wroclaw.pl strona główna

UWAGA! Uwaga kierowcy. Zaraz zmieni się ruch na kilku osiedlach

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Przydatne Informacje
  4. Moda, uroda, zakupy, hobby
  5. Na szkolnym „wybiegu”

Drodzy debiutanci w roli rodziców i opiekunów uczniów podstawówek, ale i wy, którzy już kolejny rok z rzędu posyłacie swoje pociechy za szkolne ławy i ciągle dręczycie się tym, w co dziecię do tej szkoły ubrać i obuć. Ponieważ wasi najmilsi nie trafili tam, gdzie dyrekcje przy wsparciu rad rodziców obmyśliły, że w ich placówkach będzie obowiązywał jednolity uczniowski strój, uważacie, że stanęliście przed wielkim problemem.

Problemem z pogodzeniem zasobności portfela z „fanaberiami modowo-stylizacyjnymi” swojego przychówku (i wbrew pozorom, nie tylko płci niewieściej!), a także oczekiwaniami nauczycieli. A wśród tych ostatnich trafiają się wyznawcy różnych porządków – od kompletnej ascezy poczynając, na pedanterii stylistycznej kończąc.

Wierzycie także, że jednolity szkolny strój godzi solidarnie „biednych z bogatymi”, nie wpływa deprymująco na wasze dzieci, a tym samym każe im skupić się tylko na nauce, a nie na chełpieniu się ciuchami lub na wstydzie, że się takich się nie ma. Racja, ale jest i druga strona medalu.

Rodzice tych „umundurowanych” uczniów także nie do końca mają „z głowy”. Ponieważ mundurki, obowiązujące dziś w niektórych szkołach, ograniczone są zazwyczaj do „góry” – czyli do marynarek, kamizelek czasami T-shirtów. Reszta odzienia to zaś „wolna amerykanka” – spodnie, spódnice, getry, a w końcu buty mają różne fasony i kolory, a wiele wprost krzyczy: podziwiajcie i nie dotykajcie, bo taką kasę kosztujemy! (Niestety, mierzenie się z uczniowskim szpanem od lat stawia i rodziców, i nauczycieli na straconej pozycji, a wśród młodego pokolenia rodzi antagonizmy, czasami bardzo nieprzyjemne, a bywa, że i tragiczne w skutkach). I mimo że wiele placówek oświatowych widzi w mundurkach samo dobro, bo z jednej strony umacniają prestiż szkoły i są wyrazem uczniowskiej wspólnoty, a z drugiej zapobiegają (pozornie, jak się okazuje) rewii mody i licytacjom, kto lepszy, kto gorszy itd., to dla rodziców oznacza to następną komplikację.

Spójrzmy bowiem: na kupienie mundurka – zależnie od tego, czy w całości czy nie – trzeba wyłożyć od jakichś 40 zł do 300 zł (tu w wersji łącznie z butami). Ale czy można poprzestać na jednym mundurku, który przecież trzeba kiedyś wyprać czy wręcz naprawić (a dzieci mamy różne, oj różne, niektóre wracają ze szkoły niczym z pola bitwy!)? Nie można. Dodatkowo (i to chyba najmocniejszy argument) okazuje się, że te nasze pociechy… rosną, a niektóre nawet jak na podwójnej dawce drożdży – i wszerz, i wzdłuż. Komentarz w tym miejscu jest zbyteczny, ale dla porządku podsumujmy – mundurek trzeba kupować co roku. W ekstremalnych przypadkach – nawet co semestr. Dotyczy to przede wszystkim tych T-shirtów, które „robiąc” za oficjalny szkolny strój, są często uszyte z tak podłej jakości tkaniny, że niemiłosiernie chłoną pot i inne zapachy. A to sprawia, że ubranko już po kilku godzinach zalatuje jak najlepszego gatunku ser munsterski. Po kilku praniach natomiast nadaje się tylko na ścierkę do kurzu.

Dlatego, drodzy „nieumundurowani” rodzice, nie narzekajcie, a jednocześnie nie rzucajcie się z błyskiem szaleństwa w oczach – w wielu przypadkach pod naciskiem swoich milusińskich – na zakupy, które mają zapełnić garderoby waszych dzieci po szczyt najmodniejszymi, najlepszego gatunku, co równa się – najdroższymi ciuchami! Przed strzeleniem sobie takiego samobója, spokojnie, bez egzaltacji, przejrzyjcie to, w co do tej pory (czyli do początku roku szkolnego) ubierały się wasze dzieci. Na pewno są w tych rzeczach i koszulki, i bluzy, i dolne partie dziecięcej garderoby, które do szkoły się nadają. A jeżeli już musicie uzupełnić „małe szafy” o nowości, kupujcie to, co sprawdzi się w szkolnych ławkach, na korytarzach i na boisku.

Po pierwsze, kolory – stonowane: ciemniejsze wersje niebieskiego, brązów, szarości, zieleni – bo po prostu te barwy nie łapią tak szybko brudu; kolorowe napisy i aplikacje pożądane (może oprócz kościotrupich czaszek itp., i przekleństw w obcym języku!), ale „nieagresywne”.

Po drugie, tkaniny – jak najmniej sztucznych, nieprzewiewnych; naturalne nie zatrzymują tak bardzo tych wątpliwych szkolnych (np. po wuefie) zapaszków; a skarpety: 100% bawełny i basta!

Po trzecie, fason – niech nic nie uwiera, spina i nie krępuje ruchów dziecka; niech ono nie skupia myśli na tym, czy ta sprzączka, paseczek albo inny koralik za chwilę się nie urwie. Bluzy, spodnie, koszulki – z odpowiednim luzem i jak najmniejszą liczbą zapięć (guzików, toczków, zamków błyskawicznych) – co może utrudniać życie i dziecku (np. w toalecie) i być niebezpieczne nie tylko dla niego, ale i reszty kolegów.

Po czwarte – niejako osobna kategoria: obuwie – koniecznie z miękką, jak najlepiej „łapiącą” podłogi (czasami sakramencko śliskie) podeszwą; niezbyt opinające stopę, bo dłuższe siedzenie ze spuszczonymi nogami nie sprzyja dobremu krążeniu i nogi (nawet te najmłodsze) po prostu nabrzmiewają.

No i na koniec, drodzy Rodzice, niech nie umknie Wam „drobnostka”, przez którą cierpiały i cierpią całe zastępy uczniaków, wytykane palcami przez rówieśników i „szykanowane” przez pedagogiczne ciało. Bynajmniej nie za szatę, która zdobi mniej lub bardziej, a za: brudne i rozczochrane czupryny, paznokcie z „żałobą po kocie”, za szyje, na których można „siać rzepę”, i za oddech pastą do zębów nieskalany. Niech wasze dzieci będą po prostu schludne i czyste.

Małgorzata Wieliczko

Na zdjęciach propozycje ubrań (niedrogich!), które w szkole nie wzbudzą kontrowersji i zapewnią swobodę dzieciom w wieku 6-11 lat. Te do kupienia w popularnym Smyku (www.smyk.com).

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama