubrania, który był prostokątem o ściśle określonych wymiarach 70 do 77 mm i szerokości 10 mm z niebieskim tłem na którym białymi literami widniał napis „Ost”.
Restrykcje w stosunku do obywateli sowieckich były surowsze ze względu na obawy Niemców o sabotaż i wszelką wrogą działalność. Z tego też powodu nie mogły te osoby mieszkać u rolników. Dla nich przewidziano obozy wyposażone w ochronę, z których odprowadzano ich do pracy.dr Katarzyna Pawlak-Weiss
Obóz na Psim Polu
Drugi, mniej znany obóz – ten na Psim Polu był chyba znacznie większy?
On był naprawdę ogromny. Breslau-Hunsfeld to była ogromna filia podporządkowana administracyjnie KL Gross-Rosen i ulokowana tuż przy zakładach zbrojeniowych Rheinmettal-Borsig, które przeniesiono z Düsseldorfu do Wrocławia.
Produkowano tam celowniki dla artylerii przeciwlotniczej, zapalniki do bomb czy amunicję do broni stanowiącej wyposażenie samolotów. To były zakłady o strategicznym znaczeniu dla kontunuowania wojny. W pobliżu tego miejsca znajdować się miały jednostki obrony przeciwlotniczej, którym należało zapewnić zakwaterowanie. Murowane baraki przeznaczone były dla jednostki wojskowej, natomiast drewniane baraki służyły więźniom. Pokrywały ogromny obszar, co możemy obserwować na zachowanych fotografiach.
Całość robi ogromne wrażenie, bo pokazuje, jak wiele osób tam pomieszczono i skazano na przymusową pracę w nieludzkich warunkach. Naukowcy wskazują, że mogło tam mieszkać dwa tysiące mężczyzn. W kwietniu 1944 r. na samym tylko Psim Polu znajdowało się 6648 osób.
Czy zachowały się jakieś pozostałości obu obozów – tego na Sołtysowicach i na Psim Polu?
Tak, baraki znajdujące się jeszcze do niedawna na terenie byłego obozu Burgweide (obecnie Sołtysowice) wzbudzały silne emocje wśród mieszkańców, ponieważ ich wygląd był uderzająco podobny to baraków znanych z innych miejsc kaźni z okresu II wojny światowej. Drewniana konstrukcja z biała stolarką okienną i kształtem kojarzyły się jednoznacznie z pozostałościami po tamtym ponurym okresie.
Jednakże badania terenowe oraz porównawcze z dostępną dokumentacją fotograficzną z lat II wojny światowej wskazują, że zostały one przebudowane po wojnie i nie są oryginalną zabudową obozową. W związku z czym zostały niedawno wyburzone. Po wojnie budynki te pełniły funkcję mieszkań socjalnych.
Natomiast baraki murowane i fragmenty zabudowań na Psim Polu istnieją do dzisiaj i znajdują się przy ulicy Kiełczowskiej, nieopodal Lotniczych Zakładów Naukowych. Natomiast drewnianych baraków więźniarskich już nie ma. Teren został mocno zabudowany w ostatnim czasie.
Wyjaśnijmy też, czym się zajmowali polscy (i inni) robotnicy przymusowi w oblężonym Breslau?
Ich rola była chyba najbardziej dla nas wstrząsająca. Pod koniec 1944 roku Wrocław był uznawany za względnie bezpieczne miasto, zwłaszcza od nalotów. Przybywały na teren Dolnego Śląska w tym do Wrocławia transporty ludności z zachodnich obszarów Niemiec w celu poszukiwania azylu. W związku z tą sytuacją miasto liczyło około miliona mieszkańców, co dla obrony przeciwlotniczej stanowiło spory problem, bo nie było możliwości zapewnienia schronienia takiej licznie osób w razie bombardowania.
Kiedy podejmowano plany stworzenia z Wrocławia bastionu obrony przed zbliżającymi się wojskami 1 Frontu Ukraińskiego dowodzonego przez marszałka Koniewa, rozpoczęły się analizy sytuacji w mieście pod kątem kwaterunku ludności, możliwości wyburzenia niektórych domów w strategicznych dla obrony miasta punktach. Gromadzono żywność, lekarstwa i broń.
Kiedy w styczniu 1945 roku Rosjanie zbombardowali Wrocław, podjęto decyzję o przymusowej ewakuacji większości przebywającej w mieści ludności cywilnej, głównie matek z dziećmi i starców. Ze względu na zbombardowane dworce kolejowe marsz odbył się pieszo przy 20 stopniowym mrozie.Katarzyna Pawlak-Weiss, dyrektor Dolnośląskiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli we Wrocławiu
O ile ludność niemiecka mogła opuścić miasto, o tyle robotnicy przymusowi musieli pozostać, aby budować zapory i kopać rowy strzeleckie w wyznaczonych miejscach, ale także niwelować teren pod lotnisko, które miało zapewnić dostawy broni i towarów dla broniącego się miasta. Wstrząsające jest to, że znajdujące się na terenie miasta kobiety-robotnice przymusowe z Polski i nie tylko przebywały tam wraz ze swoimi małymi dziećmi, których w żaden sposób nie mogły ochronić. Zdarzały się sytuacje, że robotnicy ukrywali się w różnych miejscach na terenie obozu Burgweide, aby uniknąć prac pod deszczem spadających bomb.
Niestety, surowi członkowie załogi obozu dokonywali przeszukań – takie osoby były karane biciem i zmuszane do wyjścia. Z grupy udającej się do rozmaitych niebezpiecznych prac na terenie miasta wracała zaledwie połowa, jak podają w relacjach świadkowie. Budowa lotniska odbywała się w okolicach obecnego placu Grunwaldzkiego.
Budynki przeznaczone do likwidacji najpierw były podpalane przez tzw. oddziały Brandkommando. Potem gmachy wysadzano w powietrze. Na jeszcze dymiące gruzowisko byli zaciągani cywile – zarówno niemieccy, którzy z różnych powodów pozostali w oblężonym mieście, jak i robotnicy przymusowi, wśród których byli Polacy – w tym powstańcy warszawscy, a także Rosjanie, Francuzi, Włosi, Serbowie i inni. Ich zadanie polegało na uczynieniu ze sterty gruzów odpowiedniej nawierzchni dla przyszłego lotniska miejskiego.
Żadnej litości dla robotników
Można z tego wszystkiego wnioskować, że wielu z nich w czasie oblężenia zostało rannych lub zginęło…
Tak, dlatego we wspomnieniach tych ludzi, które zostały zachowane, przerażające jest to, byli zmuszani wśród spadających bomb i rozpadających się budynków przemierzać Wrocław i budować obiekty służące Niemcom do obrony miasta. Niemcy w czasie alarmów przeciwlotniczych chowali się do schronów i przygotowanych w tym celu piwnic, zaś robotnicy cywilni nie mieli takiej możliwości czym skazywano ich na śmierć.
Podejrzewam, że warunki życia w obozach dla robotników też były spartańskie?
Na pewno pod koniec wojny dramatycznie brakowało żywności, nie mówiąc o środkach higieny. Ci ludzie cierpieli więc z głodu, chorowali, często byli ranni i nikt nie potrafił im pomóc, bo to była sytuacja maksymalnie kryzysowa. W pierwszej kolejności pomoc zapewniano rannym żołnierzom Wehrmachtu, którzy bronili Breslau. Natomiast szpital obozowy na terenie obozu Burgweide był przepełniony. Znamy relacje mówiące o tym, że został podpalony przez Niemców wraz z przebywającymi tam ludźmi, którzy z powodu ciężkich chorób czy odniesionych ran nie mogli z niego uciec.
Myślę, że wyjaśnienia wymaga też jeszcze jedna rzecz, o której Pani wspomniała na początku naszej rozmowy – mówimy głównie o Polakach, ale wśród robotników przymusowych był też przedstawiciele innych nacji z całej Europy.
Przede wszystkim trzeba wymienić takie narodowości, jak: Węgrzy, Holendrzy, Rumunii, Rosjanie, Francuzi, Litwini, Łotysze, ale byli tu też Niemcy. Wielkim problemem była często bariera językowa pomiędzy robotnikami przymusowymi, więźniami i jeńcami wojennymi znajdującymi się we Wrocławiu, a których status pod koniec wojny był właściwie taki sam. Wiemy, że grupa Polaków przebywających w obozie Burgweide uszyła flagę polską i zawiesiła w obozie, ponieważ było ich tam bardzo wielu - zwłaszcza tych, których trafili tam po upadku powstania warszawskiego.dr Katarzyna Pawlak-Weiss
Jakie były losy tych ludzi? Co się z nimi stało po zakończeniu wojny?
Paradoksalnie po zniszczeniu Warszawy część osób nie miała do czego wracać, ale także wyniku zmiany granic Polski po II wojnie światowej, dlatego też zdecydowali się zostać w tym mieście i zacząć swoje życie na nowo. Byli wśród nich również powstańcy – oni mogli co prawda trafić do obozu jenieckiego, np. w pod opolskich Łambinowicach, ale część z nich się ukrywała i w efekcie opuściła Warszawę razem z ludnością cywilną. I tak z obozu przejściowego w Pruszkowie zostali skierowani do Wrocławia.
Zachowała się część korespondencji wysyłanej z Burgweide do obozu w Pruszkowie w celu poszukiwania rodzin lub informowania o swoim miejscu pobytu. Stąd wiemy, że takie osoby przebywały na terenie Wrocławia, ponieważ zachowała się lista. To ważny dokument, ponieważ niemieckich list transportowych do tej pory nikt nie odnalazł – prawdopodobnie spłonęły albo zostały zniszczone. Pozostając we Wrocławiu po zakończeniu wojny stali się pierwszymi mieszkańcami miasta, które dla nich jeszcze niedawno było miejscem obcym, odległym i kojarzonym z niewolą, a nagle stało się nowym początkiem w powojennym świecie.
Ciekawy paradoks…
Z dzisiejszego punktu widzenia to swego rodzaju ich triumf w tej wojnie: Niemców wypędzano, a oni zajmowali ich mieszkania.