wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

21°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 13:20

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Oto jeden z najtrudniejszych zawodów świata. Kim jest streetworker?

Patrolują koczowiska, zaglądają do altan i śmietnikowych wiat. Robią to, by budować relacje z osobami mieszkającymi na ulicy. Streetworker to jeden z najtrudniejszych zawodów świata, szczególnie gdy idzie o emocje. Tu porażka wpisana jest w ryzyko zawodowe, ale za to najmniejszy sukces smakuje jak prawdziwy cud. Byliśmy na streetworkerskim, wieczornym patrolu.

Reklama

Coraz głębiej w naszą świadomość wnika sformułowanie ludzie w kryzysie bezdomności. Dlaczego powinniśmy trzymać się tej nomenklatury? Tę kwestię rozwiewa prezes Wrocławskiego Towarzystwa Pomocy im. Świętego Brata Alberta, Rafał Peroń. – Kryzys jest pojęciem przejściowym. Z kryzysu można wyjść – mówi.

Jedną z ważniejszych kwestii w kryzysie jest utrata kontaktu z bliskimi. Osoby żyjące na ulicy, wykluczone społecznie i zapomniane, płacą najwyższą cenę za własne błędy. Kiedy chcą je naprawić, bywa już za późno. Wtedy z pomocą przychodzą streetworkerzy. Ale to nie zwyczajna pomoc, a ta polegająca na budowaniu relacji.

Streetworker – zawód czy powołanie?

- Myślę, że jedno i drugie ale uważam, że bardziej powołanie – ocenia Rafał Peroń. – Dla mnie praca w charakterze streetoworkera przez osiem miesięcy była niesamowitym przeżyciem. Wcześniej pracowałem cały czas w schronisku przy Bogedaina. W placówce, to ludzie przychodzili do mnie. Ale przez te osiem miesięcy to ja przychodziłem do ludzi – wspomina.

Odwiedziny u osoby, która mieszka na ulicy, niczym nie różnią się od zwykłej, domowej wizyty. Streetorkerzy czekają czasem na zaproszenie do zbitej z dykty altany czy namiotu. - Były też takie sytuacje, że ktoś mnie zaprosił do swojego „miejsca”, pozwolił usiąść. Rozmawialiśmy, gdy nagle ta sama osoba mnie wypraszała – opowiada prezes i dodaje, że to doświadczenie nauczyło go uważności w stosunku do ludzi, których spotyka.

Siostra Edyta Kasjan, streetworkerka od 2005 roku twierdzi, że bez pracy z ludźmi przebywającymi na ulicy, nie potrafi już żyć. Wiele z osób, które poznała zdążyła już pochować. – Zdarzało się, że na pogrzebie było dwóch streetworkerów i ksiądz – mówi. Uczula, że w tej robocie trzeba się pogodzić z porażkami.

<p>Zanim wejdzie się do "miejsca", w kt&oacute;ym pomieszkuje osoba w kryzysie, trzeba zapukać.</p> Nadia Szagdaj
Zanim wejdzie się do "miejsca", w któym pomieszkuje osoba w kryzysie, trzeba zapukać.

Wielu nowych streetworkerów przychodzi do pracy z wielkimi wizjami. Niestety, szybko wypalają się zawodowo, sądząc, że ich praca nie przynosi rezultatów. Jest to jednak często kwestia rozłożenia zadań w czasie, a także pogodzenia się z faktem, że niektóre relacje pozostaną na ulicy i nigdy nie zakończą się sukcesem.

- Cały trud tej ulicznej roboty polega na tym właśnie, żeby umieć wytrzymać, nie rozdawać, a towarzyszyć – opisuje Marcin Blicharz, pracujący w zawodzie od 2002 roku, obecnie kierownik streetworkerów we Wrocławskim Kole. – Dawać jest łatwo, ale to nic nie wnosi – dopowiada.

Noc na patrolu

Aby lepiej zrozumieć zawód streetworkera, wybraliśmy się na wspólny patrol.

Spotykamy się wieczorem, po godzinie 19:00 na placu Grunwaldzkim. To tu rozmawiamy z pierwszą osobą – Miłoszem (na potrzeby artykułu imiona osób, z którymi się zetknęliśmy zostały zmienione). Miłosz ma na sobie lekką bluzę choć pada, a temperatura powietrza jest bliska zeru.

Według znających już Miłosza streetworkerów, to taka historia, która nie zakończy się happy endem. Młody mężczyzna nie czuje już zimna. Łatwo w tym stanie o chorobę. Obiecuje wpaść do Ogrzewalni, na ciepłą zupę. Ale streetworkerzy wiedzą, że podobne deklaracje to zazwyczaj słowa rzucane na wiatr. Tym bardziej, że chłopak bywa agresywny i już kiedyś wdał się w Ogrzewalni w bójkę.

– Miłosz jest zaburzony. On nie bardzo chce korzystać z pomocy. Wiele razy próbowaliśmy różnych dróg, od Ogrzewalni po szpitale psychiatryczne. Niestety, to się nie udaje – opowiada Marcin Blicharz.

Po placu Grunwaldzkim jedziemy w stronę ul. Bogedaina, gdzie znajduje się schronisko dla mężczyzn. Ale nie idziemy do obiektu, a przecinamy ulicę i trafiamy na koczowisko, gdzie stoi drewniana altana. – Tu chyba mieszka para – ocenia wprawnym okiem siostra Edyta. W baraku położonym między zaroślami jest łóżko, pościel, ubrania. Ale nie ma lokatorów.

<p>- Tu chyba mieszka para - ocenia wprawnym okiem siostra Edyta.</p> Nadia Szagdaj
- Tu chyba mieszka para - ocenia wprawnym okiem siostra Edyta.

Kolejnym przystankiem na naszej trasie jest Oporów. Siostra Edyta wskazuje kolejne wiaty śmietnikowe. Mówi, że każdej z nich ktoś śpi… Docieramy na kolejne koczowisko, gdzie zastajemy pana Zdzisława.

- Nogi mnie bolą – informuje mężczyzna. Leży w prowizorycznym łóżku, w zbitej z dykty altanie. Razem z nim mieszka kilka kotów. Marcin Blicharz wyjaśnia, że taki ból nóg nie zwiastuje niczego dobrego. Powstają na nich otwarte rany, często prowadzące do zakażeń. Kończyny trzeba potem amputować.

Kilka kroków dalej, w namiocie śpi pan Bolesław. Marcin Blicharz ocenia, że namiot przecieka. Ale żadnemu z mężczyzn nie jest po drodze do Ogrzewalni. – Musimy pamiętać, że my możemy tylko zachęcać do przyjścia do nas – uczula streetworker.

Uzależnieni od bezdomności

Pozostawanie na ulicy to często kwestia wyboru. I w tym tkwi całe clou sprawy. Każdy może się zgłosić do Ogrzewalni... o ile jest trzeźwy. Alkoholizm, narkomania czy hazard to zaś ciężkie choroby. Trzeba więc wielkiej determinacji, by chcieć odmienić swoje życie. Czasem po prostu jej nie starcza, bo to ogromne wyzwanie.

Życie na ulicy też uzależnia. Im dłużej człowiek żyje w taki sposób, tym trudniej mu z tej drogi zejść. Pytam ludzi, jak długo są na gigancie. Niektórzy odpowiadają, że dziesięć lat, inni, że parę tygodni. Kiedy słyszę, że ktoś jest krótko, mówię: musisz szybko uciekać z tej ulicy, bo ona cię wchłonie.
siostra Edyta Kasjan, streetworkerka, prowadzi

Mimo że osoby, z którymi pracują streetworkerzy mieszkają w namiotach, altanach, pustostanach czy sypiają w wiatach śmietnikowych, pracownik musi szanować miejsce, które obrały sobie za dom. Streetworker jest gościem. Jeśli widzi drzwi, to do nich puka. Tym bardziej, że może zastać osoby w środku, w niezręcznej sytuacji. Ze względu na ich intymny charakter nie będziemy ich tu opisywać.

Streetworker ma po prostu „być”

- Może się to wydawać wyświechtane, ale ludzie naprawdę potrzebują kontaktu – opisuje Rafał Peroń. – Kiedyś na dworcu Wrocław Brochów, gdzie pracowaliśmy, dosiadł się do nas mężczyzna. Umówiliśmy się z nim na „za tydzień”. A jak streetowrker z kimś się umówi, to na sto procent musi na to spotkanie przybyć. I przyszliśmy – on także. Powiedział nam wtedy, że najważniejsze, co otrzymał przez ten tydzień, to rozmowa.

Taki pracownik nikogo na siłę nigdzie nie zabiera, niczego nie każe. Nie "ściąga" ludzi do schroniska czy ogrzewalni, bo jak mawiała na szkoleniach dla streetworkerów siostra Anna Bałchan, z pochodzenia Ślązaczka, „ściągać to można galoty”. Co zatem robi streetworker? Przede wszystkim rozmawia.

Streetworkerzy są więc tam, gdzie ludzie w kryzysie bezdomności. Wiedzą gdzie osoby te mają swoje „miejsca”, w których przebywają. Docierają do nich, przedstawiają im ofertę pomocy, którą dysponuje Wrocławskie Koło oraz współpracujące z nim organizacje. Ale przede wszystkim nawiązują relacje, tak potrzebne do postawienie pierwszego kroku.

- Niedawno wydarzyło się u nas coś co przypisałbym do kategorii „mały cud”. Udało się nam namówić zaburzoną panią, po trzech latach naszych wizyt w jej „miejscu”, aby zgłosiła się do Ogrzewalni – opisuje Marcin Blicharz. – Długo nie mogliśmy jej przekonać, żeby w ogóle zechciała z nami porozmawiać. W końcu na tyle przyzwyczailiśmy ją do nas, że nastąpił przełom. Takie historie powodują, że odnajdujemy sens w ogromie cierpienia. To też dowód na to, że należy pozostać wiernym relacji, którą się stworzyło.

Ile osób w kryzysie, tyle historii

Oferta Wrocławskiego Koła jest szeroka. Ale czy ktokolwiek chciałby zamienić swoją rzeczywistość na tę, z którą zmagają się osoby w kryzysie bezdomności? Bo trzeba pamiętać, że ile osób na ulicy, tyle historii. Są to historie nierzadko tragiczne, w których osoba borykająca się z kryzysem jest bohaterem, jak i antybohaterem.

Po zakończonym patrolu, wraz z siostrą Edytą i Marcinem Blicharzem docieramy do Streetbusa, który zatrzymał się na Ostrowie Tumskim. Do autobusu wsiada kilka osób. Tu jedzą ciepłą zupę, napiją się herbaty. Część z nich wysiada, ale… mogą też pojechać dalej. Ostatni przystanek – Ogrzewalnia. Wszystko zależy od tego, jak bardzo zdeterminowane są by poczynić w życiu zmiany. Czasem taka podróż do ostatniego przystanku, odmienia całe życie.

<p>Ostatnia stacja Streetbusa - Ogrzewalnia. Tylko od determinacji danej osoby zależy, czy chce do niej dotrzeć.</p> Nadia Szagdaj
Ostatnia stacja Streetbusa - Ogrzewalnia. Tylko od determinacji danej osoby zależy, czy chce do niej dotrzeć.

Jak funkcjonuje Koło Wrocławskie?

Koło Wrocławskie Towarzystwa Pomocy im. Świętego Brata Alberta prowadzi:

  • dwa schroniska dla mężczyzn;
  • schronisko dla kobiet;
  • ogrzewalnię w okresie zimowym;
  • noclegownię;
  • projekt „Droga do domu”.

W tym roku jest także koordynatorem wrocławskiego Streetbusa. Wszystkie te projekty, w niemal 70%, współfinansowane są przez Gminę Wrocław. Niezwykle budującym przedsięwzięciem jest projekt „Droga do domu”. Został napisany przez Joannę Kot, wicedyrektor wrocławskiego MOPS, a jego operatorem jest Koło Wrocławskie.

- Otrzymaliśmy w ramach projektu dziesięć mieszkań od gminy. Są w nich zakwaterowane osoby w kryzysie bezdomności – maksymalnie po trzech mężczyzn lub po trzy panie w jednym mieszkaniu. W trakcie pobytu w takim lokalu, osoba ma obowiązek złożyć wniosek o mieszkanie do gminy - do remontu, lub socjalne – wyjaśnia Rafał Peroń.

Pobyt w projektowym mieszkaniu skraca czas oczekiwania na własny lokal do około 3 lat. W schronisku okres ten jest o wiele dłuższy. – Cel wyprowadzki w ciągu trzech lat „na swoje”, który osoba w kryzysie bezdomności sobie założyła jest bardzo realny. Nasi mieszkańcy odnajdują w sobie niezwykłą motywację wewnętrzną.

Prezes podkreśla, że wyjście „na swoje” jest w tym projekcie bardzo realne i często się po prostu dzieje. - To daje taką siłę – twierdzi. - Jak zaczynałem pracę niemal dwadzieścia sześć lat temu, nie wyobrażałem sobie, że takie projekty będą w ofercie Wrocławskiego Koła. One wszystkie są przyszłością, takim strzałem w dziesiątkę.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama