wroclaw.pl strona główna Sport i rekreacja we Wrocławiu – najświeższe wiadomości Sport i rekreacja - strona główna

Infolinia 71 777 7777

12°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 07:15

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Sport i rekreacja
  3. The World Games 2017
  4. Bohaterowie TGW
  5. Wioślarstwo halowe: Paweł Randa

Rozmowa z Pawłem Rańdą, wioślarskim wicemistrzem olimpijskim z Pekinu (2008) w czwórce bez sternika wagi lekkiej, ambasadorem the World Games 2017.

Reklama

W łodzi wpływacie na metę plecami do kierunku wiosłowania, z kolei na ergometrze mijacie kreskę przodem. Gdzie jest łatwiej kontrolować rywalizację i przeciwników?

Hmm, dobre pytanie. Prawdę mówiąc, po wielu latach wiosłowania, nie ma to większego znaczenia. Na ergometrze widzisz jednak cyfrę, która pozwala ci precyzyjnie określić, po jaki wynik płyniesz. Wiesz, że jeśli przy każdym chwycie użyjesz konkretnej siły, to uzyskasz zakładany czas, choć i tego trzeba się nauczyć. Poza tym zawsze powtarzam swoim zawodnikom, że gdy ścigasz się na ergometrze, to na dystansie 100 metrów możesz jeszcze zrobić bardzo dużo. To przecież nie jest łódka, która ma dużą masę i trudno w jednej chwili nadać jej zdecydowanie większą prędkość. Tu masz do czynienia z „drutem”, który trzeba dobrze i szybko „pociągnąć”, zatem łatwiej takie urządzenie rozbujać. Zresztą gdy ja startowałem jeszcze na ergometrze, wykorzystywałem tę jego specyfikę, czając się z tyłu. Pamiętam taki wyścig, kiedy to prowadzący Bartłomiej Pawełczak (partner Rańdy ze srebrnej olimpijskiej osady z Pekinu – WoK) mrugał już do znajomych oczkiem, dając znak, że jedzie po wygraną. Ja się jednak spiąłem i na mecie uzyskaliśmy ten sam czas.

W rywalizacji ergometrów brakuje wody, nie można się też opalać. Wiatr i słońce nie smagają spoconych ciał…

No i na ergometrze stoi się jednak w miejscu. Prawda jest jednak taka, że w przypadku akademickich mistrzostw Polski we wiosłowaniu na sucho regułą jest udział minimum 600 osób, natomiast w tej samej imprezie rozgrywanej na wodzie startuje ich około dwustu. Bo w tym pierwszym przypadku wystarczy mieć ergometr, który sam w sobie nie jest skomplikowany. Każdy może pływać po swojemu, tymczasem na wodzie kluczowe jest zgranie dwóch, czterech czy ośmiu osób, wykonywanie tych samych ruchów w tym samym momencie. Dlatego też często się okazuje, że mistrz ergometru na wodzie wiosłować zwyczajnie nie potrafi.

Przykład takiego mistrza ergometru to na przykład...?

A na przykład nasz Maciek Siejkowski, mistrz i rekordzista świata, piekielnie mocny. Nikogo jednak nie obrażając, na wodzie nie istniał. Nie liczył się.

Kiedy przyszedł na świat ergometr?

Pierwszy model skonstruowali na początku lat 80. Amerykanie, bracia Dick i Pat Dreissigacker, reprezentanci swojego kraju. W dużej mierze był on jeszcze wykonany z części… rowerowych, a bracia zaczynali podobno rozkręcać swoją firmę w furgonetce do rozwożenia chleba. W 1986 roku ulepszony model trafił do Europy, a rok później do Polski. Tę wiedzę posiadłem z periodyków, bo ja do wioślarskiego klubu trafiłem w 1995 roku i pamiętam, że ergometry już w nim były, wcale nie pierwszej świeżości. Do wody nie wszyscy mają dostęp, natomiast ergometr jest najtańszym profesjonalnym urządzeniem fitness, kosztuje 4 tys. zł z niewielkim okładem. Żeby takie urządzenie zajechać, potrzeba wielu lat, u nas na Politechnice służą one po 10 lat i dłużej. Wystarczy tylko wymieniać łożysko, łańcuch, ekspandor, no i baterię w liczniku. To właściwie maszyna niezniszczalna, jeśli ktoś ma taką w domu, nie jest w stanie jej zużyć.

Panu chyba wielu tych specjalistów od wiosłowania na sucho próbowało utrzeć zimą nosa. Oni traktowali ergometr priorytetowo, uważając imprezę za docelową, tymczasem dla Pana był to tylko etap przygotowań do sezonu letniego.

