Najważniejsze informacje (kliknij, aby przejść)
- Dzięki programowi w TV, wrocławski ogród zoologiczny zyskał ogólnopolską popularność
- Scenariusz scenariuszem, a tak naprawdę to zwierzęta pisały scenariusz programu
- Jak struś wszedł na kanapę i nie chciał się ruszyć
- Kajmany przegryzły basen i woda lała się po mieszkaniu. A program szedł na żywo...
- Cenzura zatrzymała program o bocianach. Dlaczego?
- Krokodyl mógł pożreć operatora. Na szczęście...
- Miłość widzów, nawet po latach, to największy ich sukces
Program od samego początku cieszył się wielką popularnością. Antoni Gucwiński, dyrektor wrocławskiego zoo, i jego żona – Hanna – opowiadali o życiu m.in. słoni, żyraf, papug i węży w cudowny sposób: genialnie potrafili przemycić naukowe, przyrodnicze fakty pomiędzy opowieściami z „zoo od kuchni”.
Dzięki programowi w TV, wrocławski ogród zoologiczny zyskał ogólnopolską popularność
Ich program przyciągał przed telewizory miliony widzów, a wrocławskie zoo, w którym był nagrywany, stał się dzięki „Z kamerą wśród zwierząt” najpopularniejszym zoo w Polsce (jak nie w Europie).
Hannie i Antoniemu Gucwińskim nigdy nie brakowało pomysłów, co pokazać w kolejnych odcinkach. Zwierzęta z wrocławskiego zoo to była prawdziwa kopalnia tematów, choć niekiedy program był totalną improwizacją, bo przecież zwierzęta na planie mogły się wystraszyć, albo być osowiałe, albo krzyczeć…
Scenariusz scenariuszem, a tak naprawdę to zwierzęta pisały scenariusz programu
To był właśnie filar, największa wartość tego programu: zwierzęta były nietresowane. Kamera i nasz komentarz szły za zachowaniem zwierzęcia. Przez 30 lat trwania „Z kamerą wśród zwierząt” tego przestrzegaliśmy. Nigdy zwierząt do niczego nie zmuszaliśmy. Zwierzę robiło to, co chciało. I to niezależnie od tego, czy kamera jest włączona, czy kamery nie mawspominali po latach państwo Gucwińscy.
Jak struś wszedł na kanapę i nie chciał się ruszyć
Raz miał wystąpić młody struś emu, wychowany od małego przez państwa Gucwińskich: miał chodzić po pokoju, bo był oswojony. Jednak ogromne ptaszysko, gdy tylko zobaczyło wygodną kanapę, importowaną, jugosłowiańską, wyskoczyło na nią i usiadło sobie wygodnie. I koniec. Nie było sposobu, żeby ptaka ruszyć. Program leciał, Gucwińscy próbowali go jakoś zgonić, a on nawet na centymetr nie chciał się ruszyć. Cały program, wygodniś jeden, przesiedział na kanapie.
Kajmany przegryzły basen i woda lała się po mieszkaniu. A program szedł na żywo...
Zdarzały się też inne, bardziej widowiskowe niespodzianki na planie „Z kamerą…”. Raz wrocławski ogród otrzymał z Ameryki Południowej kajmany – około 10 sztuk. Reżyser zadecydował, że kajmany nie mogą być pokazane na dywanie – bo program był kręcony w mieszkaniu państwa Gucwińskich – ale w… wodzie. Więc kupiono basen ogrodowy. W służbowym mieszkaniu na piętrze, nad gabinetem dyrektora, ustawiono basen, nalano wiele litrów wody i… się zaczęło. W basenie, na dnie, zrobiły się fałdy i małe kajmany zaczęły je gryźć. - Dziury się porobiły. Woda się lała po podłodze, a program na żywo leciał. Trzeba było robić dobrą minę do złej gry – wspominała Hanna Gucwińska po latach.
Cenzura zatrzymała program o bocianach. Dlaczego?
Jeden z filmów - o bocianach – nagrany w czasach PRL, zatrzymała Gucwińskim cenzura, bo Antoni Gucwiński powiedział zdanie: „Bocian, mimo, że ma czerwony dziób i czerwone nogi, to ma swobodę i może lecieć do Afryki”. Realizatorzy musieli jeździć do Katowic i wycinać ten kawałek. Taka niewinna aluzja, a zrobiła się afera. A drugi raz było „politycznie nieciekawie”, kiedy to na wybiegu, w czasie programu, były wielbłądy i zebry. A ogier zebry miał na imię Wojtek – tak go pracownicy nazywali. I przed kamerą, w trakcie programu, wołali: „Wojtek, Wojtek” - a to był stan wojenny. Od razu wszyscy mieli skojarzenia z Jaruzelskim.
Krokodyl mógł pożreć operatora. Na szczęście...
Raz Gucwińscy byli blisko przykrego wypadku, kiedy kręcili program u krokodyli. Operator podszedł za blisko i gdy zobaczył, że krokodyl „idzie na niego”, to podskoczył, chwycił się metalowej konstrukcji i zawisnął nad krokodylem. Gucwińscy bardzo się wystraszyli, bo operator nie wiedział, a oni tak, że krokodyl świetnie skacze i mógł w każdej chwili go „capnąć”. Na szczęście udało się zwierzę odgonić.
Miłość widzów, nawet po latach, to największy ich sukces
Po latach państwo Gucwińscy wspominali, że ich największym sukcesem było to, że po wielu, wielu latach po zakończeniu emisji w TV, ludzie podchodzili do nich na ulicy i dziękowali za piękne opowieści z programu „Z kamerą wśród zwierząt”. – Ta sympatia widzów, nawet po latach, to największa wartość tego programu - dodawali.