wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

6°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 02:05

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Łomżanka, najstarsza cukiernia Wrocławia. Nielukrowana opowieść o miłości, sile rodziny i pączkach z różą
Kliknij, aby powiększyć
Michał i Paweł Wojczyńscy, wnuki założycieli cukierni Łomżanka Olek Polakovsky
Michał i Paweł Wojczyńscy, wnuki założycieli cukierni Łomżanka

Historia Łomżanki to nie jest słodka opowieść o pączkach w maśle. Wręcz przeciwnie. To historia o pełnej goryczy wojennej udręce, cierpkich czasach PRL-u, a potem kapitalizmu. Ale przede wszystkim o wielkiej miłości pachnącej karmelem i wanilią, tradycji oraz sile rodziny. Najstarsza cukiernia we Wrocławiu serwuje ciastka i pączki przy ul. Ruskiej 10 nieprzerwanie od blisko 70 lat. Ale jej historia zaczęła się wcześniej, bo w 1935 r. w Łomży.

Reklama

Łomżanka przetrwała wojnę, PRL i całkiem nieźle radzi sobie obecnie. Niedawno obchodziła swoje 87. urodziny. I wcale nie wybiera się na emeryturę.

„Chyba nie ma we Wrocławiu drugiej cukierni, która byłaby tak mocno przesiąknięta historią i tradycją. Jej korzenie sięgają Łomży i roku 1935, kiedy to nasi Dziadkowie, Leon i Michalina Chalamońscy, rozpoczęli tam prowadzenie własnego zakładu cukierniczego. Koleje losu sprawiły, że tuż po wojnie osiedlili się we Wrocławiu, gdzie kontynuowali swoją cukierniczą pasję” – pisze w rodzinnych wspomnieniach Michał Wojczyński, wnuk założycieli cukierni.

Zebrał je podczas lockdownu. Cukiernia była wtedy zamknięta, Michał przez przypadek trafił w internecie na dokument o wywózce polskich więźniów w głąb ZSRR podczas wojny, spisany cyrylicą. Znalazł w nim nazwisko dziadka – Leona Chalamońskiego. – Kiedy pokazałem to mamie, bardzo się wzruszyła. Nasza babcia Michalina zawsze powtarzała, że powinniśmy spisać historię Łomżanki. W końcu miałem na to trochę czasu – opowiada Michał.

On dba w Łomżance o PR i wystrój wnętrza, mama zajmuje się sprawami biurowymi, a brat Paweł wypiekami i sprzedażą. Czasem wpada jeszcze siostra, żeby stanąć za ladą. I tak to się toczy od lat. Wśród aromatu wanilii, cynamonu i ostatnio – lawendy.

Tradycja zobowiązuje

Malutka Łomżanka przy Ruskiej 10, wciśnięta między nowoczesny bank i restaurację sushi, wygląda jakby czas się w niej zatrzymał. Drewniana, brązowa witryna z wystawą w jesiennych barwach, na szybie rok założenia – 1935 i żółty napis „Pączki”. Na podłodze kremowe, lekko popękane płytki w kształcie heksagonu, które pamiętają jeszcze Niemca (przed wojną też była tu cukiernia). Na ścianie fotografie dziadków – Michaliny i Leona Chalamońskich, w centralnej części oprawiony w ramkę dyplom mistrzowski Leona z 1950 r.

– Pierwszy dyplom dziadek zrobił jeszcze przed wojną, ale gdzieś zaginął – opowiada Michał, rocznik 1994, z wykształcenia prawnik. Czasem można go zobaczyć w Łomżance za ladą, ale najczęściej jest tu jego brat Paweł (rocznik 1984), z wykształcenia historyk, z zawodu cukiernik. Dlaczego zostali w rodzinnym biznesie?

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Paweł, wnuk Chalamońskich, który dziś wypieka pączki i ciastka w Łomżance Olek Poliakowsky
Paweł, wnuk Chalamońskich, który dziś wypieka pączki i ciastka w Łomżance

– To wyszło naturalnie, bo właściwie wychowaliśmy się w Łomżance. Za dzieciaka często tu wpadaliśmy, bo babcia, a potem mama i tata prowadzili cukiernię – mówi Paweł (wita klientów w fartuchu z napisem „Mistrz jest tylko jeden”). – Tylko jedna z sióstr się wyłamała i została weterynarzem. Z kolei tata był kapitanem żeglugi, ale po śmierci dziadka Leona zmienił zawód i zrobił papiery cukiernika. Słowem – tradycja zobowiązuje.

Mock i tradycyjne receptury dziadka Leona

W Łomżance dba się o tradycję. Wszystkie ciasta drożdżowe i ucierane wciąż robi się ściśle według przepisu dziadka Leona. W witrynie leżą pączki z różą, jagodami, wiśnią, pączki krasnoludków (bo małe) i nowość zakładu – pączki z lawendą. Są też kremówki, tiramisu, eklerki, bajaderki, rożki, torty...

Na tyłach cukierni Paweł Wojczyński pokazuje nam długie, wąskie pomieszczenie – jego królestwo. To tutaj powstają ciastka i pączki. Zaraz po wejściu w oczy rzuca się duża presa, czyli dzielarka do prasowania i dzielenia ciasta niemieckiej firmy Eberhardt. – Jest bardzo stara. Żartobliwie nazywamy ją Mockiem – śmieje się Paweł, nawiązując do bohatera słynnych kryminałów Marka Krajewskiego.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Poniemiecka presa do prasowania i dzielenia ciasta Olek Poliakowsky
Poniemiecka presa do prasowania i dzielenia ciasta

Jest też stara dzieża cukiernicza do mieszania ciasta i długi, drewniany stół do robienia drożdżówek. - Wciąż przygotowujemy ciasta na tych samych maszynach co dziadek – mówi Paweł, który oprowadza nas po zakładzie.

Łomżanka zatrzymała się w czasie. Tylko jej sąsiedzi zmieniają się jak w kalejdoskopie. Za oknem, od strony podwórka trwają właśnie roboty przy kolejnej, nowej restauracji.

Wojna zmieniła wszystko

Na czarno-białych zdjęciach z lat 20. oboje wyglądają na szczęśliwych. Michalina (rocznik 1911) w jasnej sukni za kolano, eleganckim płaszczu i lakierowanych czółenkach. Leon (rocznik 1908) w muszce i eleganckim, czarnym garniturze. Poznali i zakochali się w 1926 r. w Łomży na Mazowszu. On uczył się cukiernictwa w piekarni państwa Krajewskich, a później w Warszawie. W domu wypiekał ciastka i sprzedawał je na targowiskach. Pobrali się w 1933 r. w łomżyńskiej katedrze.

Cukiernię Łomżanka otworzyli dwa lata później przy ul. Dwornej. Biznes okazał się sukcesem. Jak pisze Michał Wojczyński w rodzinnych wspomnieniach, dziadkowie mogli sobie pozwolić nawet na własną bryczkę i stangreta. Niestety, sielanka nie trwała długo. Wybuchła wojna i zmieniła wszystko. Leon został wcielony do wojska, Michalina została sama, z dwójką dzieci. Kiedy mąż wrócił do domu, znów zajął się wypiekami.

Największą traumę przyniósł wrzesień 1944, kiedy do Łomży wkroczyli Sowieci i zaczęło się bombardowanie miasta. Chalamońscy musieli uciekać z miasta z trójką dzieci, zabrali tylko kilka niezbędnych rzeczy. Dom i cukiernia spłonęły. Z pożogi ocalał tylko obrazek z Jezusem, zwinięty w rulon – rodzinna pamiątka, która do dziś wisi w ich domu przy ul. Uniwersyteckiej we Wrocławiu.

Wojenna trauma i ucieczka z obozu

Wojna była dla rodziny Chalamońskich ogromną traumą. Dwójka dzieci nie przeżyła tułaczki. W drodze do doszczętnie zbombardowanej Łomży cudem udało się im uniknąć śmierci. W ostatniej chwili opuścili dom, w który uderzyła bomba.

W zrujnowanym mieście rządzili już Sowieci. Leon został aresztowany przez NKWD. Trafił do więzienia, a później został wywieziony w głąb Związku Radzieckiego, do obozu. Michalina nie wiedziała, co się z nim stało. Była w zaawansowanej ciąży, została sama z 9-letnią córką. Kiedy już niemal straciła nadzieję, że mąż przeżył, we wrześniu 1945 r. przyszła wiadomość, że w Warszawie w szpitalu umiera jakiś Chalamoński.

Leon był na krawędzi życia i śmierci, wychudzony i schorowany. Rodzina do tej pory nie ma pojęcia, jakim cudem udało mu się uciec z sowieckiej niewoli. Przeżył, ale do pełni zdrowia już nigdy nie wrócił.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Historia cukierni Łomżanka. Leon i Michalina na Moście Uniwersyteckim we Wrocławiu, 1946 r. archiwum prywatne
Historia cukierni Łomżanka. Leon i Michalina na Moście Uniwersyteckim we Wrocławiu, 1946 r.

Wrocław – nowy początek i cukiernia przy ul. Urszulanek

Na czarno-białym zdjęciu z Wrocławia znów wyglądają na szczęśliwych. Jest rok 1946. Michalina i Leon trzymają się za ręce na Moście Uniwersyteckim. Ona w ładnej, wzorzystej sukience i butach na obcasie. On nieco wychudzony, w wojskowych spodniach, podpiera się na lasce.

Kiedy skończyła się wojna, Chalamońscy postanowili wyjechać ze zrujnowanej Łomży i zacząć wszystko od nowa na Ziemiach Odzyskanych. Najpierw wyjechał Leon. Początkowo trafił do Jeleniej Góry, ale ostatecznie wybrał Wrocław. Miasto było zrujnowane, ale zaczynało budzić się do życia. Leon zatrudnił się w cukierni pewnego Niemca przy ul. Urszulanek (dzisiaj Uniwersyteckiej).

„Dziadek pisał wówczas do Babci Michaliny, że się zatrudnił, że we Wrocławiu są jeszcze wolne poniemieckie domy i mieszkania do zajęcia”.
z rodzinnych wspomnień

Michalina miała wiele obaw. Opowiadała później córkom, że przyśniła się jej postać Jezusa z ocalonego obrazu, który przemówił do niej słowami: „Nic się nie bój, tylko zrób, jak ci każę”. Wtedy postanowiła wyjechać za mężem do Wrocławia.

Zakład w kamienicy pod Zieloną Dynią

Po wojnie zbombardowane miasto wyglądało przerażająco. Tonęło w ruinach. Kamienica pod Zieloną Dynią przy ul. Urszulanek, gdzie Leon znalazł u Niemca wikt i opierunek, była jedną z niewielu, które tak bardzo nie ucierpiały podczas bombardowań.

Kiedy w 1946 r. niemiecki przełożony cukiernika postanowił opuścić Wrocław, zostawił mu mieszkanie i zakład. Pomieszczenia przy ul. Urszulanek były wynajmowane od Uniwersytetu i Politechniki. Umowę Chalamoński podpisał z prof. Stanisławem Kulczyńskim, pierwszym rektorem uczelni po wojnie.

Ciastka, które tam powstawały, Michalina sprzedawała na targu przy Placu Grunwaldzkim. Leon zainwestował w samochód – Opla P4 i rozwoził nim wypieki do najlepszych kawiarni i restauracji ówczesnego Wrocławia. Ciastka Chalamońskiego trafiały do Bagateli i Teatralnej przy ul. Świdnickiej oraz do bufetów dużych zakładów produkcyjnych, takich jak Archimedes czy Pafawag.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Historia cukierni Łomżanka. Opel Leona archiwum prywatne
Historia cukierni Łomżanka. Opel Leona

Żabki z pianki i ciastka Leona

„Dziadek Leon był cukiernikiem nie tylko z zawodu. Był cukiernikiem z zamiłowania i do swojej pracy podchodził z ogromną pasją. Wspaniałe wypieki drożdżowe, deserowe, lody własnej produkcji... Dziadek był także karmelarzem - zajmował się produkcją cukierków. Jednym słowem - był prawdziwym rzemieślnikiem. Ale też artystą. Mama zawsze powtarza: jego wyroby najpierw jadło się oczami”.
z rodzinnych wspomnień

Furorę wśród klientów Łomżanki przez lata robiły żabki z pianki polewane zielonym lukrem. Oczy miały z marmolady i różowy, kremowy języczek.

Potwierdzają to dawni klienci Łomżanki. „Mieszkałam z rodzicami i bratem we Wrocławiu w latach 1947-60 – pisze na Facebooku pani Grażyna. – Byliśmy z bratem stałymi klientami cukierni. Trudno nam było zdecydować, jakie wybrać ciastko. Tortowe, zielone żabki lub różowe babeczki z nadzieniem z ubitej piany z białek. Pychota!” – dodaje.

Po zdaniu egzaminu mistrzowskiego Leon uczył też zawodu innych cukierników. Do tej pory w tłusty czwartek do Łomżanki przychodzi jego 80-letni dziś uczeń, pan Edward. – Jest nie do zdarcia – mówi Paweł, wnuk Leona. – Stara, dobra szkoła.

Cukiernie przy ul. Stalina i Ruskiej

Pierwszy lokal we Wrocławiu, w którym Chalamońscy w latach 50. sprzedawali swoje ciastka, mieścił się przy ul. Stalina 42-44 (dziś Jedności Narodowej). Niestety w PRL-u każdy prywatny biznes miał pod górkę. Władza wykańczała prywaciarzy tzw. domiarami, czyli wysokimi karami finansowymi. Leon i Michalina byli nękani kontrolami, ale nie chcieli się poddać. W końcu urzędnicy cofnęli im przydział i Chalamońscy stracili cukiernię przy ul. Stalina.

Był rok 1953. We Wrocławiu wciąż można było znaleźć dużo pustych, pozostawionych przez Niemców lokali. Leon trafił na zagruzowaną cukiernię przy ul. Ruskiej 10. Tam we wrześniu powstała Łomżanka.

Śmierć Leona i walka o przetrwanie Łomżanki

W 1959 r. Leon pojechał z żoną i córeczkami do rodzinnej Łomży. Tam na cmentarzu powiedział do żony: 

„Widzisz, Michalinka? Tu, pod tym drzewem jest wolne miejsce, tu słońce ładnie zagląda... Gdyby kiedyś się coś wydarzyło, to tu mnie pochowaj”.
Leon Chalamoński

Po powrocie do Wrocławia zaczął chorować. Diagnoza – rak żołądka. Zmarł 16 stycznia 1960 r. w wieku zaledwie 51 lat. Zgodnie z życzeniem spoczął na cmentarzu w Łomży. Zrozpaczona Michalina straciła miłość swojego życia. Została sama z piątką córek (tylko najstarsza była dorosła).

Chciała sprzedać biznes, ale z pomocą przyszła rodzina, a konkretnie kuzyn Edward. Zaproponował wsparcie dwóch swoich nastoletnich synów. Łomżanka została uratowana, ale prowadzenie biznesu w tamtych czasach nie było łatwe.

„Wielki piec cukierniczy był opalany węglem, trzeba było w nim napalić już poprzedniego wieczora, a później utrzymywać odpowiednią temperaturę, aż do rozpoczęcia produkcji, nie mówiąc już o zrzucaniu co dwa miesiące tony węgla do piwnicy. Kilka razy dziennie dostarczało się gotowe wyroby specjalnym wózkiem z wytwórni przy Uniwersyteckiej do sklepu przy Ruskiej”.
z rodzinnych wspomnień

Lody Łomżanki powstawały w małej chłodni na ul. Uniwersyteckiej, w specjalnej dzieży, okładanej bryłami lodu. Lód w postaci wielkich bloków przywoził wozem, zaprzężonym w konie, starszy pan.

Michalina, siła rodziny i pączki z różą

– Babcia Michalina była silną kobietą – wspominają wnuki. – Aż trudno uwierzyć, że po tylu przejściach pozostała osobą pogodną, kochającą życie.

Została szefową rodzinnego biznesu. Pilnowała receptur męża. Po latach do pracy w Łomżance dołączyli również przyszli zięciowie, a jedna z córek zdobyła tytuł mistrza cukierniczego. W latach 70. Michalina zmodernizowała zakład przy Uniwersyteckiej, wybudowała dużą deserownię. Niestety, władze PRL-u znów przypomniały sobie o Łomżance.

Kliknij, aby powiększyć
Powiększ obraz: Historia cukierni Łomżanka. Kolejka przed cukiernią w PRL-u archiwum prywatne
Historia cukierni Łomżanka. Kolejka przed cukiernią w PRL-u

Po serii kontroli odebrały Chalamońskiej koncesję i lokale przy ul. Uniwersyteckiej oraz Ruskiej. 63-letnia Michalina znalazła się w kryzysowej sytuacji, ale nie dała za wygraną. Wynajęła prawnika z Warszawy, napisała do prasy. – Zrobiła szum i udało się odzyskać lokal przy Ruskiej, zakładu przy Uniwersyteckiej już niestety nie – opowiada jej wnuk Michał.

Michalina musiała przenieść produkcję do wąskiego pomieszczenia na tyłach cukierni przy Ruskiej i ograniczyć asortyment. Od tej pory przez kolejne 20 lat Łomżanka będzie piec i serwować wyłącznie pączki. Do dziś z sentymentem wspomina je wielu wrocławian.

Łomżanka w czasach transformacji

Michalina odeszła nagle, we śnie, w 1986 r. Po jej śmierci, cukiernią zajęła się najmłodsza córka Krystyna i jej mąż Tadeusz, kapitan żeglugi śródlądowej, ojciec Pawła i Michała.

Niestety historia się powtórzyła. W 1995 roku zmarł Tadeusz. 

„Mama, tak jak niegdyś Michalina, została sama z czworgiem dzieci, z czego najmłodsze miało roczek... Był to dla naszej rodziny ciężki czas. Na szczęście Mama podołała wszystkim wyzwaniom”.
z rodzinnych wspomnień

W czasach rozwijającego się kapitalizmu, marketów i sieciówek pani Krystyna zmodernizowała zakład, wstawiła do niego piec i poszerzyła produkcję Łomżanki o różne ciasta i ciasteczka. Znów czerpiąc z przepisów Leona.

Czwarte pokolenie Łomżanki zagląda do pieca

Dziś Łomżanka ma się całkiem dobrze. Przetrwała czasy transformacji i konkurencję sieciówek. Cukiernię przy ul. Ruskiej 10 odwiedza już czwarte pokolenie, czyli prawnuki Leona i Michaliny. Co roku przy okazji tłustego czwartku ustawiają się przed nią długie kolejki. Wierni klienci pamiętali o Łomżance nawet podczas pandemii i zamawiali ciastka na wynos.

„To naprawdę duża odpowiedzialność dbać o coś, o co tak bardzo walczyli nasz Dziadek i Babcia. O firmę, która przetrwała wojnę, stalinizm, PRL oraz konkurencję czasów kapitalizmu”.
wnuki założycieli Łomżanki

– Po co zmieniać coś, co jest tak dobre? – dodają Michał i Paweł, wnuki Chalamońskich i częstują nas pysznymi pączkami. Z różą i lawendą. Specjalność zakładu.

[seeAlso id=145549 limit=1 order=id]

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl