Skoro jesteśmy przy frekwencji wyborczej – kto przyczynił się bardziej do jej podbicia? PiS swoją negatywną i atakującą Donalda Tuska kampanią, w której niewiele było mowy o programie czy Koalicja Obywatelska, która od miesięcy podkreślała, że to najważniejsze wybory od 1989 r., w których stawką jest nasza wolność?
– Przede wszystkim pamiętajmy, że to opozycji i szeroko pojętemu społeczeństwu obywatelskiemu zależało na podwyższeniu frekwencji i zachęcaniu ludzi do wzięcia udziału w wyborach. Wszelkie badania pokazywały, że im wyższa frekwencja, tym trudniej Prawu i Sprawiedliwości będzie utrzymać władzę w Polsce. Tylko że PiS źle odczytał nastroje społeczne i swoją negatywną narracją też mógł przyczynić się do tego, że ludzie wyszli z domów i opowiedzieli się za zmianą. Wydaje się, że wszyscy – mniej lub bardziej intencjonalnie – „zagrali” profrekwencyjnie.
Wybory parlamentarne 2023: nastroje jak w 2007 roku
Jakie były największe błędy Zjednoczonej Prawicy podczas tej kampanii? Bo to, że była ona porażką przyznają już sami politycy Prawa i Sprawiedliwości.
Jarosław Kaczyński kilka dni po wyborach mówił nieco rozżalony, że ludzie nie odczuwają wdzięczności, choć jego zdaniem powinni, bo rządzący tak wiele im przez te ostatnie lata dali. Tylko że wyborów nie wygrywa się za dotychczasowe zasługi, a wyborców nie zdobywa wdzięcznością. Trzeba mieć plan na przyszłość, dawać nadzieję, pokazać, co zamierza się zrobić po wygranych wyborach. A PiS, poza twierdzeniem, że jest jedynym gwarantem, że nikt „nie zabierze Wam naszych programów socjalnych” nie zaproponowało niczego nowego, ani pod względem materialnym, ani bardziej abstrakcyjnych wartości.
Anna Pacześniak, politolog
Dodatkowo zgubiono gdzieś np. przekaz o 800+, które ogłoszono w okolicach maja. Trudno było przez tyle miesięcy mówić o podwyższeniu świadczenia, zwłaszcza że opozycja twierdziła, iż głosowałaby za jego wprowadzeniem nie od stycznia przyszłego roku, ale już od czerwca tego roku, czyli wytrąciła rządzącym argumenty z rąk. Negatywna, ostra, momentami brutalna kampania skierowana właściwie wyłącznie w Donalda Tuska nie pomogła PiS-owi pozyskać nowych wyborców. Zabrakło konkretów, świeżości, nowego programu. PiS postawił na ostrą polaryzację i konflikt, czyli jedynie na umacnianie swojego elektoratu. To mnie nie dziwi, ale zaskakujące jest w tej kwestii coś innego.
Co takiego?
– Jak słucham polityków PiS-u, to wydaje mi się, że nie wyciągnięto wniosków z poprzednich lat, zwłaszcza z porażek z roku 2007 czy 2011. Znowu mamy te same sugestie, że obce siły wpłynęły na wynik wyborów, że nieprzyjazne były media, Niemcy i Rosjanie maczali palce w wyborach w Polsce… To są często skrajne i - biorąc pod uwagę, jak funkcjonowały w ostatnich latach media publiczne - zupełnie nie oddające rzeczywistości diagnozy.
Dodatkowo przedstawiciele tego obozu skupiają się na detalach: kształcie list wyborczych, nazwiskach konkretnych kandydatów, czy na tym, jak Mateusz Morawiecki wypadł w debacie w TVP. Cała ich analiza koncentruje się na ostatnich tygodniach przed wyborami. W moim odczuciu problem jest o wiele głębszy. PiS nie traci władzy wyłącznie przez słabą kampanię, traci ją w wyniku swoich ośmioletnich rządów.
Anna Pacześniak, politolog
A może po prostu to naturalne, że po 8 latach ludzie chcą zmiany władzy?
– Z jednej strony oczywiście tak, każda władza się „zużywa” i następuje swego rodzaju zmęczenie. Ale jednak Prawo i Sprawiedliwość funkcjonowało przez te wszystkie lata rządów trochę na zasadzie oblężonej twierdzy – „wszyscy są przeciwko nam i nie rozumieją naszych racji”. Zła Unia Europejska, zły zachód Europy, siły w Polsce sprzyjające Niemcom… Taka retoryka na dłuższą metę się nie sprawdza. Dlatego niektórzy mówią teraz, że trochę lepiej się im „oddycha”, że czują powiew świeżości w polityce.
Donaldowi Tuskowi udało się jedno – znów, jak w 2007 roku, kiedy władza przechodziła z rąk PiS w stronę PO, to on kojarzył się wielu wyborcom z pozytywnymi emocjami, a PiS z negatywnymi. Dało się odczuć swego rodzaju walkę dobra ze złem. I wyborców to przekonało, tyle że inaczej niż zamyślił sobie Jarosław Kaczyński, który przecież w diabolicznej roli obsadził lidera opozycji. Polityka miłości zaproponowana przez Tuska kontra polityka nienawiści i szczucia w wykonaniu premiera Morawieckiego i prezesa Kaczyńskiego wydały 15 października swoje owoce.