Szewc Ziętal, z Oławskiej robił buty dla „Czterech pancernych”
Zygmunt Ziętal w 1945 r. wracał z oflagu w Niemczech i zatrzymał się na kilka dni we Wrocławiu. Pochodził z okolic Częstochowy, gdzie nie miał widoków na przyszłość. Poniemiecki Breslau zrobił na nim dobre wrażenie i tu z cholewnikiem z Warszawy otworzył przy ul. Henryka Pobożnego warsztat szewski. W 1947 r. szewc Ziętal przeniósł się na Odrzańską i jest tam do dziś, ale zakład od 27 lat prowadzi jego syn, 62-letni Edward Ziętal.
Pracuje na 17 mkw.. Naprawia buty, siedząc na taborecie przy stoliku, pod którym w czterech warstwach linoleum wytarła się spora dziura i… nie chce mu się już jej naprawiać, bo za trzy lata idzie na emeryturę. Chętnie opowiada o czasach, gdy bycie szewcem oznaczało prestiż i szacunek:
– Ojciec robił wszystkie buty do filmu „Czterej pancernych i pies”. Miał wprawę w robieniu oficerek. Pamiętam, jak przychodzili do nas do przymiarki Janek, Gustlik, Tomuś, Grigorij czy Marusia. Komuna nie lubiła prywaciarzy i po tym zamówieniu dostaliśmy z urzędu skarbowego domiar na pół miliona złotych. Ojciec mało nie dostał zawału, ale uratował nas znajomy urzędnik ze skarbówki, który (teraz mogą to powiedzieć bo już nie żyje) spalił papiery przygotowane na ojca. Za to do dziś nienawidzę komunistów.
Kiedyś to byli klienci!
W latach 60. szewc Ziętal z Odrzańskiej robił pierwsze w mieście „bitelsówki” ze szpicem i klamrą. To był szpan i ostatni krzyk mody. Kosztowały majątek ok. 300-350 zł przy pensji 900 zł. Chętnych nie brakowało, a przed zakładem ustawiała się kolejka. W latach 70. modne były buty ze sztruksu. W czasach disco każdy chciał mieć buty na 5-8-centymetrowym koturnie. W PRL-u dobrymi klientami byli księża. Szczególnie ci z pobliskiego kościoła garnizonowego. Byli to pułkownicy i majorzy, mieli pieniądze i byli pedantyczni. Dla nich buty musiały być „pierwsza klasa” z wpasowanymi w obcasy blaszkami.
Edward pierwsze buty sprawił pod okiem ojca, mając 14 lat. Później w życiu robił różne rzeczy, prowadził swoją knajpę, jeździł taksówką. Do butów wrócił, by pomóc mamie: – Po śmierci ojca szewcem została mama Cecylia. Naprawiała buty od 1978 do 1990 roku.
Buty z „młodych byczków”
Jak się robi buty na miarę? Mierzy się stopy i robi się kopyto (dla dorosłego, wystarczy na całe życie). Ważne są długość, szerokość i podbicie. Podstawą w budzie jest brandzel – skóra służąca do okładania podeszwy wewnątrz obuwia i łącząca spód z wierzchem. Do tego dochodzi uszyta przez cholewkarza cholewka, szewc robi wyściółkę, podpiętkę oraz podeszwę i obcas. Wszystko musi być z dobrze wyprawionej skóry. Najlepsza na buty jest ta z 600-kilogramowych młodych byczków. Takie buty dziś kosztowałby ok. 1200 zł.
Pokaż mi buty, powiem ci, kim jesteś...
Pan Edward dla siebie buty robi sam. Ma ich 40 par. Nie ma tylko kozaków, bo nie lubi w nich chodzić.
– Jak kogoś spotykam pierwszy raz, zawsze patrzę na buty. One mówią wszytko. Mężczyzna może mieć markowy, drogi, elegancki garnitur, ale jak ma brudne, niewypastowane buty, to nic to nie da. Dla mnie to flejtuch i pewnie dlatego mówi się „słoma z butów…”. U kobiety to samo, zawsze najpierw patrzy się na dół. Jak ma nogi i buty ładne, to jest git, dopiero wtedy patrzy się na twarz. Ja mam takie buty à la Al Capone, gdy je założę i idę ulicą, to każdy się ogląda.
Pani Ewa Skowron z ul. Odrzańskiej, która w domu ma 50 par butów, dodaje, że u mężczyzny zwraca uwagę na buty, zegarek i fryzurę:
– Często przynoszę buty do szewca. Te za 500, 700 złotych opłaca się naprawić, no i żal się rozstać z dobrym butem – śmieje się pani Ewa.
O buty trzeba dbać. Wieczorem, po całym dniu, trzeba je wyczyścić i włożyć prawidło. Należy je czyścić wilgotną szmatką (nie na mokro) i pastować:
– Czasami pytam młodych ludzi, dlaczego nie pastują, a oni się dziwią, że trzeba. Nikt ich w domu tego nie nauczył. I co ważne, nie można chodzić na okrągło w jednej parze. But musi oddychać. Każda noga się poci i but musi wyschnąć. Nie zalecam też chodzenia w mokasynach bez skarpetek.
Szewc kiedyś był zamożny
Szewc to był dobry fach. Pozwalał na dostatnie życie i utrzymanie rodziny. Dziś pan Edward, gdyby nie żona, która pracuje na etacie, często nie miałby tysiąca złotych na ZUS i podatki:
– Z czego mam uzbierać te pieniądze, skoro nie ma klientów? Kupują tanie buty, których nie opłaca się naprawiać. Teraz zamiast skóry stosuje się plastik, gumę i tekturę. Dlatego w tej branży jestem ostatni. Dzieci i wnuki rodzinnej tradycji kontynuować nie będą.
Niektórzy przynoszą do niego buty i nie odbierają. Dlatego teraz za naprawę kasuje z góry. Średnio za damskie fleczki trzeba zapłacić ok. 15 zł, męskie 20-25 zł, zelówki po 50 zł. Jak mówi, żyje z kobiet, i to tych eleganckich. One najczęściej naprawiają szpileczki czy złamany fleczek. Dlatego jego akurat cieszy bruk na wrocławskim Rynku.
Szewców „wykończyły” tzw. buty jednorazowe
Stoiska obuwnicze w centrach handlowych „pachną” gumą tak mocno, jakbyśmy byli w sklepie z… oponami. Nie może być inaczej, bo najtańsze buty masowo produkuje się z różnego rodzaju tworzyw sztucznych (na zapach nie pomaga nawet długie wietrzenie na balkonie). Klientów przyciąga cena, parę można kupić już za 15 zł, ale jak mówi pan Edward, to „chińskie badziewie, a nie buty”. Stopa w takim bucie nie oddycha i zdarzają się odparzenia.
– Szewc żyje z ludzi. Jak jest bieda w narodzie, to bieda jest i u nas. Gdy ktoś nie ma pieniędzy, to szuka jak najtańszych butów, bo boso chodził nie będzie, a za dobre gotowe buty ze skóry trzeba zapłacić co najmniej trzysta złotych.
Szewców przy Odrzańskiej było czterech – jest jeden
Szewców cholewkarzy i kaletników pod koniec lat 80. w mieście było 365 – dziś jest ich zaledwie… 41.
– Szewc to profesja na wymarciu – nie ma wątpliwości Tadeusz Sanecki, starszy Cechu Skórzanego we Wrocławiu: – Nie ma chętnych do nauki zawodu. Od 10 lat nie mieliśmy ani jednego ucznia, który chciałby naprawiać buty.
– Ci w centrach handlowych to nie są szewcy. Oni dorabiają klucze i są w stanie zrobić fleczka, ale nie zrobią podeszwy i nie naprawią skórzanego buta. Często klientów przysyłają do mnie – zaznacza pan Edward i trochę się uśmiecha, gdy pytam czy miewa „szewskie poniedziałki” i czy „klnie jak szewc”:
– Lepiej to robią od nas politycy, a szewskie poniedziałki, jak mówił mi ojciec były przed wojną, szczególnie gdy w niedzielę trochę się wypiło i na drugi dzień był kac. Teraz są zupełnie inne czasy.
Jarek Ratajczak