Młodzi, pomysłowi, ciekawi świata i z dużym już w tym świecie obyciem. Nie boją się wyzwań i wiedzą, że zwłaszcza tym nieprzewidywalnym wydarzeniom będą musieli stawić czoła jeszcze niejeden raz w swoim życiu. A na pewno w podróży, w jaką się już za chwilę wybierają.
Joanna – ciepła, energiczna, krucha blondynka i jej mąż Aleksander – skupiony, rzeczowy i praktyczny – połączeni nie tylko węzłem małżeńskim, ale i wspólnymi pasjami oraz podobnym postrzeganiem otaczającej rzeczywistości – są gotowi do podróży dookoła świata. Mówią, że potrwa dwa lata. Ale kto wie, co ich zatrzyma albo zachwyci po drodze? Może zjadą do rodzinnego Wrocławia dużo później, a może…
W każdym razie wszystko będą opisywać na swoim podróżniczym blogu www.4evermoments.com, którego promotorem postanowił zostać nasz portal. Co jakiś czas będziemy też przypominać o podróży dwojga młodych wrocławian, którzy obiecali podsyłać nam ciekawe wieści z dalekiej drogi. Na bieżąco przebieg podróży, wrażenia, zachwyty lub rozczarowania do wyczytania właśnie na 4evermoments.
Joanna Gąsieniec – o uroczym przydomku „Pchła” i Aleksander Gąsieniec – dla przyjaciół „Olo”, dosłownie na pięć minut przed lądową wyprawą do Chin w rozmowie z Małgorzatą Wieliczko.
Co Was „przegania” z Wrocka na tak długo?
Joanna: Od kilku lat łączy nas małżeństwo, ale i wspólne zainteresowania. Tym łatwiej mogliśmy więc poświęcić się planowi naszej wyprawy, który tak naprawdę zrodził się już dawno temu.
Czy Wasze wykształcenie, zawody jakoś korelują z tym przedsięwzięciem, są może jego przedłużeniem?
J: Absolutnie nie. To wyłącznie pasja, którą chyba przejęliśmy w genach [śmiech]. Ja jestem absolwentką wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego, inżynierem ochrony środowiska, z kilkuletnim stażem w tym zawodzie. Aleksander: Przez sześć lat pracowałem w biurze na wrocławskim lotnisku, na terminalu cargo, zajmując się spedycją lotniczą. Jednak postanowiłem zrezygnować z tej posady na rzecz naszej podróży. Pogratulować odwagi… Ale, proszę wybaczyć ciekawość, czy Was na taką wyprawę stać? A: Uważam, że tak naprawdę, każdego stać na taką podróż… Czyżby…? A: Tak. Ludzie nie zdają sobie po prostu sprawy z tego, jak niewiele potrzeba, żeby przeżyć z dnia na dzień… No to jak Wam te obliczenia powychodziły? A: Nie ustaliliśmy żadnej konkretnej kwoty, jaką powinniśmy dysponować. Oczywiście opieramy się na oszczędnościach, zabieramy karty płatnicze. Ta podróż jest także po to, by na własnej skórze />>przetestować< jej realne koszty. Dlatego mamy zamiar regularnie odnotowywać na blogu informacje o naszych wydatkach. Teraz to czysta teoria. Jedno jest pewne, zamierzamy racjonalnie podejść do tematu, co oznacza po prostu - jak najoszczędniej. Jak Wasze rodziny przyjęły wiadomość o tym, że wybieracie się tam, />>gdzie diabeł mówi dobranoc<, i to na dwa lata? J: Wspierają nas. Szczególnie rodzice Olka uważali, że pomysł jest fajny i koniecznie powinniśmy go zrealizować. Zwłaszcza teraz, gdy nie mamy jeszcze dzieci ani wielkich zobowiązań, które by nas mocno trzymały na miejscu. Nasze kariery zawodowe nie są tak />>bujne<, by było je żal porzucić. A nie obawiacie się, że ta dwuletnia przerwa w zawodowym życiorysie może Was skutecznie odciąć od rynku pracy i trudno będzie />>zaskoczyć na etacie< ponownie? J: Bardzo się obawiamy. Ale ten wyjazd postrzegamy też jako szansę. Ponieważ nie wykluczamy, że gdzieś zatrzymamy się na dłużej, także dla pracy… …nie na dwa, a na przykład na 22 lata? A: Nie wykluczamy i tego [śmiech]. Chociaż Asi chyba nie przyszłoby to najłatwiej, ponieważ jest bardzo związana z rodzinnym miejscem. A przyjaciele, znajomi? Jak patrzą na ten Wasz, bądź co bądź, heroiczny wyczyn? J: Ci, którzy są z nami naprawdę blisko, jak najbardziej nam kibicują, ale już odliczają dni do naszego powrotu. No to teraz, zanim i oni, i my z wypiekami na twarzy będziemy czytać Wasze relacje z podróży, zdradźcie nam kilka faktów z jej przebiegu. Wyruszacie 1 października... A: Tak, wyruszamy autobusem na Ukrainę, potem pociągiem do Rosji, a stamtąd do Chin. Czyli 1 października jedziemy do Krakowa i tego samego dnia wieczorem do Lwowa. Tam, 2 października, wieczorem wsiadamy do pociągu i jedziemy do Kijowa. Zostajemy w nim na dwie noce. A potem - ponownie nocnym pociągiem - wyruszamy do Moskwy, gdzie chcemy dotrzeć 6 października. Bilety rezerwowaliście przez internet? A: Wszystko załatwialiśmy przez internet. Ukraińskie koleje mają teraz, po Euro 2012, bardzo łatwy system rezerwacyjny, dostępny po angielsku. Potwierdzenie przychodzi e-mailem. Na dworcu odbiera się właściwy bilet. A jeśli pociąg, jeden czy drugi, będzie miał opóźnienie, wypadnie z trasy? J: Oczywiście, bierzemy to pod uwagę. I dlatego przyjęliśmy pewien margines bezpieczeństwa - na przykład dwa dni />>postoju< w Kijowie przed wyjazdem do Moskwy. Takim granicznym punktem jest dla nas pierwszy pociąg w Moskwie - po pierwsze, dlatego, że to był najdroższy bilet, a po drugie, najtrudniej go kupić. System rezerwacyjny otwierany jest co prawda na 45 dni przed odjazdem, ale my w dniu tego otwarcia, wcale nie byliśmy pierwsi [śmiech]. A w Moskwie? Co dalej? A: 8 października wieczorem wsiadamy do pociągu Kolei Transsyberyjskiej, a wysiadamy na stacji Czita, gdzie przesiądziemy się do pociągu, który zwiezie nas do granicy z Chinami, do Zabajkalska. Problem logistyczny polega na tym, że na tę przesiadkę mamy zaledwie 50 minut. Po czterech dniach podróży pociągiem rzeczywiście możemy złapać jakieś opóźnienie i z 50 minut zrobi się na przykład pięć, albo nie będzie ich wcale. A następne połączenie jest dopiero po 24 godzinach, no i dochodzi kwestia kupna biletów i ewentualnej wymiany niewykorzystanych. Ale oczywiście my zakładamy, że nic Wam nie wejdzie w paradę… A: …więc 14 października znajdziemy się na chińskiej granicy. Wszystkie potrzebne dokumenty wizowe już macie czy też coś zostało do załatwienia />>po drodze<? A: Wizy oczywiście załatwiliśmy przed wyjazdem. Długo to trwało? J: Z rosyjską dłużej, niż się spodziewaliśmy - 12 dni. Potrzebowaliście zaproszeń? A: Tak i dostaliśmy je od hostelu, w którym się zatrzymamy. To wystarczy? A: W zupełności. Skontaktowaliśmy się z hostelem, że chcemy u nich nocować, i to oni nas zaprosili. Z chińską wizą też było trochę pod górkę? A: Z nią poszło dużo łatwiej, około tygodnia od złożenia wniosku mogłem już odebrać paszporty z wizami Warszawie. J: Oprócz okrutnie długiej kolejki, w której stanął Olo, żeby złożyć komplet dokumentów [śmiech]. Ale przyjęto je bez problemu i w miłej atmosferze. A: Te utrudnienia są wynikiem tego, że wydział konsularny przy chińskiej ambasadzie jest otwarty tylko trzy razy w tygodniu, a obsługuje całą Polskę. Dotrzecie do Kraju Środka i…? J: Chiny pozostają dla nas wielką zagadką. Tam system rezerwacji jest dużo później otwierany i nie mieliśmy szansy kupić biletu przed wyjazdem. Poza tym cała transakcja na odległość przebiega po chińsku i płacąc za bilet, trzeba posługiwać się chińską kartą kredytową. Więc albo trzeba korzystać z pomocy jakiegoś chińskiego pośrednika, albo liczyć na to, że coś jeszcze zostanie />>w okienku<, bezpośrednio przed odjazdem pociągu. A musimy dojechać do Pekinu. A: Będziemy tam 13 dni, a termin uzależniliśmy od urlopu naszych znajomych, z którymi planujemy spotkać się w Bangkoku. J: Na pewno 27 października musimy stawić się w Szanghaju, bo tego dnia lecimy filipińskimi liniami do Bangkoku. Oczywiście, nie będziemy w tej rozmowie odkrywali wszystkich kart Waszej podróży. Zrobicie to sami, na blogu. Ale uchylając rąbka tajemnicy - po Bangkoku wybieracie się do…? J: Planujemy na listopad Kambodżę, a pod koniec grudnia albo na początku stycznia przenosimy się do Nowej Zelandii. A: A potem…? W tak daleką przyszłość jeszcze nie wybiegamy [śmiech], zwłaszcza że w Nowej Zelandii chcemy zabawić />>dłuższą chwilę<, bo być może uda się nam popracować i zarobić na dalszą podróż. Pozwolenia na pracę mamy w kieszeni. J: Naszym />>targetem< jest jednak Azja Południowo-Wschodnia. Już wcześniej tam bywaliśmy i ten region świata bardzo nas pasjonuje. Więc pewnie z Nowej Zelandii zjedziemy na jakiś czas ponownie do Azji. Ciekawi mnie jeszcze jedno - co prawda 1 października to data jak każda inna, ale może wybraliście ją z jakichś szczególnych powodów? J: Nie zdecydowały o tym ani formalności do załatwienia, ani na przykład pora roku. Wyjaśnienie jest banalne - po prostu />>przed chwilą< wróciliśmy z Wielkiej Brytanii, gdzie spędziliśmy fantastyczne lato, między innymi na festiwalach muzycznych, na które sezon trwa od początku czerwca do połowy września. A: Chociaż prawdą jest także to, że w drogę Koleją Transsyberyjską lepiej wybrać się jesienią. Nie jest jeszcze bardzo zimno, a już nie za gorąco, żeby bez większych problemów znieść wielogodzinne niewygody, w tym nieotwierające się albo nieszczelne okna tamtejszych pociągów. To niestety nie jest pierwsza klasa, a nawet nie druga… Wszystko będzie do obejrzenia na naszym blogu. Postaramy się dobrze udokumentować wszystkie niezwykłe i szczególne momenty. Jazda tym pociągiem będzie na pewno do takich należała [śmiech].
Trzymamy więc kciuki za Waszą wyprawę, zazdroszcząc entuzjazmu, z jakim do niej podchodzicie. No i liczymy na „kartkę z podróży”. Będziemy Was podglądać na www.4evermoments.com.
Zdjęcia: z wybranych podróży, archiwum Pchły i Olka.