wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

9°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 00:20

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Trafna teza Gabriela Garcii Marqueza

Trafna teza Gabriela Garcii Marqueza

Data publikacji: Autor:

Równo 20 lat temu zakończyłem działalność premierowej we Wrocławiu prywatnej (czyli mojej) popołudniówki „Po Po”. Gazeta była (równolegle z warszawskim „Super Expressem” założonym przez Grzegorza Lindenberga) pierwszym polskim tabloidem. Z tym że gazeta Lindenberga dysponowała na starcie milionami złotych, zaś ja – niewymierzalną w pieniądzach nadzieją na zmianę prasowego rynku we Wrocławiu. 

Reklama

„Po Po” (Wrocławska Popołudniówka) była więc takim marzycielskim krajowym tabloidem stworzonym przez grupkę kumpli. Do dnia dzisiejszego nie ma w naszym coraz piękniejszym kraju gazety, która z wielką obfitością korzystałaby z satyrycznych rysunków, grafik, autorskich obrazków.

W „Po Po” rysowali, artystyczne i obyczajowe rysunki publikowali najwięksi: Andrzej Czeczot, Andrzej Mleczko, Andrzej Krauze, Henryk Sawka, Antoni Chodorowski i cała wielka plejada artystów krajowych i zagranicznych. Gazeta była tabloidem zupełnie niepodobnym do dzisiejszych. Mało tam było morderstw, złodziejstw, gwałtów – za to wiele dociekliwej publicystyki, pogłębionych wywiadów, obecności wybitnych dziennikarskich nazwisk. Gościliśmy na łamach doradcę prezydenta USA, Zbigniewa Brzezińskiego, i księdza Józefa Tischnera. Była piękna rozmowa ze światowej sławy amerykańskim politologiem Francisem Fukuyamą i jeszcze z wieloma ludźmi, mającymi do powiedzenia coś naprawdę ważnego.

Był także nigdzie indziej w Polsce niepublikowany wywiad z wielkim kolumbijskim pisarzem, Gabrielem Garcią Marquezem. Jego powieść „Jesień patriarchy” mam zawsze w obrębie wzroku. To był soczysty wydawniczy rozdział we wrocławskich mediach. I właśnie przy literackim laureacie Nobla chciałbym na chwilę przystanąć. Robiąc porządki w papierach, znalazłem w „Po Po” – wywiad z pisarzem, którego powieści wciąż czytają miliony (odszedł w 2014). Przeczytajcie fragmenty tej rozmowy. W dzisiejszej wyborczej partaninie, geopolitycznej zadyszce – te fragmenty gazetowego wywiadu brzmią jak woda z krystalicznego źródła. Są wciąż aktualne.

– Powtarza Pan w wywiadach, że obok pisarstwa ceni Pan dziennikarstwo. – Tak, to wspaniały zawód, do dziś ma on dla mnie w sobie wiele romantyzmu. Pozwala bezpośrednio odczuwać puls życia. Inna kwestia – to reżim pracy, który narzuca, i nikłe zarobki, które daje. Jednak niezależnie od tego, autorowi powieści oddaje on niecodzienne usługi. Nie pozwala pogrążyć się w czystej estetyce i nieustannie każe myśleć o treści. Gdybym jeszcze raz musiał dziś zaczynać, również, zapewne, zaczynałbym od dziennikarstwa. Gdyby któregoś ranka ktoś mi powiedział, że profesja ta już nie istnieje, ogarnąłby mnie wielki strach, wielkie przerażenie.

– Ale przecież Pańskie książki to metafizyka, a dziennikarstwo to szara proza.

– Nie ma żadnej filozofii, żadnej oprócz tego, o czym mówię. Dla mnie zawsze najważniejsze pozostaje opowiadanie anegdot. W całej swojej naturze jestem skrajnie ateoretyczny (pod tym względem także jestem typowym Latynosem), a szczególnym strachem napawa mnie filozofowanie i teoretyzowanie na temat własnych książek. Ku rozpaczy krytyków, nie pomógł tu nawet Nobel. Czyli – już chyba nic nie pomoże. Pamiętam, że na uniwersytecie musiałem czytać Kanta. Klęska była totalna. Bo ja po prostu z tego nic, ale to nic nie rozumiałem. Pod tym względem nic nie zmieniło się do dziś. Metafizyka mnie nie pociąga. Muszę zawsze twardo stąpać po ziemi. Fakt, lubię śnić, fantazjować, być jak unoszący się w powietrzu balon. Ale ten balon musi być zakotwiczony. Bo nigdy nie chcę tracić kontaktu z rzeczywistością.

– Czy rzecz może w tym, że żyje Pan w nieco innej rzeczywistości – rzeczywistości latynoamerykańskiej, ta natomiast różni się trochę od euklidesowej i kartezjańskiej rzeczywistości Okcydentu? – Nie tylko. Już sam proces tworzenia na to wskazuje. Nie jestem pisarzem, który zamyka się w wieży z kości słoniowej, który od swego otoczenia odgradza się ciszą, ścianami z korka i natchnieniem. Ja piszę przy otwartych drzwiach i oknach. Rzeczywistość dosłownie wlewa się do pokoju, w którym pracuję i wcale mi to nie przeszkadza. Przeciwnie – pomaga. Moi synowie podchodzą do stołu, przy którym piszę i coś mi opowiadają; wdycham zapachy ulicy i słucham, co po drugiej stronie ogrodu wykrzykuje sąsiadka. Dopiero gdy to wszystko się dzieje, jestem naprawdę w pełni szczęśliwy. I mogę pisać. Właśnie tak powstają moje powieści i opowiadania. Pamiętam, że kiedyś w Caracas pisałem nowelę „W tym mieście nie ma złodziei” i daremnie szukałem w myślach jednego odpowiedniego zdania. Chodziło o scenę przebudzenia pewnej kobiety, która miała powiedzieć coś, co znajdowało się na samej granicy snu i jawy, snu i rzeczywistości. Obok, w łóżku spała moja żona; uszczypnąłem ją. Ona się wtedy ocknęła i powiedziała: „Śniło mi się, że Nora piekła maślane rogaliki”. Mogłem powiedzieć tylko jedno: „Dziękuję, Mercedes” (tak nazywa się żona), „bardzo ci dziękuję”. Oto miałem zdanie, którego na próżno szukałem. – Czego Pan się boi, obawia? – Zabrzmi to zapewne bardzo dziwnie, lecz tak jest naprawdę: boję się pisania. Nie, nie jest to kokieteria. Pisania boję się w dwójnasób. Po pierwsze – boję się samej czynności, do której codziennie muszę się zmuszać i o którą nieustannie muszę toczyć z sobą bezpardonowe boje. Niekiedy wydaje mi się nawet, że zwymiotuję, zanim zasiądę do maszyny, do biurka. W przeszłości wielokrotnie mi się to zdarzało. Po drugie – boję się zawsze o to, czy to, co aktualnie piszę, nie jest ostatnią książką, stroną, linijką, czy nazajutrz nie okaże się, że po prostu się wypisałem, jak niesprawny długopis i nic więcej, nigdy już z siebie nie wycisnę. Te dwa strachy bez przerwy ze sobą się splatają, współistnieją i wzajemnie potęgują. Dziś już wiem, że przynależy to nieodłącznie do mojego zawodu i że trzeba z tym jakoś żyć, że trzeba pisać wbrew strachowi, wbrew wszystkiemu i wszystkim. Kiedyś, po prostu, tego nie wiedziałem.

– A nie obawia się Pan tego, że kiedyś potomność może mieć Panu za złe pańskie silne sympatie lewicowe – także teraz, gdy większość reżimów komunistycznych upadła, a nieliczne pozostałe pewnie wkrótce upadną? – Nie, akurat tego się nie boję, tym bardziej że wcale jeszcze nie jest jasne, komu historia ostatecznie przyzna rację. Z perspektywy Ameryki Łacińskiej – a więc z perspektywy głodu, braku szkół, braku wszystkiego i niebotycznego nagromadzenia bogactwa w rękach oligarchii – sprawa wygląda jeszcze inaczej. Nie, nie żałuję swoich politycznych wyborów, tym bardziej nie zamierzam ich teraz koniunkturalnie zmieniać. Moje polityczne zaangażowanie, a raczej – zaledwie sympatie – zawsze wynikały tylko i wyłącznie z moralnego odruchu, nigdy z wyrachowania i jak kiedyś będzie trzeba, znajdą się na to liczni świadkowie.

Nad słowami genialnego pisarz zawsze warto jest się pochylić.

Szczególnie dzisiaj, gdy świat zaczyna wirować w stronę trudną do przewidzenia.

 

 

Zdjęcia pochodzą z Ameryki  lecz nie są od Myszki Miki.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama