Coraz bardziej ciągnie mnie do Krainy Łagodności.
Gdy w Soczi grali Mazurka Dąbrowskiego, gdy narodowa flaga powiewała wygraną, potrzebującym umyłbym nogi. Gdy zaś przez cały wczorajszy dzień, w czwartek, na ukraińskim internetowym telewizyjnym kanale Espresso Live, oglądałem sceny z ulic Kijowa – dzwoniłem do Saszki. Saszka to superowaty kompan, budowlany fachura, przybyły z okolic Lwowa. Obecnie pracujący w Polsce, w Praczach Odrzańskich. Pytałem go, czy jego żona i małe jeszcze dziecko są bezpieczni w tej rozżagwionej okolicy dawnej Polski. Nie rozmawiam z nim mentorsko, tak jak sztucznie nakręceni dziennikarze w kamizelkach, napompowani sloganami mądrale politycy. Właściwie niewiele umiem powiedzieć. Nie chcę być nosicielem dobrych rad – posłem Pawłem Kowalem, nasyconym żądaniami Jarosławem Kaczyńskim. A nawet – śmieszną i groteskową w połajankach – Unią Europejską. Chciałbym być aż i tylko Saszki kumplem w jego ojczyźnianej biedzie.
Przeżywający problemy egzystencjalne ojciec, mąż, dziadek – Michał Urbaniak
Wstrząsające sceny z Kijowa skłaniają mnie do refleksji nad marnością codziennej krzątaniny, nad bzdeciarskim wymiarem spraw, które często uznajemy za ważne życiowe wektory. W te mijające szarpane dni wspominam przeszłe lata, które bezpowrotnie przegonił wiatr. Pomaga mi w tym jazzowy saksofonista i skrzypek Michał Urbaniak, słucham go od zawsze. W jaki sposób mi pomaga? Na telewizyjnej platformie nc+ trwa właśnie powtórkowy festiwal nostalgicznego filmu „Mój rower” (reżyseria Piotr Trzaskalski), w którym Urbaniak kreuje główną rolę. W grze znakomitego jazzowego skrzypka nie ma zadęcia, gwiazdorstwa, choć na ekranie, obok Michała, przewijają się znani aktorzy, z ojcem Mateuszem na czele.Muzyk bardzo prawdziwie oddaje postać starego człowieka, nie boi się pokazać ułomności – czyli strachu, że wkrótce nie będzie mógł pójść do toalety samodzielnie. „Mój rower” to synteza, dramaturgiczny koktajl z wielu ludzi i wydarzeń.Koktajl, którego oś obrotu stanowią relacje ojca, syna, dziadka – ich trudne rodzinne związki, zapomnienia, zaniechania.
Nieodległy czas temu, w Toruniu na Tofifest „Mój rower” został uznany za najlepszy film konkursu „From Poland”, pokonał „Różę”, „Bez wstydu” i „Yumę”. Otrzymał również nagrodę publiczności. Za rolę Włodzimierza w tym filmie Urbaniak otrzymał Polską Nagrodę Filmową – w kategorii odkrycie roku. Film był oklaskiwany w Chicago, Melbourne i Sydney, gdzie pojechał dzięki zdobytemu w Gdyni Złotemu Kangurowi – nagrodzie australijskich dystrybutorów filmowych. Na tym samym festiwalu Piotr Trzaskalski i Wojciech Lepianka otrzymali nagrodę za najlepszy scenariusz. Czyli rola Urbaniaka lipną nie była.
A dlaczego tak się uczepiłem życia Michała Urbaniaka i fabuły filmu „Mój rower”? Dlatego, że moje dojrzałe już życie wielokrotnie splatało się z losami Urbaniaka, Michał wziął sobie przed laty żonę z Zielonej Góry. Była to Urszula Dudziak, która mu dała dwie córki. Basia, której ja przed laty przyrzekałem wierność, która dała mi dwóch synów, też mieszkała w Zielonej Górze. W dodatku w tym samym budynku, na tym samym piętrze. Drzwi w drzwi. Po prostu były koleżankami.
Feeling, Złota Nuta i tony jazzowego hip hopu – czyli Urbanator
Michał zawodowo zajmuje się jazzem. Ja także jazz i bluesa mam za swoje Złote Cielce. Urbaniak mówi, że nie umiem się niczego pozbyć. Przywiązuję się do rzeczy. „Kiedyś Ula wyrzuciła mi 22 pary moich starych tenisówek. Wpadłem niemal w rozpacz, przecież one były takie piękne… Z samochodami mam tak samo. Teraz mam cztery. Przyzwyczajam się do nich jak do kobiet”. Mam podobnie.Urbaniak błądził w życiu po manowcach, co potwierdza duża część jego biografii „Ja, Urbanator”. I ja często nie zważałem na drogowe znaki. Michał – naturszczyk zagrał jedną główną rolę w filmie, podobny fakt był moim udziałem. On słabo znał swojego ojca, ja mojego także nie widywałem codziennie. Dlatego mieliśmy ojczymów. Podobnych faktów mogę przytaczać wiele.
