wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

22°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 12:20

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Dwie godziny z Pablopavem

Pablopavo i jego Ludziki mają we Wrocławiu sporą rzeszę fanów. Podczas czwartkowego koncertu jednego z wokalnych filarów grupy Vavamuffin Łykend niemal pękał w szwach. Co ciekawe, klub przy Podwalu zaludniła przede wszystkim publiczność oddana i z długim fanowskim stażem – na pewno dłuższym niż czas, jaki jak dotąd na Liście Przebojów Trójki spędziła mocno ogrywana „Dancingowa piosenka miłosna”. Takich dredów, jakie niektórzy mieli na głowach, nie hoduje się przecież w ciągu kilku tygodni. To jest robota na lata.

Publiczność doskonale znała więc wszystkie teksty Pablopava i wielokrotnie śpiewała razem z artystą. Ten pojawił się na scenie z opóźnieniem i od razu zapowiedział, że pozostanie na niej przez dwie godziny. Słowa dotrzymał – koncert rzeczywiście był długi i wyczerpująco przedstawiał najlepsze fragmenty z dwu pierwszych płyt wokalisty, ostatnią – promowany właśnie „Polor” – prezentując niemal w całości. Zaczęło się od „Piątku”, skończyło na trzech bisach: „Jurku Mechu”, „Do stu” oraz „Strzępach listu”. A między tymi utworami poleciały m.in. takie numery jak „Telehon”, „Koty”, „Patrz, jak się stara wiatr”, „Nemeczek” czy „Idę przez mgłę”. „Dancingowej piosenki o miłości” również nie zabrakło, w końcu to pierwszy chyba tak spektakularny mainstreamowy sukces w dorobku Pablopava. Znakomicie wypadła „Piosenka ze śmieci”, w którym Pablopavo i wspomagający go wokalnie Earl Jacob świetnie uzupełniali się wokalnie, mocno rozbujała publikę piosenka „Oddajcie kino Moskwa”, podobnie jak odśpiewany chóralnie przez wszystkich „Dym dym”. Bisy wypadły wręcz ekstatycznie.

Pablopavo jest dość rozgadanym gościem, każdy utwór poprzedzał więc długim wprowadzeniem. Przed „Nemeczkiem” dowiedzieliśmy się, z jakiego powodu Ferenc Molnar napisał „Chłopców z Placu Broni”, przed „Indziej” usłyszeliśmy kawał o arce Noego, innym razem Pablopavo wygłosił pean na cześć współpracujących z nim muzyków, którzy daliby sobie radę sami, za to on bez nich – nigdy. Wszystko to było swojskie, sympatyczne i bezpretensjonalne. Jeśli ktoś obawiał się, że artysta po triumfach „Dancingowej...” stał się nowym Maciejem Maleńczukiem, wrócił do domu spokojny – nie, Pablopavo na szczęście ciągle jest sobą.

Koncert w Łykendzie byłby zatem idealny, gdyby nie jeden dość istotny feler. Nagłośnienie. O ile pod sceną wszystko było OK, o tyle w okolicach baru, za filarami, czyli i tak dość blisko sceny – to jest jakieś 8-10 metrów – było po prostu... za cicho. Ci, którzy nie mieli ochoty przepychać się do przodu, mogli się poczuć zwyczajnie pokrzywdzeni. Choć już i tak widzieli niewiele, słyszeli jeszcze mniej. Zwykła rozmowa zagłuszała to, co dochodziło z głośników. Akustyk pozostał jednak konsekwentny i przez cały koncert utrzymał identyczny poziom dźwięku. Dość zaskakująca sytuacja – zazwyczaj po koncertach narzeka się na hałas, tym razem można było sarkać na zbyt subtelny zmysł słuchu człowieka kręcącego gałkami. Ale poza tym było świetnie.

Przemek Jurek

Pablopavo i Ludziki, koncert w Klubie Łykend, 13 lutego.

fot. Tomasz Walków

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama