wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

2°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 05:10

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Wrocławianie z pasją: witrażysta Zbigniew Jaworski – jeden z niewielu mistrzów. Odwiedzamy go na Ostrowie Tumskim

Zapada zmrok, zapalają się latarnie, dzwoni katedra: bim-bam, i czasu nie ma. Przy podświetlonym stole, pochylony i skupiony, z pędzlem w dłoni i okularach na nosie stoi Zbigniew Jaworski. Prawdziwy mistrz w swoim fachu, z niegasnącym ogniem miłości do tego, co robi. A od kilkudziesięciu lat robi dzieła sztuki, które zachwycają Polaków, Japończyków, Francuzów i inne narody. Chyba dobrze, że nie został zawodowym lotnikiem…

Reklama

O najstarszej części Wrocławia niby wszystko wiadomo, lecz z architektonicznego piękna i mistycznej aury Ostrowa Tumskiego wciąż wyłaniają się zdumiewające tajemnice. Okna budynku archidiecezji pod adresem Kanonia 11 patrzą na katedrę, którą upiększają rękodzieła z wyjątkowej pracowni Zbigniewa Jaworskiego.

Już od progu czuć, że dzieją się tam rzeczy nadzwyczajne. Wystarczy się rozejrzeć. Na ścianach wiszą obrazy znakomitych malarzy, na podświetlanych stołach leżą kolorowe szkła, na podłodze stoją piece, w których zmieściłby się dorosły mężczyzna. Potrafią rozgrzać się do temperatury 1400 stopni Celsjusza. Przy nich drewniane meble i regały pełne barwionych szkieł w formatkach, poukładanych niczym winyle w sklepie muzycznym. Figurki świętych, wizerunki biskupów, list gratulacyjny od papieża, zdjęcia wnucząt i płyty z muzyką.

Tego płomienia nie sposób zgasić

Na tych stołach i w tych piecach rodzą się witraże klasy najwyższej. W katedrze są w kaplicach św. Elżbiety, Bożego Ciała, Zmartwychwstania Pańskiego i w górnej części najważniejszej świątyni katolickiej w mieście. Są w kościele św. Krzyża na Ostrowie, bazylice św. Elżbiety przy Rynku, u oblatów na Popowicach, w Starym Ratuszu.

Budynki duchowe i świeckie zdobią także poza Wrocławiem i za granicami Polski: w Zamościu i Gdańsku, Lęborku i Słupsku, w Zielonej Górze i Mińsku Mazowieckim, w Niemczech, a nawet w Australii i Japonii. Wymieniać można by dalej.

Na widok czterech pór roku, zgłoszonych na konkurs, Japończycy krzyknęli z zachwytu i zamówili dużo większy witraż. Na 16 okien w szkole muzycznej w centrum Tokio. Do Kraju Kwitnącej Wiśni poleciał, mimo że miał płynąć. — Na szczęście udało się ich przekonać. Dostarczyliśmy je tylko z dwugodzinnym opóźnieniem, podczas gdy firmy japońskie, które montowały inne rzeczy w budynku, miały nawet kilka dni spóźnienia. Po wszystkim wysłali nam list gratulacyjny — wspomina Zbigniew Jaworski.

Witraż z Japonii zaprojektował śp. Konstanty Koschembahr-Łyskowski, witrażysta z Torunia, u którego Zbigniew Jaworski pobierał nauki. — On uczył się u przedwojennego mistrza Kwiatkowskiego, którego z kolei wyszkolił witrażysta z Monachium. Tak to wędrowało — opowiada Jaworski. — W tym fachu odpowiedni uczeń musi trafić na właściwego nauczyciela. Ja zacząłem naukę w roku osiemdziesiątym. Rozwijałem się wykonując kolejne prace pod nadzorem mistrza, który z czasem miał coraz wyższe wymagania. Po sześciu latach otworzyłem pracownię na Stabłowicach. Na Ostrów Tumski sprowadził nas kardynał Gulbinowicz.

Szkło przyciągało Jaworskiego już w dzieciństwie. Zbierał kolorowe odłamki i chował do kieszeni. Dziurawiły spodnie, więc od taty dostawał lanie, ale to go nie zniechęcało. Czuł, że tli się w nim pożądanie, które kiedyś zapłonie. Kilkadziesiąt lat później ogień miłości do witraży wciąż jest w nim gorący. — Bo to jest pasja, nie sposób na zarabianie pieniędzy. Nie można powiedzieć, że jest się witrażystą. Witrażystą staje się do samego końca. Tego płomienia się nie ugasi — przyznaje.

Mistrzowie dawni i współcześni

Niegdyś najlepsi witrażyści wywodzili się z trzech mocnych ośrodków: Berlina, Monachium oraz z Breslau, gdzie pracownie mieli Adalbert Redner i Adolf Seiler. Ci i inni odeszli, ale pozostawili po sobie szklane obrazy, w których zapisali swój kunszt. Witraże starzeją się i niszczą, dlatego co jakiś czas trzeba przywracać im pierwotną funkcję i piękno.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Pracownia witraży Zbigniewa Jaworskiego na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu Błażej Organisty
Pracownia witraży Zbigniewa Jaworskiego na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu

Konserwacja, renowacja i rekonstrukcja zabytkowych dzieł jest nie mniej ważną częścią rzemiosła współczesnego witrażysty, który tym sposobem uczy się od dawnych mistrzów, chociaż wydaje się, że umie już wszystko. — Zdejmujemy, rozbieramy i patrzymy. Cały czas mnie coś zaskakuje. Im dalej w las, tym więcej drzew — uznaje Zbigniew Jaworski, pokazując witraż, który ponad dwieście lat temu wyszedł spod rąk Seilera. — Był częścią ołtarza kościoła w Świebodzinie. Bałem się go, konserwatorowi powiedziałem, że nie dam rady, że po prostu zrobimy kopię, a oryginał damy do muzeum. Nie chciałem podjąć się renowacji, ale ostatecznie ksiądz mnie namówił. Na pierwszy rzut oka nie widziałem, dlaczego jest tak zniszczony. Okazało się, że zakopciły go świece, które zakonnice paliły przy ołtarzu — wspomina.

Na początku października w pracowni w renowacji były szkła z motywem róży. Ściągnięto je z kościoła z Wołowa. Mają koło stu lat, czyli za stare uznać je nie wypada, bo technika witrażu rozpowszechniła się w średniowieczu, rozkwitając w sztuce gotyku. Jak mówi Jaworski: wtedy nawet bez warsztatu robiono cuda. Dziś prawdziwych mistrzów liczy się na palcach, a zawód powoli zanika.   

Zbigniew Jaworski ma nadzieję, że wiedzę i doświadczenie przekaże kolejnym pokoleniom. Kilka lat temu do pracowni przychodziła jego córka, ale teraz idzie inną drogą. Jest brat, koleżanka Rysia oraz Marcin, który codziennie dojeżdża z Lubina. Garstka osób tworzy uzupełniający się zespół, pracujący całymi dniami.

Zbigniew Jaworski do pracy od czasu do czasu zaprasza osoby spoza pracowni, w myśl zasady: współpracować z każdym, a najlepiej z najlepszymi artystami. W kolekcji ma realizacje z architektem Tadeuszem Zipserem, profesorem Politechniki Wrocławskiej, malarzem Józefem Burlewiczem, wywodzącym się z krakowskiej ASP i innymi autorytetami. — Teraz na Ursynowie robimy witraż z Franciszkiem Maśluszczakiem, znakomitym artystą malarzem — zdradza Jaworski.

Do kilku prac przyłączył się Jerzy Nowosielski. — Jurek nigdy wcześniej nie robił witraży, dopiero z nami się odważył. Jeździłem do niego do Krakowa. Zastanawialiśmy się, jak jego malarstwo oddać na szkle, jak uzyskać tą pewną tajemniczość, magię, nieokreśloność — opowiada witrażysta.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Zbigniew Jaworski z witrażem zrobionym z Jerzym Nowosielskim Tomasz Hołod
Zbigniew Jaworski z witrażem zrobionym z Jerzym Nowosielskim

Efekty wiszą chociażby w oknach dolnego kościoła św. Krzyża na Ostrowie Tumskim. 650 metrów kwadratowych. Realizacja tej wielkości może być wyceniona na ponad milion złotych. Z kolei w kościele ganizonowym jest przykład współpracy z Bronisławem Chromem, profesorem ASP w Krakowie. — To piękny witraż, bardzo swobodny, utrzymany w zimnych barwach, aż chłód od niego bije. Przedstawia pracę sybiraków, dla których został wykonany — opisuje Jaworski. Zarówno Chromy, jak i Nowosielski zostawili w pracowni swoje obrazy w podarunku.

Malarze często nie znają techniki wykonywania witrażu i możliwości, jakie daje szkło. Niektórych trudno namówić. Przekonać niełatwo również księży, który umiłowani są w witrażowej klasyce. Jaworski jest jednak zdeterminowany, bo chce, aby wybitni artyści zostawiali ślad, gdzie tylko się da. Poza tym wnoszą do pracowni świeże spojrzenie i inny sposób myślenia. — Ubogacają naszą pracę. Wprowadzają tyle energii i pomysłów, że starcza nam inspiracji na kolejnych kilkanaście lat — mówi z uśmiechem.

Nie ma pracowni bez tajemnic  

Witrażysta też jest malarzem, spędzającym długie godziny z pędzlem w dłoni. Ważne są dla niego te same środki wyrazu i elementy formalne: plamy, linie, kolory, światła i cienie, format, kompozycja itd. Zanim jednak coś namaluje, musi mieć na czym. Jego płótnem jest szkło.

Prostokątne formaty przyjeżdżają z huty z Jasła lub z Niemiec. — Formę nadaje się poprzez precyzyjne wbicie piszczela, czyli stalowej rurki, w lustro szkła. Nie jest to łatwe, bo w piecu widać tylko ogień, ale oczy hutnika widzą więcej — przybliża Jaworski. — Nawija szkło na końcówkę piszczela i wdmuchuje powietrze. Musi przy tym cały czas obracać rurką, bo inaczej masa się zleje. Gdy wystygnie, nabiera znów i rozdmuchuje bańkę, aż powstanie walec. Walec rozcina w pół i ręcznie prostuje. Tak powstaje szkło witrażowe. Najlepsze jest dwuwarstwowe albo wielowarstwowe. Z innego, technicznego lub przemysłowego, nie korzystamy, ponieważ jest zbyt mięknie, a tym samym podatne na działanie niesprzyjających czynników. To byłaby strata naszej pracy i energii.

Huty barwią szkło metodami chemicznymi na kolor jednolity. Dla witrażysty jest to barwa bazowa, niczym podmalówka w tradycyjnych warsztatach malarskich. Witrażysta musi wybrać, który kolor będzie odpowiedni pod konkretny witraż i z formatów przywiezionych z huty wyciąć pożądane kształty odpowiedniej wielkości. Każdy kawałek oznacza cyfrą lub literą, aby później wiedzieć, w które miejsce je włożyć. To niezwykle istotne zwłaszcza przy dużych kompozycjach. Niektóre składają się z setek tysięcy szkieł. Najwyższy witraż z pracowni Jaworskiego ma 23 metry wysokości i 2 szerokości. Jest w kościele św. Józefa w Zgorzelcu.

Witrażysta wie doskonale, jakie kawałki szkła wyciąć, ponieważ wcześniej rozrysował projekt na papierze lub kartonie w skali jeden do jeden. Rysunek podzielił liniami na pola, które odpowiadają kwaterom okiennym. Rozcina go po liniach podwójnymi nożycami.

Powycinane szkło maluje się na podświetlanych stołach. Najpierw kontur, czyli rysunek linearny prowadzony pędzlem. Kreska jest podstawą każdego witraża. Następnie szkło z konturem wypalane jest w piecu. Później pola wypełnia się kolorem i znowu wypala. Maksymalnie kładzie się cztery warstwy farby. — Pod wpływem wysokiej temperatury wpalają się w szkoło w sposób trwały. Każda farba ma inny czas wypalania i wymaga innej temperatury, czasami jest to 580 stopni, innym razem 720 — tłumaczy pan Zbigniew. — Temperaturą uzyskujemy także inne efekty, na przykład fakturę, gdy użyjemy podsypki ziarnistej — dodaje.

Na koniec nakłada się ostatnią warstwę farby, w kolorze szarym, zwaną patyną lub walorem, aby wprowadzić światłocień. Dzięki temu uzyskuje się malarski, przestrzenny efekt.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Zbigniew Jaworski maluje szkło Tomasz Hołod
Zbigniew Jaworski maluje szkło

Farby, z pigmentami pochodzenia naturalnego, do pracowni Jaworskiego sprowadzane są z zagranicy: z Francji, Niemiec, ostatnio z Włoch i Stanów Zjednoczonych. Skoro służą do malowania szkła, to ucierać je należy na paletach szklanych i za pomocą szklanych przyrządów. A medium? — Medium to tajemnica — skrywa witrażysta. — Każda pracownia jakieś ma. Każda ma swój charakter.

Złoto, srebro i bursztyny     

Szukając stylu jego warsztatu, można zajrzeć do wrocławskiego ratusza, gdzie wisi herb Śląska. Żółty kolor malowany był farbą zrobioną na srebrze. Ten metal szlachetny pozwala otrzymać różne odcienie żółcieni: od jasnych po pomarańczowe. Na Ostrowie używa się także farb zawierających najprawdziwsze złoto.

Mistrz sięga także po bursztyny, które wplata w szklane kompozycje. — To unikatowa rzecz — podkreśla. — Różni ludzie chcieli je kupić, ale ja się ich nie pozbędę, bo nie da się ich powtórzyć. Każdy witraż jest inny, każde szkło jest wyjątkowe — uzasadnia.

Pewnego razu do pracowni zgłosił się prezydent Gdańska. Zamierzał podarować witraż w podziękowaniu któremuś z włodarzy landu niemieckiego. Zamówił obraz ze św. Katarzyną i herbem swojego miasta. — Mała forma, gabinetowa, ale bardzo bogata i trudna w wykonaniu, ponieważ na jednym kawałku dużo się dzieje: czerwona tarcza, białe krzyże, żółte lwy. W takich przypadkach zaczyna się technologiczne wyzwanie — przekonuje Jaworski. — Herbów, w których zakładane jest srebro i złoto, z trawionym, dwuwarstwowym szkłem, praktycznie już nikt nie robi. Mało osób w Europie to potrafi, tak to jest skomplikowane — dodaje.

Ołów a miedź, czyli techniki łączenia

Pomalowane kawałki szkła łączone są ołowiem. Pamiętacie ciemne linie, po których tnie się rysunek? To one na projekcie wyznaczają miejsca na ołów, a dokładniej na giętkie słupki ze skrzydełkami po obu stronach, w które wsuwa się i wbija szklane części.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Łączenie szkieł ołowiem Tomasz Hołod
Łączenie szkieł ołowiem

Używa się ołowiu, gdyż jest plastyczny. Dzięki temu chroni witraż przed ruchami kamienia, struktury całego budynku, drganiami wysyłanymi przez przejeżdżające samochody, działaniem grawitacji. Przy dużych formatach łączenia wzmacnia się prętami stalowymi. To dodatkowe zabezpieczenie przed wiatrem, słońcem, śniegiem itd. Połączone ołowiem szkła formują kwatery, które wstawia się w duże okna podzielone ramami.

Ołów to najstarsza metoda, średniowieczna. Jaworski uważa ją za najlepszą i najbardziej godną zaufania, dlatego z nią pracuje najczęściej. Nowsza jest technika łączenia szkieł witrażowych taśmą miedzianą, natomiast najnowsza polega na spiekaniu ich w piecu. Pana Zbigniewa nie przekonały, ponieważ spoinowanie miedzią jest mniej trwałe niż ołowiem, natomiast przy spiekaniu szkło traci na klarowności i przejrzystości. Wtedy nie wygląda dobrze. Tymczasem klarowność mistrz z Ostrowa ceni w witrażu najbardziej. Tak mocno jak temperaturę i siłę barwy.

Nastrój, ochrona i akustyka

Po techniki długowieczne dziś niewielu sięga. Młodsi wolą młodsze. Gdy do pracowni przyjechali Niemcy i Francuzi, musieli dotknąć, by uwierzyć. Później zaprosili na wystawę, jako jedyną pracownię z Polski. Z kolei Amerykanie zamówili witraż do wykusza hotelu Holiday Inn we Wrocławiu. Po remoncie i zmianie nazwy obiektu pani dyrektor zabrała go do domu, by swoją ścianę przystroić.

Witraże nie są jednak tylko dekoracjami. — Działają jak filtr, zabezpieczając zabytkową strukturę budowli przed szkodliwym działaniem promieniowania UV. Poprawiają akustykę, ponieważ nie odbijają fal dźwiękowych, a je przyjmują — wymienia Jaworski. — Sprawiają, że w środku tworzy się nastrój, aura tajemnicy. W witrażowych wnętrzach człowiek jakoś tak łagodnieje, staje się pokorniejszy, gdzie indziej odczuwa chłód. Ale to funkcja ozdobna jest najważniejsza — przyznaje.

Witraże wyznaczają rytm życia Zbigniewa Jaworskiego. Im poświęca najwięcej godzin, ale znajduje też czas dla rodziny i koni. Raz w tygodniu jeździ pod Obornikami. To jego sposób na relaks i ulgę dla obolałych od malowania pleców.

Jego pierwszym westchnieniem nie były jednak konie ani witraże, a lotnictwo. Latał szybowcami. Patrząc na pamiątki z tamtego okresu, budzi się skojarzenie, że świat widziany z góry jest poniekąd jak witraż. Kolorowe pola uprawne niczym kwatery, drogi jak ołowiane połączenia szkieł. — Będąc w górze kontempluje się ciszę. Podziwiasz barwy i odcienie. To działa na człowieka — wspomina pan Zbigniew.

Cisza krąży także po pracowni. Tylko dźwięk prądu i młotka słychać. Przez okno zagląda ciemny Ostrów. Znakomite, piękne miejsce do pracy twórczej. „Zapada zmrok, zapalają się latarnie, dzwoni katedra: bim-bam, i czasu nie ma".

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama

Powrót na portal wroclaw.pl