Najważniejsze informacje (kliknij, aby przejść)
Portal Wroclaw.pl przygotował nowy serwis ze zwierzętami do adopcji Wrocłapki
Każdego dnia we wrocławskich schroniskach setki zwierząt czekają na swoją drugą szansę. Porzucone, zagubione lub odebrane zwierzęta marzą o ciepłym domu i kochającej rodzinie - może to właśnie tutaj odnajdziesz swojego idealnego towarzysza? Nasza baza jest stale powiększana, dlatego zachęcamy do regularnego odwiedzania strony Wrocłapki.
Poznajcie historie trzech psów, które po różnych przejściach trafiły do kochających domów.
Leo ma nowy dom i „braciszka” Pixela
Pamiętacie szczeniaka uwięzionego w bębnie pralki porzuconej w lesie niedaleko Jelcza-Laskowic? Leo przeżył tylko dlatego, że przypadkiem odnalazła go mieszkanka okolicy. Był przerażony i wygłodzony, ale na szczęście wciąż żywy. Teraz dzięki Ekostraży ma dom, opiekunów, którzy traktują go jak członka rodziny. Ma także „braciszka” Pixela.
Na początku Leo był wycofany, wszystkiego się bał i na każdego szczekał, ale zmieniał się z dnia na dzień. Teraz to otwarty, szczęśliwy pies, który lgnie do ludzi, uwielbia się przytulać i jest otwarty na zawieranie znajomości.Karol Raczkowski z Siechnic, który adoptował szczeniaka wraz ze swoją narzeczoną, Laurą Strużyńską
Leo zamieszkał z nimi w maju, a już w sierpniu przygarnęli kolejnego psa, Pixela. Oboje pracują i nie chcieli, by ich podopieczny przez wiele godzin był w domu sam.
– To był strzał w dziesiątkę. Od czasu do czasu podglądamy nasze psy przez kamerkę i widzimy, jak się bawią, gdy jesteśmy w pracy – mówi Karol. – Leo i Pixel są nierozłączni, jakby byli dla siebie stworzeni. Polubili się od pierwszego zapoznawczego spaceru, na który poszliśmy, bo uważamy, że pies z psem powinien się poznać tak samo jak człowiek z człowiekiem.
Z Pixelem też na początku nie było łatwo.
– Przerażało go nawet wejście na trawę, a z każdego spaceru chciał natychmiast wracać. Pokonuje swoje lęki dzięki Leo: naśladuje go, np. tak jak on zaczął wszystko obwąchiwać, nauczył się kochać spacery.
Karol uważa, że decydując się na adopcję zwierzęcia po przejściach, trzeba liczyć się z komplikacjami. Dlatego ważna jest cierpliwość.
– Gdy pojawią się problemy, np. lęki, trzeba dać zwierzęciu czas, nie skreślać go, poczekać, aż nam zaufa i sam zacznie zmniejszać dystans – mówi. – Teraz jest u nas tak: Leon jest „mój”, a Pixel przylgnął do Laury.
Ora uwierzyła, że człowiek może być dobry
O Orze, adoptowanej przez Krzysztofa Lepskiego suczce w typie husky, także pisaliśmy już w naszym portalu. Zrobiło się o niej głośno, gdy podczas spaceru zjadła kiełbasę, którą ktoś nafaszerował gwoździami i rozrzucił na poboczu drogi w Dobrzykowicach. Udało się ją uratować dzięki kilkugodzinnemu zabiegowi.
– Ora ma się teraz świetnie i na szczęście chyba już nie pamięta, co ją spotkało – mówi Krzysztof Lepski. Adoptował ją ponad 2 lata temu. Najpierw wraz z żoną stworzył dla niej dom tymczasowy, ale gdy wróciła z adopcji, zaopiekowali się nią na stałe, choć mieli już psa, Svena, a do tego cztery koty.
– Uznaliśmy, że nie będziemy jej więcej narażać na stres związany ze zmianą opiekunów – mówi.
Podobnie jak w przypadku Leona i Pixela początki nie były łatwe.
Ora chowała się po kątach, była wystraszona, bała się innych zwierząt. Fundacja 4 Łapy, dzięki której do nas trafiła, zasugerowała nam dołączenie do Watahy Domowych Wilków, by mogła poznać inne psy i biegać z nimi w zaprzęgach. Pomogło. Teraz jest otwarta, spokojna i czuje się u nas bezpiecznie: śpi na grzbiecie, brzuchem do góry, a to znak, że niczego się nie boi.Krzysztof Lepski, opiekun Ory
Krzysztof Lepski uważa, że warto adoptować zwierzę po przejściach przede wszystkim dlatego, by dać mu szansę na lepszy los i by mogło doświadczyć tego, że człowiek może być dla niego dobry.
Zyskuje także opiekun: może obserwować, jak pies, który dotąd trzymał się na dystans, z czasem zaczyna się zmieniać.
– To ogromna radość: zalęknione zwierzę zaczyna machać na nasz widok ogonem, potem podchodzić, w końcu się przytulać – mówi.
Dodaje, że psa trzeba przyjąć go z całym jego bagażem, wszystkimi traumami. I dać mu czas. Decyzja o adopcji musi być naprawdę dobrze przemyślana, bo to ogromne zobowiązanie, także finansowe. Trzeba liczyć się z tym, że pies może zachorować, albo tak jak Ora zjeść coś, czego nie powinien, a to oznacza nie tylko ogromny stres, ale i ponoszenie kosztów związanych z leczeniem.
Gucio zaufał swoim opiekunom i uczy się, że nie zawsze trzeba rządzić innymi
Jolanta Plebanek zobaczyła Gucia na Facebooku na stronie wolontariatu schroniska z Głogowa. Pokazała zdjęcie mężowi i decyzja „Bierzemy!” zapadła w zasadzie natychmiast. Napisała do fundacji i dostała do wypełnienia ankietę, która w pierwszej chwili ją zmroziła.
– Musieliśmy odpowiedzieć na mnóstwo pytań. Jaką karmą będziemy karmić Gucia? Jaką wysokość ma płot, który otacza nasz dom? Czy mieliśmy już psa? Jak odszedł? Pytania były dociekliwe, ale teraz wiem, że schronisko ma rację: chodzi o to, by nie podejmować decyzji o adopcji pochopnie, na hurra. Trzeba ją dobrze przemyśleć i zdać sobie sprawę z tego, z czym się wiąże odpowiedzialność za żywą istotę. To naprawdę ma sens.
Jola pojechała z mężem do Głogowa. Gdy zobaczyli Gucia na własne oczy, nie mieli wątpliwości, że chcą, by to właśnie on z nimi zamieszkał.
Gucio też chciał być z nami, pokazywał to całym sobą już podczas pierwszego spaceru, ale musieliśmy poczekać na decyzję fundacji.Jolanta Plebanek
Po kilku dniach mogli zabrać Gucia do domu we Wrocławiu.
– Na początku był bardzo wycofany. Przemykał pod ścianami i zastygał na swoim legowisku, jakby chciał powiedzieć „Mnie tu nie ma”. Bał się mężczyzn. Z Grzegorzem oswajał się dłużej niż ze mną – wspomina Jolanta Plebanek.
Na spacerach w Gucia wstępował szatan: przypominało mu się, że ma w sobie coś z teriera i chciał być królem, okolicy.
– Zadzierał z każdym psem, którego spotkał. Wcześniej mieliśmy łagodną, kochającą wszystkich labradorkę, więc nie było to łatwe i nie jest do dziś. Cały czas pracujemy nad tym z behawiorystą – mówi Jola.
Gucio zaczął się zmieniać. Zaufał nowym opiekunom, ale choć lubi głaskanie, nie jest psem, który uwielbia się przytulać. Podczas spacerów zaprzyjaźnił się w końcu z niektórymi psami i cieszy się na ich widok, ale szybko traci nimi zainteresowanie. Czworonożnych gości w domu akceptuje, a z suczką córki Joli nawet się trochę bawi. Uczy się przychodzić na zawołanie, jednak na razie musi spacerować na smyczy.
Co jeszcze? Gucio robi epickie miny, potrafi się wspaniale cieszyć (np. na widok ryżu z mielonym kurczakiem i marchewką), lubi jazdę samochodem. Z czasem zrozumiał, że w domu, w którym zamieszkał, naprawdę wolno mu wylegiwać się na kanapie. I najważniejsze: wreszcie jest kochany.