Dzień dobry – podobnie jak ja – narkomani karpia smażonego na maśle!
Oraz karpia po żydowsku, rzecz jasna! Byle tylko ten karp nie był czeski, okropnie jedzie mułem. Tuż przed przyjściem na świat oczekiwanego Jezuska – dzielę się z Wami Nieokiełznaną Dobrocią, wylewającą się z mojego serducha galonami.
To iż napisałem o czeskim karpiu, że daje mułem – wcale nie znaczy, że ogólnie bezbożnych Czechów nie lubię. Odwrotnie – jestem największym czechofilem Wrocławia. A może i całej Polski. Średnio chłonąłem jednoaktówki Vaclava Havla – za to każde prawie słowo Milana Kundery czy Bohumila Hrabala przyjmowałem jak hostię. Czeskie piosenki miłosne rozwalają mnie humorystycznym słownictwem, vepřová kotleta mnie osłabia, czeskie piwo euforuje, pcha do grzechów rozwiązłości. Zaś czeskie filmy rujnują moją narodową tożsamość. Staję się kosmopolitą.
Józek Sebanek nakreśla słownie przyszłość swojej filmowej rodziny. Podkoszulek świadczy o tym, że Józek lubi sport
Stan Levy nakreśla słownie przyszłość chłopaków ze Śląska Wrocław. Gruby złoty łańcuch powieszony na szyi trenera świadczy o tym, że w przeszłości trenował kluby w Albanii
Dlatego – w te bożonarodzeniowe święta – dziękuję działaczom piłkarskiego klubu Śląsk Wrocław, że jakiś czas temu ściągnęli do naszego miasta z Albanii, ściślej z klubu Skënderbeu Korcza – czeskiego szkoleniowca o nazwisku Stanislav Levy (1958). Od dnia, w którym objął wrocławską drużynę, zaczął się jej upadek.
A już najgorzej było w ostatnim meczu sezonu, tym remisowym, z Piastem Gliwice. Zamiast, w vipowskiej żarłodajni, pochłaniać darmowo młodą świninę, zapijaną czerwonym winem z Chile – o mało co nie pobiłem się ręcznie z Piotrem Aniołą, dwumetrowym generałem policji, szkolonym w walkach wręcz nieopodal Pekinu!
Ja postawiłem na Śląsku krzyżyk – generał widział jeszcze światełko w tunelu.
Nie rozrywając mi kurtki, odciągnął mnie od pięści generała Andrzej Salwirak, znany i skuteczny wrocławski developer. Ale do dzisiaj nie mogę się uspokoić. Mimo że wspierał mnie także mój dawny futbolowy idol, legenda Śląska, obecnie kumpel – Janusz Sybis.
Józek Sebanek protestuje przeciwko durnej rodzinie wciąż pokazującej mu, jak na boisku, żółte kartki
Stan Levy protestuje przeciwko sędziemu Pawłowi Pskitowi (Zgierz), że tak durno wyciąga żółte kartki podczas meczu z Piastem Gliwice
Jako były wiceprezes klubu kibica Śląska musiałem wywalić prawdę.
Pochodzący z Pragi – miasta pisarza Franza Kafki – szkoleniowiec Stan Levy, w mickiewiczowskich 44 meczach wygrał zaledwie 16. Aktualny mistrz Polski pałęta się w dole tabeli, na 13. miejscu. Wywiało z klubu Jodłowca, Kowalczyka, Sobotę czy Ćwielonga. Mój kolega felietonista, Sebastian Mila, wciąż drobi ambitnie nóżką, ale idzie to z widocznym mozołem. Wkrótce pewnie wywieje z bramki Słowaka Kelemena. Runda wiosenna będzie więc jeszcze trudniejsza (samocenzura skreśliła mi słowo – gorsza). Z jednym tylko w podstawowym składzie wychowankiem klubu – fiesty na pewno nie będzie. Szkopuł w tym, że miasto wpakowało ostatnio w drużynę 10 milionów dolarów, z mocną nadzieją, że na miejskim stadionie nie będą przebywać wyłącznie – w celach religijnych – Świadkowie Jehowy.
Józek Sebanek bacznie bada przydastność życiowej partnerki do skutecznej gry na boisku przez pełne 90 minut
Stan Levy bacznie bada przydatność zawodową na boisku jednego ze swoich niezbyt rozmownych współpracowników
Kiedy zaś Stanley Levy mówi o swojej pracy harcerskie głupoty – tym bardziej nie wierzę w zjawisko Feniksa. Zostaną zbędne popioły. Oto, po dennym remisie z Piastem, trener naszego teamu mówi tak: „Chcieliśmy bardzo wygrać ten mecz i pozytywnie pożegnać się z kibicami w tym roku. Mieliśmy kilka sytuacji, można powiedzieć, że nawet stuprocentowych, w pierwszej połowie, ale zawsze czegoś brakowało. W drugiej połowie mieliśmy dużo dośrodkowań, ale rywale już na niewiele nam pozwolili. Brakowało nam trochę pomysłu na grę. (…) Dla mnie najważniejsze jest mieć czyste sumienie, że zrobiło się wszystko, aby było lepiej. Ja zrobiłem wszystko, aby było lepiej. Teraz czekają mnie rozmowy, co zrobić, aby wiosną było lepiej”.
Józek Sebanek ma w dupie rodzinną poprawność – wywalił się na rosłych plerach i myśli o czarnym praskim piwie Velkopopovicky Kozel
Stan Levy ma w dupie tendencyjne sędziowanie permanentnych kaloszy, przez co Śląsk jak Czarny Vekopopovicy Kozel spływa w dół tabeli
Ludzie! To ma być budujący głos trenerskiego fightera?
Tak kunktatorsko mówią koleżanki nieudolnych fryzjerów. Lub ci, co za chwilę spakują walizki. Ciekawe, kto temu szkoleniowcowi wytłumaczy, że lepiej już było. Kiedy z wyżyn stadionowej trybuny oglądam Stanislava, gdy w czapce Salzengera i w lekko śmiesznych, półczerwonych chińskawych butach sportowych chodzi samotnie, bez emocji, wzdłuż bocznej linii boiska – myślę, że jest właśnie na peronie, czeka na następny pociąg. Jest w nim jakaś nieobecność, nieporadność, syndrom żółwia. Nawet jego niechlujny zarost nie jest rodowodem z zasad Kazimierza Górskiego. Raczej z poczekalni Urzędu Pracy. Muszą go słabo opłacać. Myślę, że zarabia tyle co prezydent Wrocławia, jakieś piętnaście kawałków. Ale nie myślcie, że Stanisław jest dla mnie lewy. Nigdy oraz Never! W każdym trzeba widzieć jakieś pozytywy – a trener Levy ma je wielkie. Takie, jak marzenia Śląska o zwycięstwach w pucharach. Dzięki panu Staszkowi – przeżywam obecnie wspaniałe déja vu!
Jak Boga kocham! Obudził moje żywe wspomnienia z przeszłości!
Józek Sebanek dość ma swojej wariackiej rodziny, ale bez rodzinki też lipa i wiatr w oczy, więc trzeba z nią być, choćby na zdjęciu
Stan Levy nie ma we Wrocławiu zbyt wielu kompanów, czas na zmiany, robi se taka picu, że s ni muże tlekat
Pan Stanisław wyglądem i zachowaniem silnie mi przypomina mi rewelacyjnego czeskiego aktora Józefa Sebanka, socjalistyczną gwiazdę filmów: „Pali się, moja panno” (1967), „Miłość blondynki” (1965) czy „Straszne skutki awarii telewizora” (1970). Szczególnie ten ostatni wpisuje się w stadionowe aktorstwo Stanislava Levego. Filmy, które przed chwilą wypisałem, zasłynęły w świecie jako jedne z kilkunastu najlepszych i najbardziej znanych filmów czeskiej nowej fali. Podobnie jak w większości innych dzieł tego nurtu – widzimy jak pod lupą zwyczajne życie zwyczajnych obywateli Czechosłowacji, ich jak najbardziej przyziemne problemy. Tworzyli je znakomici reżyserzy: absolwent malarstwa Jaroslav Papoušek czy Miloš Forman (obsypany Oscarami „Lot nad kukułczym gniazdem”).
Nareszcie happy end, pogodzona rodzina tańczy hicior – Jozin z Bazin, pan Sebanek frenetycznie wdycha Chanel 5 wprost w ramiona małżonki
Pan trener ma wreszcie dość, jeśli jego krytycy będą dalej w tak w głupkowatym stylu narzekali, wciąż będą upierdliwi, to im pokaże gdzie sa drzwi, wyśle ich na smażeny syr
To właśnie sceny i klimat tych filmów musiał odgapiać Marek Piwowski, kręcąc z lekko trąconymi kolegami (Janusz Głowacki, Zdzisław Maklakiewicz, John Himilsbach) słynną komedię drogi „Rejs”. Z początku zawsze mamy w tych filmowych produkcjach nasłonecznioną sielankę, piknik poza miastem, schłodzone piwo, moczenie nóg w chłodnej wodzie, lenistwo na kocu – dopiero później pojawia się głupi kaowiec (Stanisław Tym), albo trener z satyrycznym wąsikiem (Stan Levy).
Straszne skutki awarii telewizora, czyli plakat filmowy, reklamowy Śląska Wrocław, gdy w dalszym ciągu będą osiągane takie lipne wyniki w rundzie wiosennej 2014
Koszulka futbolowa, w której zacznę chodzić od wiosny na mecze Śląska, to moja ostatnia deska ratunku dla zachowania resztek lokalnego patriotyzmu
Pan Stanisław Levy tak skutecznie zawładnął moją wyobraźnią, że – będąc absolwentem scenopisarstwa łódzkiej szkoły filmowej – przypominam tutaj film Jaroslava Papouška „Straszne skutki awarii telewizora” z udziałem… Stana, trenera „Śląska” Wrocław.
Zapraszam do oglądania zdjęć, życząc tysiącom odwiedzającym portal www.wroclaw.pl, kibicom Śląska, wszystkim wrocławianom i specjalnie Panu Stanisławowi Levemu – Świąt, jakich sobie wymyślą.
Życzę najbliższych sytych dni, w których wprost eka się z ukontentowania.
Howgh!
Zdzisław Smektała
Foty z archiwum autora