To naturalne, że im bliżej było końca mojej przygody z wiosłowaniem, to ergometr schodził na dalszy plan. Skupiałem się na przygotowaniach do lata, szykując organizm na jeden szczyt formy. Faktycznie, wielu było takich, którzy jeszcze z juniora nie wyszli, a czekali tylko, by przewieźć mnie na ergowiosłach. Na przeszkodzie często stawała też jednak waga. Co z tego, że jako junior ważył ktoś 78-79 kg, jeśli później zmężniał i by wystąpić na ergometrze w wadze lekkiej, musiał zejść do 75. Kończyło się to „pływaniem” o 10 sekund wolniej, ktoś taki w czasie wyścigu nawet mnie nie powąchał. Pamiętam, jaką gehennę przeszedł przed wielu laty bydgoszczanin Rafał Hejmej, dziś mąż reprezentacyjnej koszykarki, Agnieszki Szott, swego czasu zawodniczki Ślęzy Wrocław. Trenerzy kazali mu wystąpić na MP w wadze lekkiej, więc przez tydzień nic nie jadł i co nieco tylko pił. Z wagi 80 kg musiał zejść do 75, ale naprawdę nie miał już z czego, przeżył – jak opowiadał – życiową traumę i obiecał sobie, że już nigdy więcej takich eksperymentów.

Wiemy już, ile zawodników wystąpi w czasie The World Games 2017 i według jakiego regulaminu będą rywalizować?

Reguły gry są w trakcie opracowywania, ale z moich informacji wynika, że w dniu finałów uczestników ma być około 80. Wychodzi zatem po 20 na kategorię (mężczyźni – waga lekka i open, kobiety – waga lekka i open). Wcześniej muszą się jednak odbyć eliminacje.

Jakie partie mięśni rozwija ergometr?

To urządzenie kształtuje 90 procent mięśni, od nóg poprzez grzbiet, brzuch, ramiona i kark. De facto każda faza przeciągnięcia ergometru angażuje inną partię. Zaczyna się od przepchnięcia nogami, używając do tego prostowników. W kolejnym etapie trzeba napiąć mięśnie brzucha i grzbietu oraz przedramiona. Następnie włączają się obręcz barkowa, najszerszy grzbietu i klatka piersiowa, a przy dociągnięciu i odchyleniu również, w mniejszym stopniu, łydki i dwugłowy uda. Na wodzie, z wiadomych względów, nie prowadzi się rankingu oficjalnych rekordów świata, poszczególne tory są położone wyżej lub niżej, mniej lub bardziej osłonięte od wiatru etc. Wioślarstwo halowe pozwala jednak takie drabinki układać. Dlatego co roku te rekordy są odświeżane. Wyniki wysyła się do firmy Concept 2, bo 99 procent zawodników używa sprzętu tej właśnie firmy.

Na sierpniowych igrzyskach w Rio de Janeiro będzie nas reprezentować osiem osad. Czego się możemy po nich spodziewać?

Mam nadzieję, że obronimy się dorobkiem medalowym. Po cichu liczę na żeńską dwójkę podwójną Magdalena Fularczyk-Kozłowska – Natalia Madaj. Magda doznała jakiś czas temu kontuzji i uważam, że paradoksalnie ten fakt może duetowi pomóc. Dziewczyny nie pojechały na ME i PŚ, co oznacza dwa starty mniej. Liczę, że odpoczęły i szczyt formy przyjdzie na Rio. Jest kilka medalowych szans.

A Paweł Rańda to dziś, już w stanie sportowego spoczynku, wciąż waga lekka?

Nieee, wystarczy tego reżimu po 13 latach pływania w wadze lekkiej. Nie mówię, że celuję w 120-130 kg, jak niektórzy po skończeniu kariery, ale żadnej restrykcyjnej diety nie trzymam. Najważniejsze, żeby nie dopuścić do trzech cyfr na liczniku. Teraz mam w granicach 90, a waga 85-86 kg byłaby dla mnie idealna. Niektórzy próbują mi wmawiać, że po odstawieniu wioseł przytyłem 20 kg, ale to nieprawda, bo przecież w czasie kariery nie wnosiłem na wagę 72 kg, tylko żyłowałem się do takiego stanu z 78-80. Dziś po prostu niczego sobie nie odmawiam, choć kontroluję, rzecz jasna, ilość spożywanego jedzenia.

Ludzie często mnie pytają, ile dokładnie wynosi dziś emerytura olimpijska. A skąd ja mam wiedzieć, skoro nie pobieram…

Od tego roku dokładnie 2648 zł na rękę. Jest to kwota nieopodatkowana, bo w zeszłym roku prezydent podpisał ustawę, która zwalnia medalistów z odprowadzania podatku. Niezależnie od liczby medali i ich koloru sportowcy pobierają co miesiąc tę samą kwotę, wspomnianą wyżej. 

Należy jeszcze tylko wyjaśnić, że medaliści igrzysk w Pekinie (2008), jak Pan, musieli czekać na emeryturę do 36. roku życia. Później nastąpiła zmiana i „londyńczykom” wydłużono okres oczekiwania do 40. roku.

Zgadza się. Czyli Damian Janowski (zapaśnik Śląska Wrocław, jedyny dolnośląski medalista olimpijski z Londynu) poczeka trochę dłużej.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Paweł Rańda

Urodził się 20 marca 1979 roku we Wrocławiu. Olimpijczyk z Pekinu, gdzie zdobył srebrny medal w czwórce bez sternika wagi lekkiej (partnerzy: Bartłomiej Pawełczak, Miłosz Bernatajtys, Łukasz Pawłowski; wygrali Duńczycy) oraz z Londynu (Łukasz Siemion, Bernatajtys, Pawłowski), gdzie osada odpadła w eliminacjach. Brązowy medalista MŚ Gifu 2005 (w dwójce wagi lekkiej z Robertem Syczem) oraz Poznań 2009 (czwórka wagi lekkiej). Wicemistrz Europy 2010 (Montemor-o-Velho, lekka czwórka).

Młodzieżowy mistrz świata 2001 (jedynka wagi lekkiej), czwarty zawodnik MŚ 2000 (jedynka wagi lekkiej), multimedalista MP. Żona Magdalena, synowie Michał (12 lat) i Jan (8). Od małego szukał swojego miejsca w wodzie. - W podstawówce zaczynałem od pływania. Ojciec zawiózł mnie na ul. Racławicką do Andrzeja Wernera. Do Śląska. Wykończyły mnie jednak dojazdy z Sępolna na drugi koniec miasta. Chciałem mieć coś bliżej domu. Poszedłem na ul. Łowiecką do sekcji piłki wodnej, ale się dowiedziałem, że właśnie przestaje istnieć – wyjaśnia olimpijczyk. Skąd tak oryginalny pomysł? - Ojciec uprawiał tę dyscyplinę w barwach Juvenii. Znał też dobrze Marka Petrusewicza, stąd takie czczenie w naszym domu pływaków. Tym bardziej, że mama również otarła się o pływanie. No i mój znak zodiaku to Ryby. Ojciec miał zresztą taki sam - dodaje.

Tułaczka trwała w najlepsze. Nawet z wody adept wyszedł. – Trafiłem na koszykówkę gdzieś do Śląska, przewinąłem się też przez piłkarską Ślęzę. Byłem w sekcji lekkoatletycznej AZS-u AWF-u, próbowałem również badmintona na zajęciach SKS-u. Długo szukałem swojego miejsca na ziemi. Wreszcie pod koniec podstawówki ojciec wziął mnie na wiosła, bo przyjaźnił się z Kazimierzem Naskręckim. No i dawaj, zacząłem wiosłować – mówi Rańda. 

Na sukcesy nie trzeba było długo czekać, lecz Rańda Senior, niestety, nie doczekał. Zmarł, gdy syn miał 16 lat. W 2000 roku wioślarz AZS-u Politechnika Wrocławska zdobył w jedynce wagi lekkiej srebro akademickich MŚ. Z kolei na seniorskich MŚ był czwarty, co jednak miało też swoje dobre strony. – Trener żałował, że nie było medalu, lecz gdybym stanął na pudle, rok później nie mógłbym już startować w młodzieżowych mistrzostwach świata (do lat 23). Takie były przepisy – tłumaczy Rańda. No a w 2001 roku przywiózł z tej imprezy złoto. Przy odrobinie szczęścia mógł już Rańda zasiąść w dwójce wagi lekkiej płynącej do Sydney. Obok Roberta Sycza, który pozycję miał niepodważalną. Trzeba było mu znaleźć partnera. – Ja zawsze chciałem jechać na igrzyska, jednak lekka czwórka była wtedy zbyt słaba i ją rozwiązali.

Po kolei sprawdzali więc, z kim płynie się Syczowi najszybciej. Jeździł z nim m.in. Kucharz (Tomasz Kucharski – WoK) i ja. Podczas zgrupowania pokonywaliśmy po tysiąc metrów – raz ja z Syczem, a raz Kucharz. I powtórka. W zasadzie wychodziło niemal to samo, po zsumowaniu przejazdów – mierząc czas na rękę – byłem wolniejszy o 0,1 sek. Trener Broniec powiedział, że ma sentyment do duetu Sycz-Kucharski, poza tym obawiał się, że młodemu brakuje jeszcze doświadczenia. Przyjąłem to – wspomina wrocławianin. O Ateny walczył już Rańda z czwórką wagi lekkiej.

Był to również okres, gdy zwyczajnie walczył o zapewnienie rodzinie środków do życia. Wtedy właśnie pojawił się na świecie pierwszy syn – Michał. – Dorabiałem na stołówce Politechniki Wrocławskiej. Byłem i kelnerem, i sprzedawcą, generalnie pracowałem za ladą – przypomina. W tej czwórce wiosłowali także wrocławianin Gabriel Pawlak oraz gdańszczanie Mrozowicz i Urbański. Do Aten spóźnili się jednak o 0,4 sekundy. – W 2004 roku pojechałem więc tylko na nieolimpijskie mistrzostwa świata. Na jedynce. Nie zrobiłem tam wyniku, jaki powinienem zrobić. Byłem szósty – dodaje. Tymczasem Sycz i Kucharski powtórzyli w Atenach złoto. 

Poolimpijski rok, 2005, dał jednak kopa do dalszego machania. Rańda wybrał się z Syczem na mistrzostwa świata do japońskiego Gifu. Zastąpił kontuzjowanego wtedy Kucharskiego. I wpisał sobie w CV brązowy krążek. Miał wtedy rywala w osobie Macieja Madeja, lecz pokonał go zdecydowanie. Czy można było ugrać coś więcej? – Miesiąc czasu to troszkę mało, by w stu procentach być przygotowanym do rywalizacji – zauważa. 

Również w 2005 roku zaczęła się z wolna klarować czwórka bez sternika wagi lekkiej. Ta czwórka, której szlakowy Rańda wskazał drogę na podium w Pekinie. – Była grupa dwunastu osób wagi lekkiej i zaczęły powstawać różne konfiguracje. Najlepsze jest to, że składem, którym płynęliśmy w Pekinie, dostaliśmy na początek w rurę od drugiej polskiej czwórki. To był właśnie 2005 rok. No i się nasza czwórka rozpadła, wysiadł z niej Pawłowski. Pojechaliśmy na Puchar Świata do Lucerny, a po powrocie – będąc na obozie w Zakopanem – dostałem telefon od Brońca, że jest szansa na Gifu. W 2006 roku wróciłem do czwórki, wymieniając Madeja, z kolei w 2007 wrócił Pawłowski. Za Pawlaka. I to był skład -– z Pawełczakiem oraz Bernatajtysem – który uzyskał nominację na igrzyska. Z ósmego miejsca – mówi wioślarz. 

W Pekinie najbardziej wierzyli w nich członkowie rodzin. Kibice też mieli świadomość siły, ale... czwórki podwójnej w składzie Adam Korol, Michał Jeliński, Marek Kolbowicz i Konrad Wasielewski. Wtedy byli to już dominatorzy, trzykrotni mistrzowie świata (2005-2007). Zaczęło jednak pachnieć czymś wielkim. Lekka czwórka Rańdy pewnie przebrnęła eliminacje, wygrała półfinał, wreszcie w finale uległa tylko Duńczykom (brąz dla Kanady).

Po tym zwycięskim półfinale wrocławianin ogolił głowę na zero, po finale – zgodnie z zapowiedzią – pozbył się także brwi. Choć na pudle jeszcze je miał. – Dla nas medal nie był zaskoczeniem. My wiedzieliśmy, jak szybko płynie nam łódka. Nie wiedzieliśmy tylko, jak szybko płynie rywalom, choć gdyby posuwała się jeszcze szybciej, byłaby to już absolutna petarda. Lekkusi rzadko schodzą bowiem poniżej 5,50 min. A nam i Duńczykom się udało – zaznacza wicemistrz olimpijski.

Powrót do poolimpijskiej rzeczywistości też wyszedł wybornie, bo przecież w latach 2009-2011 osada potwierdzała klasę. Choć w jednym przypadku rzeczywistość okazała się trudniejsza. Koordynację kompletnie zagubił Pawełczak i w 2009 roku jego siedzisko zajął Łukasz Siemion. Do Londynu też wybrała się osada po medal, choć w 2012 roku łódka nie chciała im ruszyć z miejsca. Skończyło się ostatnim miejscem, co nie wszyscy przyjęli w kraju ze zrozumieniem. Niektórzy zarzucili lekkusom, że postawili głównie na turystykę. Zarzut absurdalny, bo niby co? Chciało im się w 2009 roku (brąz MŚ na poznańskiej Malcie), chciało się również w 2010 (srebro ME) i w 2011 (zdobyta olimpijska kwalifikacja), a nie chciało w roku olimpijskim? Tak rozumują ci, którzy sportu nie znają. A łódka nie chciała płynąć tak samo, jak nie zawsze chciały lecieć narty Adama Małysza. I królestwo temu, kto wyjaśni – dlaczego.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl