wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

14°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 21:20

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Wrocławski podróżnik przemierza świat autostopem. „Dlaczego? Głównie przez ludzi, których spotykam”

Wrocławski podróżnik przemierza świat autostopem. „Dlaczego? Głównie przez ludzi, których spotykam”

Data publikacji: Autor:

26-letni Artur Czermak od kilku lat przemierza świat autostopem. Obecnie wrocławianin przebywa w Peru: wędruje po górach, pływa po Amazonce, poznaje niezwykłych ludzi i przy okazji pomaga innym. Jak złapać jachtostop? O czym może opowiadać książka napisana przez 22-latka? O podróżowaniu i szukaniu sensu życia z Arturem rozmawiał Mateusz Lubański.

Reklama

Artur Czermak to 26-letni absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego na kierunkach dziennikarstwo i historia w przestrzeni publicznej. W 2015 roku zaczął podróżować po Europie. Poznawanie zakątków Starego Kontynentu było dopiero początkiem jego wojaży. Niedługo potem Artur samotnie dojechał autostopem do Turcji, krajów kaukaskich, Iranu, Indii, Pakistanu, Nepalu, Rosji, Uzbekistanu, Tadżykistanu, Kirgistanu i Kazachstanu. Był też w Tajlandii czy na Filipinach.

Z Hiszpanii przez Kolumbię do Peru

Mateusz Lubański: Gdzie teraz jesteś? Trudno za Tobą nadążyć.

Artur Czermak: Od ponad miesiąca jestem w Peru, w mieście Huaraz, które jest fantastyczną bazą wypadową do górskich wędrówek po Andach oraz spróbowania swoich sił we wspinaczce. Jesteśmy tu od tygodnia, w trakcie którego odbyliśmy dwa treki aklimatyzacyjne przed dłuższymi wędrówkami w rejonie Cordillera Blanca i Cordillera Huayhuash.

Wyjechałeś z domu na początku listopada zeszłego roku. Cały czas podróżujesz w pojedynkę?

Dotychczas zdecydowaną większość podróży, przede wszystkim tych dłuższych, odbyłem sam. Jednak w tej podróży jest inaczej i to dla mnie nowość. Rozpocząłem ją z przyjacielem Krzyśkiem, który jest zawodowym nawigatorem morskim, w listopadzie 2021 – naszym celem było przepłynięcie jachtostopem Atlantyku. Jachtostop to coś jak autostop, tylko na morzach lub oceanach. Polega na „zaciągnięciu” się na prywatny jacht żaglowy, który akurat zmierza w pożądanym przez nas kierunku. Jeśli masz umiejętności żeglarskie, oferujesz je kapitanowi. Jeśli nie, to robisz, co popadnie: gotujesz, sprzątasz, pomagasz przy pracach fizycznych, zajmujesz się dziećmi, grasz na gitarze, robisz zdjęcia, filmy, cokolwiek. Rzecz w tym, żeby nie płacić za rejs pieniędzmi, a swoimi rękami.

To chyba nie takie łatwe złapać jachtostop? Czym Ty zajmowałeś się w trakcie podróży?

Podróż zaczęliśmy w hiszpańskiej miejscowości La Linea de la Concepcion, która graniczy bezpośrednio z Gibraltarem. Poszło nam sprawnie, bo już czwartego dnia poszukiwań jachtu poznaliśmy niemieckie małżeństwo, które zaoferowało nam rejs na Wyspy Kanaryjskie ich katamaranem. Wypłynęliśmy po tygodniu. Moją rolą na jachcie było przede wszystkim fotografowanie, ale i gotowanie czy sprzątanie. Spędziliśmy z Axelem i Katją łącznie trzy tygodnie, żeglując między wyspami. W tym czasie zaprzyjaźniliśmy się. To był fantastyczny etap tej podróży.

Przez cały czas wszystko szło tak dobrze?

Na Kanarach nie było już tak łatwo. Byliśmy równo miesiąc w Las Palmas na Gran Canarii, największym porcie, z którego wyruszają jachty na Karaiby lub do Ameryki Południowej. Większą część tego czasu spędziliśmy w lokalnej marinie. Pojawiały się różne możliwości rejsów, w tym dwie najciekawsze: z rosyjską załogą na sportowej łodzi Imoca 50 oraz ze szwedzkim księciem z rodziny Hohenzollernów. Koniec końców, z różnych powodów te opcje nie wypaliły. Po miesiącu wyruszyliśmy z norweskim kapitanem na Martynikę, jednak ze względu na złą pogodę zawinęliśmy po dwunastu dniach na oceanie na Wyspy Zielonego Przylądka. Tam postanowiliśmy opuścić łódź, bo, nazwijmy to, nie dogadywaliśmy się z kapitanem i jego załogantem.

Galeria zdjęć

Można się zniechęcić.

Rozpoczęliśmy trzeci etap poszukiwań, jednak minęło już mnóstwo czasu i powoli zaczęło mi się śpieszyć. A to dlatego, że w Ameryce Południowej byłem umówiony ze swoją dziewczyną, z którą planowaliśmy podróż na ten kontynent od dwóch lat. Nie zanosiło się jednak na to, bym szybko miał tam dotrzeć, a de facto byłem już spóźniony. Muszę też powiedzieć, że szukanie jachtostopu może być naprawdę męczące. Łącznie na poszukiwaniach spędziliśmy prawie dwa miesiące. Dlatego postanowiłem się wycofać i odłożyć jachtostop na moment, w którym nie będę ograniczony czasowo – a na pewno chcę zrobić drugie podejście, bo zakochałem się w żeglarstwie. Wróciłem samolotem do Europy i stamtąd polecieliśmy wspólnie z dziewczyną do Bogoty. Krzysiek natomiast popłynął na Karaiby z naszym kumplem, jachtostopowiczem z Niemiec, na świetnej łodzi. Ja też mogłem na niej być, ale intuicja podpowiedziała mi wtedy, że jeszcze będzie czas.

Galeria zdjęć

Co jest takiego w jachtostopie – oprócz, rzecz jasna, oszczędności – że z takim uporem szukaliście transportu właśnie w ten sposób?

Co roku swoich sił próbuje kilkaset osób, podróżników, wolnych duchów, bardzo ciekawych osobowości. Szlaki każdego jachtostopowicza wiodą mniej więcej tymi samymi ścieżkami, przez Kanary, najczęściej na Karaiby. W związku z tym spędza się w tym gronie dużo czasu, nawiązując ciekawe znajomości, a niekiedy i przyjaźnie. Tak było też w naszym przypadku. Choć teoretycznie stanowiliśmy dla siebie konkurencję, atmosfera w gronie jachtostopowiczów była przyjazna i otwarta. Z jednymi mniej, a z drugimi bardziej, wiadomo, ale stworzyliśmy swego rodzaju komunę – razem obozowaliśmy, jedliśmy, spędzaliśmy czas w ciągu dnia czy łączyliśmy siły w poszukiwaniach.

Dokąd skierowaliście swoje kroki już po przylocie do Bogoty?

W Kolumbii spędziliśmy trzy miesiące. W tym czasie objechaliśmy dużą część kraju, jednak Kolumbia to na tyle duży i różnorodny kraj, że to wciąż za mało. Z ciekawszych miejsc, odwiedziliśmy np. region La Guajira – pustynię na północy nad Morzem Karaibskim, gdzie żyje jedna z niewielu rdzennych grup etnicznych, które oparły się konkwiście – lud Wayuu. Byliśmy w mieście wenezuelskich imigrantów, wędrowaliśmy po górach szlakiem Simona Bolivara, na karaibskim wybrzeżu nurkowaliśmy, a w dżungli wzięliśmy przez przypadek udział w tradycyjnej, lokalnej ceremonii ayahuaski. Wędrowaliśmy przez paramo – endemiczny południowoamerykański ekosystem. W Cali uczyliśmy się salsy. A w międzyczasie poznaliśmy dziesiątki świetnych ludzi, od których dużo nauczyliśmy się o Kolumbii, a to właśnie – poznawanie od środka społeczeństw – jest dla nas w podróży najważniejsze.

