Kiedy i w jakich okolicznościach dostał pan propozycję objęcia stanowiska dyrektora artystycznego Jazzu nad Odrą i dlaczego pan ją przyjął?
Festiwalem zajmuję się od niemal ćwierć wieku. Kiedy poprzedni dyrektor, Piotr Wojtasik – wybitny artysta i legenda polskiego jazzu – ku naszemu żalowi zrezygnował z kolejnej kadencji poświęcając się całkowicie tworzeniu muzyki, prezydent Wrocławia powołał mnie na to stanowisko na wniosek rady artystycznej.
Kiedyś był pan w radzie, teraz jest pan nowym dyrektorem artystycznym, który zabiera festiwal w siódmą dekadę grania. Jaki jest pana pomysł na Jazz nad Odrą?
Będziemy kontynuować linię programową przyjętą trzy lata temu. Naszym celem jest prezentowanie najwybitniejszych, różnorodnych stylistycznie zjawisk w obszarze nowoczesnego jazzu. Zapraszamy muzyków różnych generacji, niezwykle utalentowanych artystów, którzy nie dość, że są wirtuozami, to mają indywidualny pomysł na muzykę, poszerzając granice gatunku. Najważniejsza jest jakość artystyczna.
Tegoroczna edycja jest krótsza i mniej bogata w koncerty niż poprzednia. Dlaczego zrezygnowaliście z jednego dnia festiwalowego i ze sceny w Firleju?
Ubiegłoroczna edycja była jubileuszową, więc z założenia miała szerszą formułę. Z kolei Firlej okazał się nieco ryzykowny ze względów logistycznych. Jakiekolwiek opóźnienia w realizowanych tam koncertach popołudniowych powodowały poślizg w Impart Centrum i zdarzyło się, że publiczność wychodziła w trakcie występu, żeby zdążyć na ostatni tramwaj czy pociąg. W tym roku koncerty będą realizowane na dwóch równorzędnych artystycznie scenach: w Impart Centrum i w klubie Vertigo. Zarówno na jednej, jak i na drugiej będziemy mogli posłuchać tego, co w jazzie najlepsze.
Kiedyś Jazz nad Odrą miał nawet scenę plenerową, były wydarzenia w mieście, na ulicach. Planujecie powrót do tych pomysłów?
Tak się gra, jak warunki pozwalają. W Imparcie na Mazowieckiej w jednym miejscu była scena główna, kameralna i plenerowa, do tego klub festiwalowy. Bardzo tęsknimy za tamtą lokalizacją, ale teraz radzimy sobie inaczej. Przy organizacji tak dużego festiwalu ważne są względy logistyczne, żeby publiczność mogła szybko i sprawnie przechodzić z koncertu na koncert. Zresztą Impart Centrum to świetna scena, która ma bardzo dobre nagłośnienie, akustykę i oświetlenie. Z kolei Vertigo to reprezentacyjne miejsce, które można porównać do najbardziej eleganckich klubów nowojorskich.
Tegoroczny program jest znany, bilety w sprzedaży. Z załatwienia których koncertów jest pan szczególnie zadowolony?
Ze wszystkich. Bardzo starannie układaliśmy repertuar. Każdego dnia wystąpią wybitni muzycy. Mamy Polaków, Europejczyków, Amerykanów i Japończyków. Wystąpią artyści w różnym wieku, kultywujący odmienne tradycje muzyczne. Zaproszeniu każdego z nich towarzyszył głęboki namysł i analiza, więc nie jestem wstanie wyróżnić konkretnych koncertów. Kluczem jest najwyższa jakość prezentowanej sztuki.
Zgodnie z tradycją wszystko rozpocznie się od przesłuchań finalistów konkursu na Indywidualność Jazzową im. Wojtka Siwka w dzień i gali wręczenia nagród wieczorem. Następujący po niej koncert otwarcia należy do wspomnianego Piotra Wojtasika, który zagra w międzynarodowym towarzystwie.
To będzie niezwykły koncert, ponieważ wszystkie jego występy to jazz najwyższej próby. Tym razem usłyszymy premierę autorskiej płyty, nagranej niedawno w legendarnym studio Van Gelder w New Jersey, z udziałem czołówki muzyków nowojorskich. A muzyka Piotra Wojtasika zawsze stanowi niezwykłe połączenie niespotykanej inwencji melodycznej, zaskakujących harmonii i polirytmicznej energii. To mistrz!
W składzie kwintetu Piotra Wojtasika jest urodzony na Jamajce saksofonista, Mark Shim. W sobotę natomiast na scenę wyjdzie perkusista Obed Calvaire, który jest związany z sąsiednią do Jamajki wyspą Haiti.
Mark Shim to wybitny saksofonista, którego mieliśmy okazję posłuchać na festiwalu kilka lat temu, jako lidera swojego zespołu. Teraz występuje jako sideman zaproszony przez Piotra. Z kolei program koncertu „150 Million Gold Francs” Obeda Calvaire nawiązuje do historii, tradycji i kultury Haiti. Będzie mnóstwo rytmów charakterystycznych dla basenu Morza Karaibskiego. Warto zwrócić uwagę na fantastycznego alcistę Godwina Louisa.
W programie jest również muzyka z Japonii. W niedzielę zagra trio pianisty Makoto Ozone, który swojego czasu nagrał płytę „Haiku” z Anną Marią Jopek. Dlaczego ten skład znalazł się w programie festiwalu?
Makoto Ozone jest wspaniałym artystą o niesłychanym dorobku. Jako jeden z niewielu na najwyższym poziomie na świecie potrafi doskonale grać i jazz, i muzykę klasyczną. Nagrywał duety z Chickiem Coreą, a jednocześnie grał koncerty z klasycznym repertuarem w największych salach filharmonicznych.
Instrumentalistom towarzyszyć będzie wokalistka Anna Maria Jopek, która od niedawna wykłada w naszej Akademii Muzycznej. Chętnie przyjęła zaproszenie?
Myślę, że dla wszystkich zapraszanych przez nas artystów każde spotkanie z publicznością jest świętem. Zwłaszcza we współpracy z innymi, równie wspaniałymi muzykami. Pamiętajmy, że z perspektywy twórcy koncert to wisienka na torcie – muzycy spędzają na ćwiczeniu tysiące godzin, a moment spotkania z publicznością jest szansą na podzielenie się swoim talentem, wyobraźnią i efektami niesłychanie ciężkiej pracy.
Zapytam jeszcze o Norwega Daniela Herskedala. Długo nie było na JnO lidera ze Skandynawii. Jaką muzykę tam grają? Jest też norweski gitarzysta Lage Lund, mieszkający w Nowym Jorku.
Jazz skandynawski charakteryzuje refleksja i specyficzny sposób operowania brzmieniem, ciszą i skupieniem. Daje przestrzeń do namysłu i wyobraźni. Daniel Herskedal przedstawi program ze swojej najnowszej płyty „Movements of Air”, gdzie gra na tubie i trąbce basowej. To nieszczególnie popularne instrumenty, a on wykorzystuje ich specyfikę w sposób niezwykły i doprowadził swoje umiejętności do perfekcji.
Drugi zespół tego wieczoru – James Carter Organ Trio – to kwintesencja amerykańskiego jazzu, wprost wywodzącego się z tradycji afroamerykańskiej. Feeria rytmu, energii, wspaniałych improwizacji. Mamy nadzieję, że publiczność z zaciekawieniem przyjmie to zestawienie i różnorodność obu stylistyk. W pewien sposób to odległe gałęzie wyrastające z jednego, ogromnego pnia jazzu.
Lage Lund – zwycięzca konkursu im. Theleniousa Monka, najważniejszego konkursu jazzowego na świecie, wystąpi w niedzielę w klubie Vertigo, ale wcześniej w Impart Centrum posłuchamy wybitnego trębacza Marquisa Hilla, który przekracza granice stylistyk i w swojej twórczości łączy pozornie odległe tradycje. Z niezwykłą swobodą potrafi czerpać z gospelu, bluesa, post-bopu, łącząc to z new soulem, R&B i elektroniką. Niedawno dowiedzieliśmy się, że w składzie zespołu nastąpiła zmiana i na perkusji zagra entuzjastycznie przyjęty przez wrocławską publiczność w ubiegłym roku Makaya McCraven.
Jak pan postrzega jazz i dlaczego warto przyjść na 61. Jazz nad Odrą?
Jazz to muzyka szalenie różnorodna, pełna energii, radości i serca, niewyczerpywalne źródło inspiracji. Wzrusza, porywa, bawi, skłania do refleksji, odzwierciedla zmiany zachodzące dookoła nas – taka jest jego idea. Czyni świat lepszym. Jest jedynym gatunkiem muzyki, jaki powstaje w czasie koncertu na naszych oczach – każdy występ, każde solo to niepowtarzalna kreacja, dziejąca się tylko tu i teraz.
Jazz to żywiołowość i skupienie, radość i smutek, szaleństwo i medytacja. To, co łączy zaproszonych artystów, to wielki talent, znajomość i szacunek dla tradycji połączona z nowatorstwem, przekraczaniem granic, niespotykaną świadomością muzyczną i wirtuozerią. Najpełniej można to odczuć uczestnicząc w koncertach, na żywo, kiedy to niesamowite piękno rodzi się i powstaje tuż przed nami. Nie o wszystkich wykonawcach zdążyliśmy porozmawiać, ale na pewno wszystkich warto posłuchać.
Z Igorem Pietraszewskim, dyrektorem artystycznym festiwalu Jazz nad Odrą na lata 2025-2027, muzykiem, doktorem socjologii na Uniwersytecie Wrocławskim, autorem książki „Jazz w Polsce. Wolność improwizowana”, rozmawiał Błażej Organisty.