wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

5°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 17:18

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Te plakaty podbiły serca Polaków

– Któregoś dnia patrząc na plakat Kai w mojej kuchni, stwierdziłam, że choć za nim przepadam, nie wiem nic o autorze. Usiadłam do komputera, aby zobaczyć, co o nim pisze Internet i byłam rozczarowana: Kurczę, jak mało! – mówi reportażystka Beata Szady, która w książce „Polska według Ryszarda Kai” (Wydawnictwo Czarne) stworzyła portret żyjącego wiele lat we Wrocławiu artysty i zamieściła reportaże inspirowane jego plakatami.

Reklama

Magdalena Talik: Ryszard Kaja i myślimy – plakaty z legendarnej już serii „Polska”. A przecież był cenionym scenografem i kostiumografem, współpracował m.in. z  Operą Wrocławską. I był naprawdę ciekawą osobą, ale przed lekturą Pani książki „Polska według Ryszarda Kai” nie wiedziałam o Ryszardzie Kai praktycznie nic.

Beata Szady: Ja miałam dokładnie takie samo doświadczenie. Lubiłam jego sztukę, jeden z plakatów wisiał zresztą w mojej kuchni. I któregoś dnia, jedząc śniadanie i patrząc na obraz Kai, stwierdziłam, że choć tak za nim przepadam, nie wiem nic o autorze.

Usiadłam do komputera, aby zobaczyć, co o nim pisze Internet i byłam rozczarowana: Kurczę, jak mało! Wtedy pomyślałam, że może napiszę sobie portret tego człowieka. Tak się zaczęło.

Na okładkę książki wybrała Pani plakat z serii „Polska”, jeden z ośmiu obrazujących nie konkretne miasto czy miejsce, ale sam kraj – Polskę. Przyznam, że bałwan z szytym łukiem brwiowym, z szabelką, w papierowej czapeczce mnie przygnębia.

Tak, mam komentarze, że w tym przypadku Polska jest negatywnie przedstawiona, ale na spotkaniach autorskich opowiadam, że plakaty Kai są jak wiersze – możemy je różnorako odczytywać i każdy z nas ma prawo do własnej interpretacji.

Figura bałwana ogólnie pozytywnie nam się kojarzy – bo zima, bo dzieciństwo, bo zabawa, praca zespołowa –  prawie każdy z nas go lepił, niech dzisiejsze dzieci żałują. Z drugiej strony mówimy do kogoś: Idź, ty bałwanie!

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: <p>Książka&nbsp;&bdquo;Polska według Ryszarda Kai&rdquo; Beaty Szady ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne</p> fot. Magdalena Talik
Książka „Polska według Ryszarda Kai” Beaty Szady ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne

W serii „Polska”, dla której Kaja namalował łącznie 163 plakaty, bywają prace dość jednoznaczne, ale i takie które można analizować dłużej i do nich należy bałwan.

Świadomie nie daję w książce jedynej słusznej interpretacji tych obrazów. Zostawiam czytelnikom otwartą przestrzeń. Cieszę się, że ludzie mają swoje interpretacje, bo to oznacza, że sztuka Ryśka Kai jest wciąż żywa.

Kaja mówił, że cykl „Polska” jest jego opowieścią o kraju, który go drażni, irytuje, ale który lubi i który ma mnóstwo uroku. Co jest w tych plakatach artysty – w którym portretował miasta, dzielnice, czasem miejsca sentymentalne – tak wyjątkowego?

Poruszę trzy kwestie. Po pierwsze, jest to sztuka zrozumiała, a to nie takie częste w przypadku sztuki współczesnej. Nawet jeżeli nie wiemy, co autor miał na myśli, tworząc plakat z bałwanem, to rozumiemy, co przedstawia ten obraz. Większość plakatów jest jednak dużo bardziej jednoznaczna, co nie znaczy, że nudna.

Czyli po pierwsze, sztuka zrozumiała i dlatego też nam bliższa. Choćby z tej przyczyny lubimy wieszać Kaję w naszej prywatnej przestrzeni.

Inna kwestia jest taka, że „każdy ma takie miejsce w Polsce, które mu się z czymś pozytywnym kojarzy”, jak mówi jedna z moich rozmówczyń. Dlatego chcemy je mieć na swoich ścianach.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: <p>Beata Szady na stoisku Wydawnictwa Czarne podczas Wrocławskich Targ&oacute;w Dobrych Książek 2024</p> fot. Magdalena Talik
Beata Szady na stoisku Wydawnictwa Czarne podczas Wrocławskich Targów Dobrych Książek 2024

No i poczucie humoru. Plakaty Kai często nas bawią, dlatego mamy do nich tak pozytywny stosunek. I choć bardzo znany z tej serii plakat „Zadupie” dla niektórych jest kontrowersyjny, to jednak wielu go uwielbia, właśnie dlatego, że bawi.

Ciekawe, że Kaja nie pozwolił wykorzystać plakatów z serii „Polska” na gadżety. Malował zarobkowo, ale jednak nie pasowałby mu kubek z wrocławską iglicą?

To jest przykład potwierdzający, że Kaja stworzył serię „Polska” nie dla pieniędzy, choć oczywiście sporo na niej zarobił. Ale to nie pieniądz był tutaj najważniejszy. Tak przynajmniej mówią moi rozmówcy, w tym jego wydawca Krzysztof Marcinkiewicz.

Gdyby było inaczej, w serii „Polska” byłyby plakaty tylko i wyłącznie miejsc rozpoznawalnych, ważnych turystycznie, a tak nie jest. Dopiero po analizie całej serii zdajemy sobie sprawę, jak dużo jest tu prowincji, miejsc bliskich Kai, ale niekoniecznie znanych.  

Dla poznaniaka Ryszarda Kai bardzo ważnym przystankiem w życiu okazał się Wrocław. Kiedy w Krakowie galerzysta zaproponował mu plakat tego miasta Kaja od razu zapytał, czy może zrobić też Wrocław. I od plakatu z iglicą w klimacie art deco zaczął się cykl „Polska”. Wrocław był dla Kai domem?

Na pewno był istotny. W mieszkaniu na Jagiellończyka powstało najwięcej plakatów z serii „Polska” i jako twórcza przestrzeń ten wyjątkowo zagracony metraż spełniał swoje zadanie.

We Wrocławiu Kaja miał swojego wydawcę Krzysztofa Marcinkiewicza z Galerii Polskiego Plakatu. We Wrocławiu znalazł wreszcie swoją wielką miłość i stworzył z Leszkiem Jamrozikiem prawdziwy dom.

Ale Rysiek przez lata każde pół roku podróżował po świecie z Leszkiem – to był włóczykij, który szybko klimatyzował się w różnych szerokościach geograficznych. Emocjonalnie jednak do końca bardzo związany był też z Poznaniem, gdzie zostawił bliskie sobie osoby. 

Mówi Pani o Ryszardzie Kai per „Rysiek”. Zdążyliście się Państwo poznać?

Niestety nie, zajęłam się pisaniem portretu rok po jego śmierci. Ryszard Kaja stał się więc „Ryśkiem” pod wpływem rozmów z jego rodziną i przyjaciółmi, ale mam wrażenie, że byśmy się polubili. Stąd też to czułe określenie.

Jednak przy tworzeniu książki kurczowo trzymałam się oficjalnej wersji imienia i nazwiska – Ryszard Kaja. Inaczej nie chciałam, czułabym, że przekroczyłabym jakąś granicę. Ale jak Pani widzi, w wywiadach już się zapominam.

A opowiada Pani o prywatnym życiu artysty, który wywodził się z poznańskiej artystycznej familii – ojciec Zbigniew Kaja był znanym twórcą plakatów, matka Stefania malowała i tworzyła ceramikę, choć dla rodziny ograniczyła twórczą pracę, a brat Przemysław niezrealizowanym fotografem. Wchodzimy mocno w świat, w którym żyli – zagracone do nieprzytomności mieszkanie, ale i konflikty, animozje. Udało się Pani otworzyć jego bliskich, którzy o Ryszardzie Kai i rodzinie mówią z dużą otwartością.

Mnie samą to zaskakiwało, a ze strony czytelników też miałam komentarze – Jak ci ludzie dużo ci powiedzieli! Najpierw trafiłam do wydawcy plakatów, Krzysztofa Marcinkiewicza, szefa Galerii Polskiego Plakatu, później do partnera życiowego – Leszka Jamrozika, który przekazał mi konkretne namiary do kolejnych ważnych dla Kai osób.

Od początku mówiłam moim rozmówcom, żeby mieli tego świadomość, że nie piszę laurki, że chcemy pokazać Ryszarda Kaję jako człowieka z krwi i kości, bo nikt z nas nie jest tylko pozytywny, choć tak się kojarzy.

Może dzięki temu, gdy pojawiały się trudne tematy, ludzie byli przygotowani i nie mieli problemu, aby o nich mówić.

Nie tylko osoby prywatne, ale i publiczne, jak zaprzyjaźniony z nim wokalista Andrzej Piaseczny, który mówił o tym, jak się poróżnili i na cztery lata zapanowała między nimi cisza.

Dla osób postronnych Kaja był pozytywnym, błyskotliwym człowiekiem, który żartował w towarzystwie. Takie było pierwsze wrażenie. Ale reportera zawsze zastanawia, co jest głębiej, bardziej w środku.

Bardzo zależało mi na tym, aby rodzina nie czuła się przeze mnie wykorzystana, pokrzywdzona. Po napisaniu dałam książkę do przeczytania osobie ze środowiska reporterskiego. Dostałam komentarz – Nie przekroczyłaś granicy.

Mam zresztą filozofię pozytywnego dziennikarstwa i nie jest prawdą to, co mi wtłaczano na studiach dziennikarskich, że „the news is bad news”, że istotne są tylko złe wiadomości.

Najlepszym dowodem są zamieszczone w książce moje reportaże inspirowane plakatami Ryśka Kai – jest w nich, wbrew pozorom, dużo pozytywnych tematów.

Pierwszą część książki stanowi portret Ryszarda Kai, w drugiej przeczytamy siedem reportaży, dla których inspiracją były właśnie Kajowe plakaty. Takim sposobem trafiła Pani do sadów grójeckich? Z zachwytu nad pracą artysty?

Na pewno ten plakat bardzo mi się spodobał, notabene wisi teraz w moim domu. W przypadku tego plakatu urzekła mnie ta brudna czerwień tła i jabłek. Zaczęłam się im uważnie przyglądać, naliczyłam ponad 100 drzewek jabłoni i żadne nie jest takie samo. To jest fascynujące i pokazuje, jak Kaja ręcznie malował swoje plakaty.

Jabłko stało mi się bliskie, więc zaczęłam wertować, ile tych jabłek się w Polsce produkuje i okazało się, że jesteśmy jednym z kilku światowych potentatów. Wtedy zdecydowałam, że pojadę do regionu, który najlepiej reprezentuje tę naszą siłę. Plakat nazwany jest „Sady grójeckie”. To ukłon Ryśka w stronę polskich jabłek.

Co ciekawe, kiedy dotarłam do sadów okazało się, że tak samo jak plakat nazywa się stowarzyszenie, które funkcjonuje w tym regionie.

W przypadku plakatu „Zadupie”, na którym widzimy drewniany wychodek z charakterystycznym wyciętym w drzwiach serduszkiem, stał się inspiracją do tekstu „Dzień Bobika”.

Długo zastanawiałam się, o czym mógłby być taki reportaż, aż znalazłam reportaż Pawła Reszki, o tym, jak się żyje w Polsce bez łazienki. I pomyślałam, że ciekawe, jak ludzie myją się już w Polsce z łazienką.

Prozaiczny, zwyczajny, może nawet banalny temat, bo wydaje nam się, że wszyscy myjemy się tak samo, a okazało się, że wywołał ogromne kontrowersje. Wychodek Kajowy stał się punktem wyjścia ciekawej dyskusji.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama

Powrót na portal wroclaw.pl