Nieodrodny syn elektroniki, używacz skomplikowanych tabletów – Michael Urb
A wszystkie te myśli przybliżył mi film „Mój rower”, ballada o trudnej rodzinie.
Gdy w jednym pędzącym samochodzie spotykają się reprezentanci trzech pokoleń mężczyzn. Są dla siebie maksymalnie złośliwi, bezlitośnie uderzają w czułe punkty, ale, chcą czy nie chcą, muszą ze sobą wytrzymać. Zamknięci razem, zaczynają rozmawiać. Z czasem cel podróży staje się mniej ważny, znaczenia nabiera sama droga. Dzięki niej poznają siebie i odkrywają, jak wiele dla siebie znaczą, a błędy, które popełniali przez lata, są do naprawienia. Nie jest to film na Oscara w rozbuchanym stylu amerykańskim – ale porusza akuratnie te struny, co trzeba.
Szatan piekielnych jazzowych mocy – Miles Davis z okładki longplaya „Tutu”
Po raz pierwszy polubiłem Urbaniaka bystrzachę, gdy na początku lat 70. wyjechał robić karierę do Nowego Jorku. Pamiętam jak dziennikarz „Polityki” pytał go: kiedy w USA zrobi karierę. „Już zrobiłem – odpowiedział artysta. – Columbia władowała we mnie wiele tysięcy dolarów. Więc nie będą chcieli ich stracić”. Chociaż, gdy trzeba było powiedzieć prawdę, wyznał: pierwsze pieniądze zarabiałem na przepisywaniu nut. „Było ciężko jak cholera. Ula chciała wracać chyba ze sto razy, ale ja byłem zdeterminowany. I dobrze, że po kilku miesiącach bryndzy owa Columbia zapewniła supertrasy, koncerty, wiele płyt i prawdziwe nowojorskie życie. »Manhattan Man« dożył swoich marzeń! Gdybym miał możliwość cofnięcia się w czasie, to zmieniłbym tylko sceniczne nazwisko. Na Smith, Jones, żeby było prosto i wpadało w ucho”.
Choć Urbaniak nie brzmi źle, to na przykład Mike Urb wygląda dużo lepiej.
Koniec wieńczy Dzieło – za chwilę będzie słychać frenetyczne oklaski
Ale i nazwisko Urbaniak pozwoliło mu napisać muzykę do 25 filmów, zagrać na słynnej płycie Milesa Davisa „Tutu”, być Urbanatorem, który ze swoją muzyką zwiedził świat. A teraz, w filmie „Mój rower”, zagrać dojrzałego, doświadczonego człowieka, żywy obraz przemijającego czasu, strażnika myśli – do których dochodzi się dekadami lat. Bardzo mnie tą rolą ujął. A ponieważ każdy człowiek jest książką różniącą się szczegółami – i ja znalazłem przysłowiowe 10 punktów, które odróżniają mnie od jazzowego mistrza.
Mówią, że to facet, który grał z Milesem Davisem, a to prosty felietonista Zdzisław Smektała
Urbaniak mówi w wywiadzie tak: „Psychologowie opierdalają mnie za to, że jestem skrajnym egoistą. Przejawem tego jest nadmierna chęć pomocy wszystkim, co jednocześnie jest formą dopieszczania samego siebie. Byłem też buddystą – to fantastyczna religia, w której nie ma nakazów i zakazów. Odpowiada mi to, bo jestem totalnym wolnościowcem. Boję się siebie – Urbaniaka. Przysięgam na Boga. Dużo zależy u mnie od samopoczucia. Mam charakter destrukcyjny. Uważam, że człowiek za długo żyje. Stąd ten problem. Mam też dwie dziury w kieszeniach, kasa się mnie nie trzyma. Wydałem jej tyle, że mało kto na świecie tak dużo zarobił”.
Uwierzcie! Ten felieton o chwilach ostatecznych przyszedł mi do głowy podczas oglądania dojmujących scen z Kijowa. Gdy kruchość i nicość bytowania wywalała się z mojego ekranu aparatu Sony.
Zdzisław Smektała
materiały medialne z archiwum autora