O nagraniu takiego albumu marzy wielu artystów. Nie tylko dlatego, że znaleźć sensownego wydawcę coraz trudniej, bardziej z powodu młodzieńczego powera Kuby Płużka. Bywa, że u niektórych w trakcie kariery zaczyna tego paliwa brakować, płomień dogasa. Szczęśliwie, nie taki scenariusz pisany krakowskiemu pianiście. Na drugim albumie (pierwszy „First Album” zebrał doskonałe recenzje, a na jazzsoul.pl został wymieniony jako jedna z najciekawszych płyt minionego roku) Kuba Płużek gra materiał własny i cudzy (jazzmanów, m.in. Brada Mehldaua i kompozytorów filmowych, m.in. Andrzeja Kurylewicza, Louisa Bacalova, czy Hansa Zimmera). Utwory ułożono tak, by słuchacz był przez blisko godzinę w stanie podwyższonej gotowości.
Zmienia się temperatura (oscyluje między gorącą a upałem), koloryt (od pastelowego po ekspresjonistyczny), dynamika (wykonania są wyjątkowo motoryczne). Niezmienna pozostaje staranność, z jaką Kuba Płużek przygotował materiał na album, zaangażowanie, jakie włożył w każdą frazę (to się naprawdę słyszy i czuje!), pasja i fascynacja (choćby w temacie Hansa Zimmera z filmu „Incepcja”, czy w „Pieśni o dziewczynie” samego Płużka). To jest po prostu świetna, dopracowana do najdrobniejszych szczegółów płyta, w wielu miejscach zaskakująca, namiętna, eksponująca niezwykłą wyobraźnię pianisty. No i porywająca, zagrana z pasją, z pomysłem, z pazurem. Odważnie.
Album „Eleven Songs” ukaże się w przyszłym tygodniu nakładem wrocławskiej Vertigo Records. Materiał został zarejestrowany (na instrumencie świetnej włoskiej firmy Fazioli) w maju ubiegłego roku w studiu w Lubrzy.