Jakie ma pan, architekt główny otwartych w 2007 roku Arkad Wrocławskich, uczucia w stosunku do nieuniknionej i już rozpoczętej rozbiórki?
Z różnych powodów będzie nam, projektantom, trochę szkoda tego budynku. To jeden z pierwszych dużych projektów naszej pracowni, który miał realny wpływ na krajobraz powojennego Wrocławia.
Jesteśmy zaskoczeni, że stało się to tak szybko, że w XXI wieku zmiany zachodzą w tak zawrotnym tempie. Gdy projektowaliśmy Arkady, telefony dotykowe dopiero tak naprawdę wchodziły, media społecznościowe raczkowały w porównaniu do tego, jak wyglądają obecnie, handel internetowy nie był tak bardzo rozwinięty. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych już pojawiało się zjawisko dead malls, czyli wymarłe centra handlowe, które coraz częściej były przekształcane w kampusy edukacyjne, biblioteki, centra zdrowia czy osiedla mieszkaniowe.
Do grupy wymarłych centrów handlowych zaliczamy Arkady. Pustawo tam było w ostatnich latach, klienci przenieśli się gdzieś indziej. Co innego było na początku, gdy Arkady odróżniały się od innych nietypowymi rzeczami, takimi jak akwarium z rekinami lub rzeźba Dalego. Co się stało?
Po otwarciu obiekt cieszył się zainteresowaniem, miał sukcesy i swoje momenty. Później faktycznie życie z niego uciekło, przede wszystkim za sprawą globalnych trendów, które przyspieszyły po pandemii. Handel przeniósł się do internetu i firmy skrzętnie to wykorzystały. Zamawianie rzeczy w sklepach elektronicznych stało się bardzo łatwe i szybkie. Wieczorem zamawiam, na drugi dzień mam. Nie muszę nigdzie chodzić.
Po drugie w pobliżu Arkad powstała Wroclavia. Większa, bardziej nowoczesna i jak się okazało – bardziej atrakcyjna dla klientów. Nie było synergii pomiędzy tymi dwoma miejscami. Większy obiekt przykrył mniejszy i ten drugi stopniowo przygasał.
Po trzecie centra handlowe po prostu nam się nudzą. Oczywiście, co jakiś czas są odświeżane, bo muszą, żeby zatrzymać klientów nowościami, komuś musi cały czas zależeć, żeby były świeże i przyciągały. Ale klienci czasami i tak odchodzą. Zmieniają się ich zwyczaje, zmienia się moda, zaczynają potrzebować czegoś zupełnie innego.
Być może mamy do czynienia z przesytem galerii handlowych w mieście. Część obiektów spotyka się z krytyką, że mają bariery dla osób o ograniczonych możliwościach poruszania się, że zabijają mały handel na ulicach, że są maszynami, które mają handel wessać do środka, dodatkowo przemyślanymi tak, żeby różnymi sztuczkami wymusić ruch klientów we wszystkich korytarzach.
Czyżby następował odwrót od galerii handlowych starego typu?
Przypomnijmy, że nie ma już we Wrocławiu Galerii na Czystej, nie ma Solpola. W Krakowie zamknęli centrum handlowe Plaza, w Łodzi Sukcesję, w Poznaniu Panoramę. W całej Polsce znikają obiekty tego typu, taki jest trend, i likwidacja Arkad się w niego wpisuje.
Zwróćmy także uwagę, jak zmienia się Magnolia, do której dostawiali moduły, takie jak Decathlon czy Castorama. W Sky Tower będą duże zmiany, czytałem, że ma być tam część hotelowa. Renoma jest po przebudowie.
To wszystko pokazuje, że jesteśmy w trendzie zmieniających się potrzeb wobec galerii handlowych. Klienci oczekują, że będą stawać się centrami jeszcze bardziej wielofunkcyjnymi.
Arkady Wrocławskie teoretycznie łączyły kilka funkcji: handlową, biurową, rozrywkową. Pan z tego korzystał?
Lubiłem pić kawę w kawiarni na wysokim piętrze i patrzeć na akwarium. Ten widok był kojący. Przychodziłem także do kina. Pasowało mi, że nie było w nim tłumów i podobało mi się, jak zostało zaprojektowane. Ale ja nie jestem osobą, która często odwiedza takie miejsca.
Znowu wspominamy akwarium, a więc wracamy do początku.
Projektowi towarzyszył spory entuzjazm w naszym zespole i u inwestora, ale już wtedy zastanawialiśmy się, czy to nie szaleństwo, czy galerii handlowych nie będzie za dużo w mieście wielkości Wrocławia. Przypominam, że równolegle powstawał Pasaż Grunwaldzki. Już wtedy mówiło się, że na terenie dworca powstanie coś bardzo dużego…
Tymczasem tam, gdzie miały stanąć Arkady, było ciasno. Działka, choć w świetnej lokalizacji, była za mała jak na obiekt tego typu, dodatkowo przeoczono kawałek ziemi, która mogła stać się częścią nieruchomości.
To z powodu niedużych rozmiarów gruntu zaprojektowaliście Arkady jako budynek bardzo wysoki?
Arkady z konieczności były zbudowane na zasadzie warstw poziomych, które – co ma znaczenie teraz – trudno potem zmieniać, przebudowywać i adaptować na inne funkcje. Porównałbym ich konstrukcję do tortu. Natomiast dziś lepiej sprawdzają się centra budowane jako rozsypane ciastka, czyli składające się z kilku odseparowanych od siebie modułów. Z tym że na rozsypane ciastka potrzebne jest miejsce. Znów spójrzmy na Magnolię, która powiększała się modułowo.
Arkady działy przez siedemnaście lat. Krótko czy długo?
Podczas budowy wmurowaliśmy kapsułę czasu. Chyba nikt nie spodziewał się, że jeszcze w swoim życiu do niej zajrzy. Teraz pojawia się szansa, że wyciągną ją podczas wyburzania. Projektowaliśmy ten budynek z założeniem, że pożyje o wiele dłużej. Część zewnętrzna, na którą mieliśmy bezpośredni wpływ, była porządnie i solidnie zbudowana. Bryła była chwalona za fasadę, za szkło i kamień, za rozwiązania architektoniczne. Budynek dostawał nagrody. Projektowaliśmy go zgodnie z ówczesnymi trendami, ale one tak szybko się zmieniają. Po wymianie właścicieli sprawy bardzo przyspieszyły i nie ukrywam, że jestem zaskoczony szybkością podjęcia ostatecznej decyzji o rozbiórce.
Co gdyby to pan wybierał pomiędzy wyburzeniem a przebudową z adaptacją na dodatkowe funkcje?
To naprawdę dobry budynek, z umiejętnie rozłożonymi akcentami architektonicznymi, z dominantami, więc gdyby jego adaptacja była możliwa, to chciałbym, aby został. Jednak w jego przypadku wszelkie analizy wskazują ponoć, że bardzo trudno go przekształcić, więc rozumiem decyzję właścicieli. Nic na siłę.
Z Pawłem Szczepaniakiem, projektantem głównym Arkad Wrocławskich, z wrocławskiego biura AP Szczepaniak rozmawiał Błażej Organisty.