Również w tegorocznym literackim Noblu wyszło jak zawsze. Znawcy, krytycy, fani czytania oraz bookmacherzy – obstawiali zupełnie innego pisarza niż członkowie szwedzkiej Akademii. Każdego roku ożywiam się w te październikowe dni. Sprawdzam, czy moje pisarskie wybory i gusta mają w sobie wspólność z upodobaniami nobliwych Szwedów (chociaż nie zawsze i nie wszyscy są tam nobliwi), rozdających setki tysięcy euro ludziom zajmującym się opowiadaniem historii. Bywały wpadki. 16 lat temu fundnęli Nobla włoskiemu komikowi o nazwisku Dario Fo. Dzisiaj już nikt o nim nie pamięta. Chyba że wspomina go wrocławianin, Bogusław Litwiniec, który kuglarskiego pół-dramaturga i pół-pisarza wystawiał (bez powodzenia) w swoim teatrze „Kalambur”. Lat temu 9 literackiego Nobla wręczono najbardziej w Austrii wyzwolonej kobiecie – Elfriede Jelinek. I o niej dzisiaj cicho, siała baba mak. Mak niekoniecznie dżenderowy.
W 2013 roku (do wczoraj) wyścigowej szpicy pisarzy przewodził Haruki Murakami, kolega po fachu z Japonii. Mówią na niego Cień Franza Kafki, Brat Gabriela Garcii Marqueza, Apologeta George’a Orwella i temu podobne brednie. W najgłośniejszej jego wydanej w Polsce powieści „1Q84” (oczywiste odwołania do George’a Orwella) czuć siarkę oraz ducha magicznego realizmu. Niebo zamieszkują dwa księżyce, po kartach powieści plącze się niewidoma koza, seks jest wybuchowy i technologiczny jednocześnie. Ale bez przesady. Może „magiczne” być to, że w tej jego powieści znalazłem Morze Japońskie literówek (więcej niż w moich tekstach!), czyli redaktorskich błędów. W wielowarstwowych tekstach Murakamiego spodobały mi się za to najprostsze myśli, które można nosić w chlebaku, mieć je pod ręką. Te na przykład, że istnieje na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada on cicho (ten smutek) na dnie serca, jak śnieg podczas bezwietrznej nocy. Zatem dobrze byłoby pewnego dnia z taką świadomością umrzeć. Wypić trochę sherry w letnie popołudnie, położyć się na kanapie, nie wiadomo kiedy usnąć i już więcej się nie obudzić.
Ale dzisiaj, w piątek 11 października, jeszcze obudzić się trzeba było. Koniec marzeń o łatwym umieraniu, Tym bardziej że Haruki Murakami i jego ślepa koza przepadli w notowaniach. Amerykańska firma Unibet, typująca pewniaków do Nobla, musiała wczoraj – ze złości – zalać się betonem. Liczyłem jeszcze na mojego od lat oczekiwanego kandydata, kombinowałem, że Nobla dostanie Bob Dylan. Czyli Robert Zimmerman (73 wiosny), żydowskiego pochodzenia z Odessy, pół-Ukrainiec i pół-Litwin. Jego teksty z czasów wojny wietnamskiej, jego artystyczne manifesty, rodowodem z Woodstock, utwory Blowin In the Wind, Like a Rolling Stone, Hurricane – zawiadywały wyobraźnią milionów ludzi. Gdyby Dylan dostał Nobla, z popiołów wskrzeszono by wiele zapomnianych płyt, wiele zakurzonych tomów, koncertowe trasy nabrzmiałyby nakręconą publicznością. Obudziłaby się Ameryka – dzisiaj pełna świrów, prezydent Barack Obama dostałby wstrząsowego kopa. Znów marzenia oplotłyby wiele ludzkich pokoleń. Dylan to Karta Wolności, tak dzisiaj fałszywie nicowana przez interesownych polityków.
Muzyk, tekściarz i filozof Bob Dylan od dziesięcioleci zajmuje wyobraźnie pokoleń wstępujących w dorosłość. Moją zajął pod koniec lat 60. Jakiś czas temu (bodaj w roku 2000) wydałem tom „Jazz Baba Riba”. Jest tam pomieszczony sardoniczny, gorzkawy wiersz o Bobie Dylanie, jego miejsca w beatloczasach, w polskim socjalizmie. Brzmiał tak:
Andrzej Panek, krytykuje Boba Dylana, z kiepskim skutkiem udając nacjonalistę – działo się w 1968 roku. Od początku nie podobał mi się ten szczupły facet, suchy, zamilkły, z twarzą dziobatego apostoła pychy. Gościu o wiadomym nazwisku Robert Allen Zimmerman. Urodzony 24 maja 1941 roku w małym mieście Duluth. W stanie Minnesota, z matki Battie – to panieńskie nazwisko, w naszych kartotekach nie figuruje. Oraz z ojca Abrahama, którego rodzice pochodzili z Odessy, czyli Ukrainy, mówili językiem Izaaka Babla. Partyjny lektor z powiatowego komitetu mówił nam, że właśnie tacy pojebani ludzie, porządek świata obracają do góry nogami, robią siwy dym. Właściwie, to się ze skacowanym lektorem zgadzam, bo niby dlaczego przybrał pseudonim – Bob Dylan. Po jaką cholerę skomponował tę głupią balladę „Blowin In the Wind”. Kto go o to prosił? Natychmiast podchwycili ją wrogowie obecnego porządku. Czyniąc z podrzędnej piosenki – hymn wojowników o głupawą wolność, swobodne palenie Marychy. Zresztą, jest jeszcze jeden taki trudny gościu. To Allen Ginsberg, urodzony w 1926 roku. Ten znowu, w wywrotowym poemacie „Skowyt”, nawołuje do anarchii, do burzenia ładu. Obowiązującego w każdym przecież państwie. To już doprawdy szczyty, objaśniał nam lektor będący na kacu.
Daję słowo – tym wierszem o Dylanie nie celowałem w Nobla. Chociaż naszych rodaków na liście kandydatów sporo. Polacy wymieniani byli w rankingach w drugiej, trzeciej dziesiątce. Adam Zagajewski był najbliżej, podobno ósmy. Potem wałbrzyszanka Olga Tokarczuk, Tadeusz Konwicki oraz sędziwy Tadeusz Różewicz. Mogli mu go dać, w dniu ogłoszenia nagrody obchodził akurat 92. urodziny. Mogli go dać, tym bardziej że członkowie Akademii mieli okazję poszerzyć w tym roku wiedzę na temat twórczości wrocławianina. Nakładem prestiżowego wydawnictwa Tranan ukazał się w Szwecji nowy zbiór poezji Tadeusza Różewicza „Recycling”, będący wyborem wierszy poety z ostatnich kilkunastu lat. Ale nie dali. Sekretarz Akademii, Peter Englund, podał na swoim blogu, że w tym roku do Nagrody Nobla nominowano 195 pisarzy świata. Wśród nich 48 autorów wskazano po raz pierwszy. Prawo wskazania potencjalnego noblisty, oprócz członków Akademii Szwedzkiej, mają profesorowie literatury, stowarzyszenia pisarzy oraz laureaci Nagrody Nobla z poprzednich lat. Z tego przywileju skorzystało pięciu takich laureatów.
Na początku tego tekstu wspomniałem, że Haruki’ego Murakami, tego niby pewniaka do literackiego Nobla 2013, przyrównywano do G.G. Marqueza. Natomiast Kanadyjkę Alice Munro, która w rzeczywistości tę nagrodę dostała (po trzykroć hurra!), przyrównują do kanadyjskiego Czechowa. Skłania do tego porównania lapidarna forma jej opowiadań. Ale i z Marqueza ma charakterystyczną cechę. Powieść „Sto lat samotności” – to magiczna wioska Macondo. Alice Munro mieszka w niewielkiej miejscowości Clinton. Większość jej opowiadań toczy się tam właśnie, w kanadyjskim regionie Ontario, pełnym małych miasteczek, lokalnych wydarzeń. Tam znajduje tematy i bohaterów, czyli wszystko, czego potrzebuje do swojej prozy.
Jej książki zostały przetłumaczone na ponad 20 języków, a w 2009 roku została uhonorowana prestiżową Międzynarodową Nagrodą Bookera za całokształt twórczości literackiej. Alice Munro, tworząca w języku angielskim, jest przedstawicielką nurtu tak zwanej literatury kobiecej. W swych utworach skupia się na trudnych relacjach międzyludzkich, zwłaszcza w życiu kobiet. Podejmuje też problemy okresu dorastania dziewcząt. Alice Munro urodziła się 10 lipca 1931 roku w Wingham, w kanadyjskiej prowincji Ontario. Jej matka była nauczycielką, a ojciec farmerem. Studiowała dziennikarstwo i literaturę, ale rzuciła studia, gdy wyszła za mąż w 1951 roku. Książki Munro zostały przetłumaczone na ponad 20 języków, a jej twórczość była wielokrotnie nagradzana, zarówno w Kanadzie, jak i innych krajach.
W Polsce ukazało się do tej pory dziewięć książek Alice Munro. W tym roku wydano jej „Drogie życie”, „Miłość dobrej kobiety”, „Przyjaciółkę z młodości” oraz „Taniec szczęśliwych cieni”. Ukazują się nakładem Wydawnictwa Literackiego. To jest wielka autorka, uprawiająca właściwie tylko jeden gatunek literacki, czyli opowiadania. Język jej opowiadań jest bardzo oszczędny, nie ma tam wielu ozdobników czy fajerwerków językowych, ale za tym mimo wszystko kryje się – i to jest wielki dar Munro – jakaś głębia i niezwykłe napięcie między bohaterami tych z pozoru prostych opowiadań. Trzeba mieć jednak wielki talent, aby w tak krótkiej formie zmieścić swoje myśli, świat przedstawiony, postaci bohaterów. Alice Munro robi to w sposób mistrzowski – oznajmił Marcin Baniak, dyrektor od promocji Wydawnictwa Literackiego.
Wierzę Marcinowi Baniakowi, że jeszcze krótki czas Alice Munro będzie wokół nas. I jednocześnie wieczorem i z rana czekam na Nobla dla mojego kandydata – Boba Dylana.
Zdzisław Smektała [email protected]
Foty z archiwum autora.