wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

17°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 10:10

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Lion Vibrations – „Lion Vibrations & Friends”

Jazzowe standardy w wersjach reggae? A czemu nie? Najnowsza płyta zespołu Lion Vibrations udowadnia, że zdolni i wrażliwi artyści są w stanie połączyć najbardziej nawet odległe muzyczne światy. I to ze znakomitym efektem.

Reklama

Do pełnego sukcesu potrzeba nie tylko talentu i wrażliwości, ale również ogrania i doświadczenia, które pomagają ukonkretnić muzyczne pomysły, nawet te – z pozoru – najbardziej karkołomne. Muzykom Lion Vibrations z pewnością nie brakuje zawodowej biegłości. Na swym koncie mają już sześć płyt, istnieją od 1997 r. (początkowo występowali i nagrywali pod nazwą Zgroza) i przez te lata zdążyli wypracować sobie opinię formacji udanie eksplorującej takie gatunki jak roots reggae, dancehall, dub i ska. Z czasem do swojego brzmienia dodali dęciaki, potem – wraz z zaproszeniem do współpracy saksofonisty Piotra Barona – zwrócili się ku jazzowi. Ich najnowsze wydawnictwo to właśnie hołd wobec jazzowej tradycji. Zespół Lion Vibrations wziął na warsztat słynne standardy (m.in. „Take Five” Paula Desmonda czy „Mercy, Mercy, Mercy” Joe'go Zawinula), a do do ich twórczej adaptacji przystąpił wraz z takimi muzykami jak m.in. Jorgos Skolias, Wojciech Mazolewski, Natalia Lubrano i – ponownie – Piotr Baron.  

Brzmi konsternująco? Czyżby zespół Lion Vibrations aż tak bardzo oddalił się od swoich muzycznych (nomen omen) korzeni? Nic z tych rzeczy. Płyty „Lion Vibrations & Friends” nie można się bać, jej należy posłuchać. Bo to zestaw świetnych utworów, w znakomitej większości  doskonale nadających się do tańca. Już otwierający płytę kawałek „Work Song” Nata Adderley'a podrywa słuchacza z kanapy, a zaraz potem jest jeszcze lepiej, bo wspomniany „Take Five” ze Skoliasem na wokalu to na pewno jeden z najlepszych numerów na płycie. Jakżeż to się buja! Bardzo fajnie wypada króciutki kawałek „Bernie's Tune”, w którym z wdziękiem popisują się Baron i Mazolewski. Ciekawie brzmi „Moanin” z polskim tekstem. Dobrze słucha się utworu „Sing, Sing, Sing” Luisa Primy. Nie gorzej – piosenki „Killer Joe” Benny'ego Golsona, w której wokalnie udziela się gość z Jamajki, Chezidek.

Ta stosunkowo długa płyta (niemal 70 minut) nie nudzi ani chwili. Może tylko nieco drażni, ale to raptem dwa razy: pierwszy raz, gdy Kamil Bednarek ze średnio znośną egzaltacją wyśpiewuje „Matkę muzykę”, czyli „Mercy, Mercy, Mercy”. Zaprawdę, można było wybrać inny utwór na singiel. Albo powściągnąć Bednarka. A drugi raz, gdy za „Light Within” zabiera się Natalia Niemen. Tu mamy i egzaltację, i aż nadto charakterystyczny – z tym że nie dla niej, a dla jej ojca – sposób artykulacji. Piosenka z jej gościnnym udziałem jest na szczęście ostatnia, można ją zatem pominąć. A Bednarka można przeskoczyć. I śmiało pląsać w rytm wszystkich pozostałych kompozycji.                                              

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl