Na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku każdy chłopak chciał być jak Bruce Lee: niewiarygodnie szybki, zwinny jak jaszczurka i oczywiście niepokonany. Szkoły kung fu, karate i innych wschodnich sztuk walki powstawały jak grzyby po deszczu i działo się tak nawet w niewielkich miejscowościach. Na każdym podwórku słychać było charakterystyczne, modulowane okrzyki bojowe, a czasem – bądźmy szczerzy – także jęki bólu, gdy okazywało się, że niełatwo zostać mistrzem nunczako, czyli dwóch połączonych łańcuchem pałek, którymi Bruce Lee wywijał po mistrzowsku. Wszystko to działo się za sprawą „Wejścia smoka” – produkcji, która natychmiast po wejściu na polskie ekrany zostawiła daleko w tyle „Znachora”, „Vabank” i „Konopielkę”.
Film w reżyserii Roberta Clouse’a wszedł na światowe ekrany w 1973 roku, a u nas dopiero latem 1982, pod koniec stanu wojennego. Dzisiejszy pokaz w Kinie Nowe Horyzonty to część obchodów setnej rocznicy powstania wytwórni filmowej Warner Bros.
O czym jest „Wejście smoka”?
Agent Lee (w tej roli Bruce Lee) trafia na wyspę gubernatora Hana, by wziąć udział w brutalnym turnieju. Tak naprawdę ma inne zadanie: ma znaleźć dowody na to, że organizator zawodów zarabia na handlu narkotykami i prostytucji. Przy okazji chce dokonać zemsty, bo ma do wyrównania osobiste rachunki.
Dlaczego warto zobaczyć to jeszcze raz?
Czy oglądanie „Wejścia smoka” po pięćdziesięciu latach od premiery ma sens? Jasne, że tak! I zdecydowanie warto zrobić to na dużym ekranie, choćby po to, by uważnie obejrzeć scenę walki w gabinecie luster, podczas której wykorzystano ponad 8 tysięcy zwierciadeł.
Kultowych scen jest zresztą więcej, choćby ta, gdy bohater pokonuje w jaskini pięćdziesięciu napastników albo wskakuje na drzewo (tak naprawdę sfilmowano zeskok i puszczono to od tyłu).
Najważniejsza jest jednak genialna, niesamowicie efektowna choreografia (przygotował ją sam Bruce Lee), która broni się do dziś.
Film zarobił 350 mln dolarów (budżet wynosił 850 tys. dolarów) i trafił na listę produkcji będących dziedzictwem kulturalnym USA. Bruce Lee niestety nie doczekał sławy: zmarł w Hong Kongu trzy tygodnie przed premierą filmu.