Później trafiliście do Peru w okolicznościach, które wielu mogłoby uznać za nieco szalone…

Granicę z Peru przekroczyliśmy w Amazonii, gdzie pływaliśmy po zalanym Lesie Amazońskim, chodziliśmy nocą po dżungli, a nasz sąsiad miał w domu anakondę. Jako że nie ma tam dróg, to popłynęliśmy do Iquitos – pierwszego peruwiańskiego miasta, największego na świecie bez dostępu drogą lądową – barką pasażersko-towarową. Stamtąd musieliśmy wziąć kolejną. Łącznie spędziliśmy na rejsie Amazonką sześć dni, w trakcie których mieszkaliśmy na hamaku na pokładzie. W Peru jak dotąd chodziliśmy po górskim lesie deszczowym w poszukiwaniu ruin osad przedinkaskiej kultury Chachapoyas. W historycznym mieście Cajamarca nawiązaliśmy serdeczne przyjaźnie, a później surfowaliśmy na Pacyfiku. No, a teraz jesteśmy w Huaraz i jeszcze trochę tu pobędziemy.

Galeria zdjęć

I nadal podróżujecie w ten sam sposób?

Od zawsze podróżowałem tylko i wyłącznie autostopem. Ten sposób podróżowania jest mi najbliższy ze względu na całkowitą wolność, jaką daje. Dobrze współgra z moim charakterem i pozwala dotrzeć praktycznie wszędzie. Otwiera drogę do poznania ludzi, zaprowadza w dziwne miejsca, jest przyczynkiem do niezapomnianych przygód. Daje emocje. Oprócz tego, tak jak wspomniałem wcześniej, ostatnio przemieszczałem się też jachtostopem. Zdarza mi się również wędrować. Samolotami latam tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę.

Historia, prelekcje i pisanie książki

Mimo ukończenia dwóch kierunków studiów, Artur nigdy nie pracował w zawodzie. Nie oznacza to jednak, że zamiłowanie do historii nie znalazło odzwierciedlenia w jego losach – przez pewien czas pełnił funkcję przewodnika-amatora po Wrocławiu oraz przewodnika w Centrum Historii Zajezdnia.

Podróżnik chętnie realizuje poboczne projekty, jak choćby prelekcje podróżnicze na festiwalach, w domach kultury i w szkołach, zdarza mu się także robić zdjęcia i pisać. Znacząca część jego podróży została opisana w książce pt. „Empiria. Reportaże z dwudziestu dwóch i jednej drogi na Wschód”.

„Nie mam pojęcia, kiedy wrócę"

O czym jest Twoja książka?

To dwadzieścia dwa reportaże z wyprawy przez Bułgarię, Turcję, Gruzję i Armenię oraz Iran, Pakistan, Indie i Nepal. Teraz mam 26 lat, a napisałem ją jako 22-latek, poszukujący odpowiedzi na klasyczne w tym wieku pytania o, nazwijmy to wyniośle, „sens życia”. Podróże stanowiły dla mnie remedium na traumę związaną z odejściem mojej mamy. Ich istotą i esencją zawsze byli dla mnie poznani na szlaku ludzie. Miałem szczęście spotkać mnóstwo inspirujących postaci, rówieśników i nie tylko, których życiorysy, problemy, smutki i radości, nadzieje i żale rzucały nowe światło na moje poszukiwania. Przez pryzmat jednostek starałem się też w książce opowiadać o historii i obecnych realiach zwiedzanych krajów. Gdy Empiria się ukazała, mówiłem o niej tak: „Z połączenia głodu emocji, młodzieńczej ciekawości i reporterskiego zacięcia powstają, jak nazywa je autor, reportaże emocjonalne”. I do dziś uważam to za jeden z najtreściwszych jej opisów. Tytułowe dwadzieścia dwie drogi to właśnie reportaże, a jedna to moja własna, wewnętrzna, związana z traumą, do której celu docieram wraz z końcem książki.

Czy właśnie dlatego wciąż podróżujesz?

Podróże to moja pasja i w gruncie rzeczy całe moje życie kręci się wokół nich. Dlaczego? Głównie przez ludzi, których spotykam. Próbowanie swoich sił w nowych okolicznościach. Stawianie sobie kolejnych wyzwań. Po prostu czuję, że chcę to robić i nie ma sensu się temu przeciwstawiać. Każdy ma swój sposób na szczęście – to na ten moment jest mój. Nie wiem, czy na zawsze. Być może nie. Często mam coś innego do roboty, jak każdy. Niekiedy bywam zmęczony i chcę po prostu posiedzieć w domu i spędzić czas z przyjaciółmi i ojcem. Nie zwiedzę też całego świata, nie da się. Ale zawsze przychodzi moment, kiedy budzi się we mnie chęć przeżycia nowej przygody. Będę podróżował tak długo, jak będzie mi ona towarzyszyć. Robię to dla siebie.

Galeria zdjęć

Teraz jesteś w Ameryce Południowej, od listopada cały czas przebywasz w drodze… Kiedy zamierzasz wrócić?

Szczerze – nie mam pojęcia. Póki co jestem zakochany w Peru, a na pewno chcę pojechać też do Boliwii. Może uda się na Święta, choć wolałbym na mundial.

Podróżowanie po świecie, pomimo wybierania autostopu jako środka lokomocji, chyba musi być dość kosztowne.

Moje podróże są budżetowe, więc nie potrzebuję mieć na nie ogromnych oszczędności. Często śpię w namiocie i jeżdżę tylko autostopem, jem w najtańszych lokalnych knajpach. Czasem pozwolę sobie na jakieś szaleństwo jak kurs nurkowania czy surfingu. Za niewiele ponad 1500 złotych miesięcznie jestem w stanie przeżywać przygody, poznawać fantastycznych ludzi i chodzić najedzony i czysty. Wszystko zależy od podejścia. Ostatnie lato spędziłem w Belgii, sprzątając w hotelu koło Brugii, co pozwoliło mi odłożyć większą część budżetu na podróż do Ameryki Południowej.

Masz już sprecyzowane kolejne plany podróżnicze?

Tak. Mówiąc szczerze, co chwilę rodzą się w mojej głowie nowe pomysły na wyprawy i na pewno jest ich tyle, że wszystkich nie zrealizuję. Chcę powtórzyć, tym razem z sukcesem, jachtostopowanie i dopłynąć na karaibską wyspę Dominikę. W Europie chciałbym przejść kilka trudniejszych szlaków, jak Cape Wrath Trail w Szkocji, GR20 na Korsyce czy GR11 w Pirenejach. Chciałbym się wybrać do Arabii Saudyjskiej, bo wreszcie można. Wrócić na Bliski Wschód, który ma w moim sercu wyjątkowe miejsce. A w międzyczasie zakochałem się w Ameryce Południowej. I tak dalej. Sporo tego.

Artur chciałby w przyszłości wrócić na Bliski Wschód. Na zdjęciu Iran fot. Artur Czermak
Artur chciałby w przyszłości wrócić na Bliski Wschód. Na zdjęciu Iran

Pomaganie ma różne oblicza

Podróże Artura mają także charakter charytatywny. Wojna na Ukrainie wybuchła tydzień po tym, jak wraz z dziewczyną zameldowali się w Bogocie. Kiedy jego znajomy wraz z grupą przyjaciół zaangażował się w pomoc, organizując konwoje humanitarne, również postanowił wesprzeć inicjatywę. Aby zachęcić czytelników swojego bloga do wpłat, zaproponował układ: za każdą pomoc o wysokości minimum 50 zł wpłacający może liczyć na drobny podarunek z podróży. Upominkiem może być pocztówka, niewielka biżuteria czy kadzidełko. Podobne, pocztówkowe akcje charytatywne Artur organizował podczas podróży do Nepalu czy Iranu.

Podróż Artura można śledzić na jego facebookowym profilu poświęconym podróżowaniu.

Zbiórka na paliwo na wyjazdy z pomocą humanitarną na Ukrainę nadal jest prowadzona.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama