Wrocławska Księga Pamięci – zainicjowana około czterech lat temu przez red. Wandę Ziembicką-Has i ówczesnego dyrektora Departamentu Spraw Społecznych, a dziś prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka – odnotowała swoją 47. edycję.
Jak zwykle, na karty tej księgi zostały wpisane dokonania ludzi z niezwykłymi życiorysami, wiedzą i umiejętnościami, którzy nie tylko przysłużyli się (i nadal to czynią) rozwojowi miasta i regionu oraz ich mieszkańcom, ale niosą dobre imię Polski nieraz daleko poza jej granice.
By odebrać za swoją pracę, która równoważna jest życiowej pasji, medale „Merito de Wratislavia – Zasłużony dla Wrocławia” oraz Super Diamenty Wrocławia do gabinetu prezydenta miasta zaproszenie otrzymali zarówno ci, których każdy mieszkaniec Wrocławia ma okazję spotykać na co dzień w ich miejscach pracy, jak i osoby, o których sukcesach zawodowych dowiadujemy się najczęściej z mediów. Prezentujemy bohaterki i bohaterów 47. Wrocławskiej Księgi Pamięci.
We Wrocławiu mieliśmy i mamy ważne plany i wydaje się, że bardzo istotne jest także to, żeby na chwilę zatrzymać się i zobaczyć, dzięki komu udało i udaje się te ważne plany wprowadzać w życie. Również, że potrafimy sobie dziękować za to, co się wspólnie udało. I dziś też jest właśnie taki moment, że ja państwu za to, co zrobiliście i robicie dla Wrocławia, dziękuję.Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia
Uhonorowani medalem „Merito de Wratislavia – Zasłużony dla Wrocławia”
Czesława Łaba – mistrzyni „szewskiej pasji”
Przy Gwarnej pod nr. 13 uprawia zawód szewca już niemal od pół wieku. Niewielki warsztat Czesławy Łaby, opatrzony nieco sfatygowanym przez czas szyldem „Usługi szewskie. Naprawa”, wygląda dziś tak, jak wtedy, gdy powstawał – czyli w 1975 r. Ale nadal jego właścicielka wykonuje tę samą pracę – robi buty (od klapek po oficerki!), a także naprawia zniszczone obuwie. Bo mimo że przy dzisiejszym nasyceniu rynku wiele osób uważa naprawianie butów za bezcelowe i nieopłacalne, to jednak chyba każdy ma swoje „ukochane trepy”, z którymi trudno mu się rozstać, ale z biegiem czasu trzeba je coraz częściej „ratować”. Pani Czesława ma więc takich stałych klientów, którzy po fleki czy klejenie, zawsze do niej zaglądają.
Sporo wśród nich seniorów, którzy przychodzą do warsztatu pani Łaby także po to, żeby obstalować nowe, wygodne buty, często na bardzo duże stopy (nawet o nr. 50). Czesława Łaba, mimo swoich 82 wiosen, nadal takie zlecenia przyjmuje. Przy wykroju kopyta czy przy flekach pomaga jej dzisiaj co prawda pomocnik (choroba palców jednak daje się we znaki), ale szefowa nadaje całości odpowiedni szlif – butom na zamówienie, „z katalogu” albo według własnego pomysłu klienta. Nawet tak nietypowym, jak obuwie klauna do przedstawienia w Operze Wrocławskiej, bo i takie zamówienia Czesława Łaba w swojej wieloletniej karierze szewca miała.
Zaczynała naukę rzemiosła w działającym kiedyś przy pl. Teatralnym Technikum Włókienniczo-Odzieżowym. Potem pracowała jako główny technolog w Spółdzielni „Jedność”, ale do czasu, gdy zaczęto wywierać na niej naciski, aby została członkiem ówczesnej partii. Zrezygnowała z zatrudnienia, jednak bez pracy nie została – dzięki swoim umiejętnościom i… znajomościom w Spółdzielni „Olgina”, której prezes pomógł pani Czesławie dostać punkt naprawy butów na pl. Grunwaldzkim. To tam przyjmowała m.in. specjalne zlecenia od wrocławskich teatrów – Lalek, Operetki czy Pantomimy.
W okolicach Gwarnej i nie tylko najstarsza kobieta szewc słynie również z dobrego serca. Bywa, że najuboższym klientom obniża należność za szewskie usługi. Mimo że jej fach, rzemiosło, które w zasadzie zanika, nie jest popłatnym zajęciem – pani Czesława powtarza, że jak przed laty czepie przyjemność ze swojej pracy. – Po prostu nadal robię to, co umiem i bardzo lubię – przyznaje.
Barbara Kopydłowska-Kaczorowska – mentorka dolnośląskich przewodników
Jest doktorem historii i magistrem etnografii z doświadczeniem akademickim (m.in. asystent, a potem adiunkt w Katedrze Etnografii UWr). Zapowiadało się, że sławę zdobędzie jako znawczyni Polinezji, bo tamta część świata szczególnie panią Barbarę interesuje. Tymczasem najwyższe szlify osiągnęła w trochę innej dziedzinie, w której jej historyczo-etnograficzne wykształcenie jednak bardzo się przydaje.
Barbara Kopydłowska-Kaczorowska, wrocławianka od 1959 r., tak bardzo wsiąknęła bowiem w dolnośląskie klimaty, że postanowiła poświęcić się pasji przewodnickiej. Droga indywidualnego miejskiego przewodnika po Wrocławiu zawiodła ją na specjalne kursy, po których sama zaczęła kierować „edukacją” dla przyszłych przewodników na zorganizowanych dla nich kursach. Zasiadała także w randze wiceprzewodniczącej w Komisji Egzaminacyjnej przy Urzędzie Marszałkowskim dla przewodników miejskich. Jej aktywność jest godna uznania – była bowiem sekretarzem Wojewódzkiej Komisji Przewodników PTTK we Wrocławiu, potem prawie 28 lat sekretarzem Dolnośląskiej Federacji Przewodników PTTK, przez 12 lat pełniła też funkcję wiceprezesa Komisji Przewodnickiej ZG PTTK w Warszawie.
Swojemu doświadczeniu dawała upust jako organizatorka takich ogólnopolskich imprez, jak m.in. górskie rajdy dla przewodników w Górach Izerskich czy Karkonoszach, Rajd Nizinny do Doliny Baryczy albo pielgrzymki na Jasną Górę. Dzięki pracy pani Barbary pojawiły się również rajdy piesze „Śladem zabytków i miejsc pamięci” dla dzieci i młodzieży (27 edycji) czy „Szlakiem Piastów Śląskich” (6 edycji), obejmujące Dolny Śląsk i promujące Wrocław. Jej „dziełem” są też rejsy po Odrze na 300 lat Uniwersytetu Wrocławskiego, 200 lat Ossolineum, rajdy lwowskimi i żydowskimi śladami w naszym mieście. Na tych turystycznych imprezach również przewodnicy z innych polskich miast „uczyli się” Wrocławia
Pracę i zarazem pasję pani Barbary dostrzegła i doceniła już wrocławska Rada Miejska, wręczając zasłużonej przewodniczce kilka listów gratulacyjnych czy Medal Milenijny. Za wspaniałego przewodnika uznaje ją także Dolnośląska Organizacja Turystyczna. Jej profesjonalizm zaowocował również Srebrną, Złotą i Honorową Odznaką „Za zasługi dla Turystyki” oraz medalem „Zasłużony działacz kultury”.
Prof. dr hab. dr h.c. Józef Nicpoń – z nauką wśród zwierząt
Żadne zwierzę domowe, hodowlane czy dzikie nie ma przed nim tajemnic. Dzięki temu prof. Józef Nicpoń wie, jak się nimi prawidłowo zajmować, jak powinny się rozmnażać, w jakich warunkach bytować, a w razie konieczności – jak je leczyć.
Jego dorobek zawodowy i naukowy jako weterynarza jest imponujący i znany również poza granicami naszego kraju. Jednym z przykładów zawodowej pasji, którą Profesor realizuje w naszym mieście, jest powołany z jego inicjatywy Ośrodek Badań Środowiska Leśnego i Hodowli Zwierząt Łownych Uniwersytetu Przyrodniczego, którego 20-lecie świętowano w ub. roku.
Weterynarii prof. Nicpoń jest wierny od niemal sześciu dekad, bo w zasadzie od chwili, gdy po maturze i zakończeniu nauki w 2-letniej Szkole Instruktorów Higieny, podjął studia na Wydziale Weterynaryjnym ówczesnej Wyższej Szkoły Rolniczej. Jego kariera dydaktyczno-naukowa potoczyła się później „książkowo” – od asystenta do profesora zwyczajnego. Przybywało w jej trakcie również odpowiedzialnych funkcji; był bowiem m.in. przez 28 lat kierownikiem Katedry Chorób Wewnętrznych z Kliniką Koni, Psów i Kotów, dyrektorem Centrum Diagnostyki Eksperymentalnej i Innowacyjnych Technologii Biomedycznych (wybudowanego z inicjatywy prof. Nicponia z udziałem funduszy unijnych) czy pełnomocnikiem rektora UP ds. Ośrodka Badań Środowiska Leśnego i Hodowli Zwierząt Łownych oraz Ośrodka Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt.
Wiedzę i doświadczenie ze swojej pracy uwiecznił w aż 630 pracach naukowych, drukowanych w Polsce i za granicą, oraz w 13 podręcznikach i skryptach. 36-krotnie oceniał klinicznie leki i premiksy dla zwierząt, w dziesiątkach liczone są ekspertyzy, dotyczące zdrowia krów, cieląt, owiec i świń w wielkotowarowych gospodarstwach, które Profesor przygotował. Kierował grantami, także unijnymi, w tym największym w Polsce, bo opiewającym na 64 mln zł – Demonstratorem+ (dot. wyrobów medycznych z homogenatu porożogennych komórek macierzystych jelenia szlachetnego).
Dzięki prof. Józefowi Nicponiowi znana jest też w naszym kraju specjalistyczna literatura obcojęzyczna – przetłumaczył bowiem trzy książki z jęz. niemieckiego. Tak powstał m.in. polsko-niemiecki słownik łowiecki. Jako dydaktyk i mentor wypromował 22 doktorów i pięciu doktorów habilitowanych. Jego naukowych referatów słuchano w Jerozolimie, Ukrainie, Litwie, Chile, Hiszpanii, Tajlandii, Niemczech, Wlk. Brytanii czy we Włoszech. Sam jest organizatorem 68 kongresów i konferencji o zasięgu krajowym i międzynarodowym. Lwowski Narodowy Uniwersytet Medycyny Weterynaryjnej i Biotechnologii nadał prof. Nicponiowi w roku 2008 godność doktora honoris causa, a Uniwersytet Przyrodniczo-Biotechniczny w Kijowie w 2016 r. – tytuł Honorowego Profesora.
Janusz Laudański – niestrudzony „uzdrowiciel” starych zegarów
„Dobry wieczór we Wrocławiu'' i „Oszczędzaj w PKO” – to te neony, kiedyś wizytówki Wrocławia, zawdzięczamy kreatywności Janusza Laudańskiego. Zanim bowiem znany dziś nie tylko w naszym mieście pasjonat staroci, a zwłaszcza starych czasomierzy, i świetny zegarmistrz, zdecydował się poświęcić życie swojej pasji, w młodzieńczych latach właśnie na reklamie zdobywał pierwsze zawodowe doświadczenie.
Świat starych, zabytkowych przedmiotów zachwycał go zawsze, a zegary okazały się najbardziej magiczne. Zaczął je kolekcjonować, zwłaszcza te, których już nikt nie potrafił naprawić. Janusz Laudański umiał jednak przywrócić je do życia. Gdy brakowało części – dorabiał je. Nieraz spod jego rąk wychodziły istne cudeńka, nawet przewyższające oryginał. A gdy poszła wśród antykwariuszy i zbieraczy fama, że złote ręce pana Janusza tak dużo potrafią – i to za darmo, zaczęli zasypywać go prośbami o pomoc w „stawianiu na nogi” zepsutych antyków odmierzających czas.
Pomoc pomocą, ale żyć trzeba, najlepiej z tego, co umiemy najlepiej. Janusz Laudański przodował w fachu zegarmistrzowskim, więc jasne było, że „amatorski” biznes musi zacząć na siebie zarabiać. Od 1979 r. dzieje się to w Przejściu Żelaźniczym, gdzie znajdował się pierwotnie garaż, wynajęty przez pana Janusza od miasta i przerobiony na punkt naprawy zegarów. Dziś to miejsce jest własnością rodziny Janusza Laudańskiego i nadal przywraca się tam do życia stare, wyjątkowe czasomierze, ale i te całkiem „nowoczesne”. Niespełna dekadę temu dołączył do rodzinnego biznesu syn pana Janusza – Michał, z powodzeniem kontynuując zegarmistrzowskie rzemiosło Laudańskich.
Rzemiosło, za które pan Janusz otrzymał od Izby Rzemieślniczej specjalne „papiery”, że jest zegarmistrzem wyjątkowym. Z jego wiedzy o starych zegarach, którą doskonalił przez całe życie, korzystają nie tylko „miejscowi” – jak np. były dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu Mariusz Hermansdorfer, na którego prośbę Janusz Laudański przez dwa lata naprawił wszystkie będące na stanie muzeum zegary. Po fachową pomoc zgłaszają się bowiem także ludzie np. z Niemiec czy Francji. A sam pan Janusz przyznaje, że nie poniósł żadnej porażki jako zegarmistrz, bo nawet połamane, leżące od lat w piwnicach stare zegary (lub ich fragmenty) dostały od niego drugie życie.
Zakład Optyczny Daniluk – te okulary nosili pionierzy Wrocławia
Dziś siedziba rodzinnej firmy Daniluków, mająca 77-letnią tradycję, mieści się przy ul. Kuźniczej. W niewielkim zakładzie często otwierają się drzwi, a na to, by zostać obsłużonym, trzeba nieraz poczekać w kolejce. Ich wyroby i usługi cieszą się bowiem nadal powodzeniem i uznaniem, choć dzisiejsza ogromna konkurencja przecież nie śpi.
Jan Daniluk, senior rodu, otworzył swój pierwszy zakład optyczny we Wrocławiu w roku upadku Festung Breslau – październiku 1945 zainaugurował działalność przy ul. Klasztornej (dzisiejsza Traugutta). Później po okulary do Daniluka można było przyjść na dawną Świerczewskiego, potem na Kołłątaja – gdzie „urzędował” ze swoją żoną Eryką, a w końcu, od maja 1968 r., na Kuźniczą. Tuż obok popularnego OTO Kalambur. Bez ryzyka przesady można powiedzieć, że w pierwszych latach polskiego Wrocławia szkła Daniluków nosili w mieście wszyscy, którzy okularów potrzebowali. Tak jak np. dziadek piszącej te słowa, który obstalował sobie „drugie oczy” w zakładzie Jana Daniluka tuż po powrocie z Syberii w 1948 r. i wracał po kolejne okulary także do zakładu, prowadzonego już przez przedstawicieli kolejnych pokoleń Daniluków.
Do ich rodzinnego fachu z czasem dołączyli bowiem i solidarnie podzielili się obowiązkami synowie pana Jana. Krzysztof z żoną Elżbietą kontynuują produkcję opraw okularowych pod marką „Dek optica”, a mistrzowie optyki – Waldemar Daniluk z żoną Mariolą i synem Grzegorzem z wielkim powodzeniem prowadzą Zakład Optyczny przy Kuźniczej. W tym teamie swój niebagatelny wkład miała również Katarzyna Daniluk-Jamróz, zmarła niedawno córka pana Waldemara. Do zawodu pewnie niedługo będzie też przyuczany jego wnuczek, czyli prawnuk założyciela firmy – Jana. Wszyscy oni, a także ich wysoko wykwalifikowani pracownicy, zawsze powtarzają, że najważniejsza jest satysfakcja klienta – obsłużonego fachowo, wedle życzeń i oczywiście terminowo.
– Prowadzenie zakładu optycznego wymaga nieustannego kształcenia się, pogłębiania wiadomości, śledzenia nowości i stosowania ich w praktyce – podkreśla Waldemar Daniluk i dlatego, mimo że dziś we Wrocławiu takich zakładów, jak jego, jest ponad 60, mistrz optyki mówi, że nie boi się konkurencji.
Andrzej Walada – zbuduje każdą nietypową scenografię
Znane powiedzenie o „złotej rączce” z pewnością odnosi się także do niego. Od kilkudziesięciu lat ten rzemieślnik, stolarz, pracownik techniczny teatrów Wrocławia, dziś związany z Instytutem Grotowskiego, wykonuje prace konstrukcyjne i techniczne, nadzoruje ich przebieg, stawia tzw. wymagające dekoracje i o tym fachu wie po prostu wszystko.
Andrzej Walada zawodu uczył się we wrocławskich szkołach – w budowlance i liceum przy CKU. Został specjalistą monterem konstrukcji żelbetowych. Pracę zaczynał w przędzalni czesankowej, potem były Nadodrzańskie Zakłady Przemysłu Organicznego „Rokita” i wrocławskie firmy budowlane. Na początku lat 80. związał się też z Wrocławską Wytwórnią Filmów Fabularnych, z Działem Budowy Dekoracji. Jako malarz budowy dekoracji pracował przy serialach i filmach, m.in. „Przyłbice i kaptury”, „Szkatułka z Hongkongu”, „Tajemnica starego ogrodu” czy „Trzy młyny”.
Przez 20 lat pełnił obowiązki kierownika technicznego we Wrocławskim Teatrze Lalek – miał okazję wykonywania niezwykłych rekwizytów, dekoracji i elementów scenografii. Gdy było trzeba, zabierał się za przeróbki techniczne czy skomplikowaną stolarkę teatralną. Dziś nadzoruje prace techniczne i wykorzystuje swoje rzemieślnicze umiejętności w Teatrze ZAR przy Instytucie Grotowskiego, również w ramach polskich i zagranicznych tournée zespołu (m.in. San Francisco, Chicago, Florencja, Rzym, Oslo, Londyn).
Stosunkowo niedawno swoją fachowość Andrzej Walada wykorzystał również przy realizacji projektów związanych z Rokiem Różewicza – przy spektaklu studentów Wydziału Lalkarskiego czy na Olimpiadzie Teatralnej.
Andrzej „Jezus” Paluchiewicz – wielka sztuka pokazywania... sztuki
Dzięki temu, że „śledził” aparatem fotograficznym Jerzego Grotowskiego i jego aktorów – zwłaszcza w sytuacjach nieformalnych, poza próbami do spektakli Teatru Laboratorium, w różnych miejscach na świecie, stworzył największe archiwum fotograficzne, dokumentujące aktywność tego jednego z najważniejszych teatrów XX wieku. Pięknie pokazał także na licznych zdjęciach Wrocław – o różnych porach dnia i roku, w niezwykłych, magicznych ujęciach.
Andrzej Paluchiewicz – aktor, mim, fotografik, z Wrocławiem związany od 1959 r. Karierę mima zaczynał w również bardzo znanym we Wrocławiu i wielokrotnie nagradzanym w kraju i za granicą – Studenckim Teatrze Pantomimy GEST. Tak dobrze tam się sprawdził, że gdy po kilku latach wziął udział w naborze do Teatru Laboratorium – został przez Grotowskiego wybrany do zespołu aktorskiego. Od razu, w 1967 r., zagrał w słynnym, ostatnim wariancie „Akropolis”. Z Laboratorium Andrzej Paluchiewicz przejechał większość Europy, był w USA, Meksyku, Kanadzie czy Australii. I przez cały czas robił zdjęcia – kolegom z teatru, miejscom, które odwiedzili.
Na początku lat 70., podczas działań parateatralnych w projekcie Teatru Źródeł, prowadzonym przez Grotowskiego w Brzezince koło Oleśnicy niemal przez 10 lat, Andrzej Paluchiewicz odgrywał też rolę „nadwornego” fotografa. Ta jego dokumentacja ma charakter unikatowy. Wrocławianie mieli okazję obejrzeć jej część m.in. w 2013 r. na wystawie w leśnickim Zamku, otwartej w dniu 70. rocznicy urodzin pana Andrzeja. (Inne prezentacje można było też oglądać we Wrocławskim Centrum Sztuki WRO czy w Domku Romańskim). Wiele z pokazywanych tam zdjęć pochodziło i z Brzezinki, i z licznych podróży Laboratorium, ale znalazły się również inne prace – piękne, niejednokrotnie magiczne ujęcia ludzi i miejsc. Jednym z takich miejsc jest Wrocław – bardzo ważny dla Andrzeja Paluchiewicza.
Od końca lat 70. artysta mieszka w Szwecji, gdzie wspaniale rozwinęła się jego kariera fotografa. Indywidualne wystawy jego prac pokazywano m.in. w Nowym Jorku, Berlinie, w Madrycie, Modenie. Nie unika też okazji, by przypominać Jerzego Grotowskiego i jego teatr ubogi – bazując na własnych doświadczeniach z Laboratorium, prowadzi warsztaty aktorskie np. w USA i Brazylii.
Dr n. med. Paweł Wróblewski – gdy trzeba, to i na rzecz chorych zaśpiewa
Pięć w pełni wyposażonych karetek, które sfinansowała Fundacja Lekarze Lekarzom, trafiło na ogarniętą wojną Ukrainie, a nad prawidłowym przebiegiem tego przedsięwzięcia czuwał ze strony zarządu Fundacji dr Paweł Wróblewski. Jako lekarz, a także szef Dolnośląskiej Izby Lekarskiej, w ostatnich, także pandemicznych czasach na pewno nie ma lekko. Ale podkreśla, że medycy nie liczą na taryfę ulgową. Liczy się bowiem ich powołanie.
Paweł Wróblewski, absolwent Wydziału Lekarskiego wrocławskiej Akademii Medycznej, specjalista chirurgii ogólnej, pracę w opiece zdrowotnej zna od każdej strony – zarówno czynnego lekarza, jak i kadry zarządczej i administracyjnej. Liczne sprawowane funkcje i działalność co prawda skoncentrował na opiece zdrowotnej, jednak dr Wróblewski to przecież również polityk i samorządowiec (były marszałek województwa dolnośląskiego i przewodniczący Sejmiku Województwa Dolnośląskiego), działacz związkowy (m.in. skarbnik, wiceprezes i prezes DIL, członek Naczelnej Rady Lekarskiej, sekretarz ZR Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy). publicysta, autor książek, miłośnik sztuki, propagator zachowania historycznej, urbanistycznej spuścizny Wrocławia, społecznik.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że przez 25 lat był zatrudniony w Okręgowym Szpitalu Kolejowym (w tym jako dyrektor tej placówki i kierownik specjalistycznej przychodni lekarskiej) – co zaowocowała spisaną przez dr. Wróblewskiego w formie książkowej, i utrwaloną na filmie, historię „Kolejowego” (nagroda rektora AMed); pracował naukowo-dydaktycznie w Zakładzie Ratownictwa Medycznego AMed. Obecnie to dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej we Wrocławiu, która została uhonorowana w 2020 r. Super Diamentem za determinację w walce z koronawirusem. Dr Paweł Wróblewski i 30 pracowników stacji byli jednymi z pierwszych ofiar koronawirusa. Mimo choroby, jako szef, nie zaprzestał zarządzania placówką – pracował online, obsługiwał telefony alarmowe, w lokalnych mediach i internecie wyjaśniał zasady walki z pandemią i sens działań przeciwepidemicznych.
Od 2016 r. jest prezesem Dolnośląskiej Izby Lekarskiej, który doprowadził do dalszej rozbudowy i renowacji budynku, w którym mieści się siedziba DIL-u (Kazimierza Wielkiego 45), czyli dawnego pałacu Selderów. Dzięki jego staraniom nowe oblicze i funkcjonalność zyskała także sąsiednia kamienica (Kazimierza Wielkiego 43). Tym samym został przywrócony blask dwóm zabytkom w reprezentacyjnej części Wrocławia. DIL odegrała też znaczącą rolę w czasie pandemii. Stąd popłynęła bowiem inicjatywa doposażenia pracowników ochrony zdrowia w środki ochrony osobistej, a także dystrybucji sprzętu i środków medycznych za pośrednictwem Fundacji Lekarze Lekarzom. Dzięki temu m.in. do szpitala na Koszarową trafiła lampa bakteriobójcza, a do Wrocławia dwie tony środków ochrony osobistej.
Uhonorowani statuetką Super Diament Wrocławia
Dr n. chem. Kamila Stokowa-Sołtys – jeden z jej celów to ujarzmić koronawirusa
Na jej zajęciach, które prowadzi w Zakładzie Chemii Biologicznej na Wydziale Chemii UWr, stawia się komplet studentów, a niektórzy twierdzą, że nawet nadkomplet. Magazyn „Forbes Woman” orzekł, że jest kobietą, którą warto obserwować, a odkrycie, które opatentowała, przyniosło jej I miejsce w Konkursie „Innowacja jest kobietą" oraz złoty medal na XVIII Międzynarodowym Salonie Wynalazków i Innowacyjnych Technologii „Archimedes”. W naszym mieście dr Kamila Stokowa-Sołtys za tzw. całokształt została ogłoszona Wrocławianką Roku 2021 we kategorii działalność naukowo-badawcza.
Absolwentka chemii na UWr, zrobiła doktorat w 2013, za który została wyróżniona. Zaraz potem została adiunktem na macierzystej uczelni. Mimo młodego wieku, ma za sobą już tyle aktywności naukowo-dydaktycznych, że starczyłoby jeszcze dla co najmniej dwóch doktorów. Była brokerem technologii we Wrocławskim Centrum Badań EIT+, pracowała naukowo na Florydzie, w Miami, a także jako korektor merytoryczny w Wydawnictwie Edukacyjnym WIKING. Staże naukowe i dydaktyczne odbywała w Szkocji, Belgii w USA i wielokrotnie w Instytucie Badań Biochemii i Biofizyki PAN. Niebawem pojedzie do USA na stypendium, przyznane przez Fundację Kościuszkowską. Miała wykłady w Lizbonie i Singapurze, a na liście publikacji – 30 prac naukowych i dwa patenty. Kierowała trzema polskimi projektami badawczymi. Jest ekspertem zewnętrznym, uprawnionym do przeprowadzania oceny merytorycznej koncepcji innowacyjnych przedsięwzięć w projekcie „Dolnośląski bon na innowacje 2022-2023”.
Czym więc zajmuje się dr Stokowa-Sołys, że jej badania są tak ważne i pożądane na świecie? Jej prace dotyczą wiązania jonów metalu przez antybiotyki pepdydowe i ich wpływu na wirusa zapalenia wątroby typu D. Bada wpływ bakterii, która występuje na płytce zębowej, na rozwój nowotworu jelita. W USA będzie niebawem konsultować swoją pracę o niskocząsteczkowych związkach, hamujących namnażanie wirusa SARS-CoV-2. Czy to więc dr Kamila Stokowy-Sołys znajdzie się w awangardzie naukowców, którzy uwolnią ludzkość od ewentualnych kolejnych pandemii COVID-19? Ci, którzy kibicują jej badaniom, wierzą, że tak właśnie się stanie.Tym bardziej że wyzwanie, które rzuciła wirusom, już raz trafiło w punkt, gdy zbadała zastosowanie antybiotyków do wytwarzania preparatów, niszczących np. wirusa HIV.
Gdy w 2021 odbierała statuetkę Wrocławianki Roku 2021, dr Kamila Stokowy-Sołtys powiedziała m.in.: – Zwracam państwu uwagę z perspektywy chemika, pasjonującego się i zajmującego się na co dzień chemią medyczną, na konieczność szczepień i podkreślić z uporem maniaka – że szczepienia są najskuteczniejszą formą profilaktyki i chronią nas przed ciężkim przebiegiem choroby.
Justyna Pelc – czy zabierze nas wszystkich na Marsa?
O tej bardzo młodej osobie śmiało można powiedzieć, że jest „kosmicznie zakręcona”, a jej zainteresowania odległymi galaktykami to nie tylko młodzieńcze zapatrzenie, ale udział w realnych projektach, mających jeszcze bardziej „jednoczyć” Ziemian z kosmosem.
Inżynier Justyna Pelc – absolwentkę zarządzania i inżynierii produkcji oraz automatyki i robotyki na Politechnice Wrocławskiej – interesują komunikacja i nowe technologie. Dzięki kilkuletniemu doświadczeniu w marketingu, PR i prowadzeniu projektów, przedsięwzięcia związane z Czerwoną Planetą i lotami suborbitalnymi łatwo jej przychodzą. Jest bowiem docenioną specjalistką ds. komunikacji, organizatorką wydarzeń informacyjnych i warsztatowych dla przedsiębiorstw. Ostatnio zaangażowana w koordynację 2. edycji polsko-amerykańskiej konferencji „Most innowacji”.
„Niespokojnym duchem” była już od początku studiów na PWr. Najpierw na niwie studenckiej samorządności – przewodniczyła Niezależnemu Zrzeszeniu Studentów, później aktywności naukowej – jako wiceprezeska Koła Naukowego OFF-ROAD, które realizowało projekt m.in. łazika Scorpio. Była też liderką projektu lądownika marsjańskiego ,,Eagle", który zdobył 2. miejsce w finale międzynarodowego konkursu „Red Eagle”. Wraz z kilkorgiem znajomych założyła także własny kosmiczny kolektyw „Innspace”. Jej celem stało się przybliżanie tematyki związanej z kosmosem – np. podczas warsztatów i prelekcji, również jako współautorka kilkunastu publikacji i artykułów. Aktywna w różnych gremiach – od Rady Studentów przy prezesie Polskiej Agencji Kosmicznej, przez pracę w zarządzie Polskiego Towarzystwa Astrobiologicznego, po członkostwo w Advisory Board w Mars Society South Asia.
Promowane przez nią projekty kosmiczno-robotyczne znajdują uznanie i są nagradzane, jak te dotyczący baz marsjańskich (V miejsce w Mars Colony Prize, triumf w Mars Life), baz księżycowych (IV miejsce w Moon Base Design Challenger) czy projekt kabiny załogowej samolotu suborbitalnego (studencka Grand Prix). Do magazynu „Materia” napisała szereg artykułów o technice i kosmosie. Justyna Pelc odbiera też nagrody indywidualne; pierwszą znaczącą był z pewnością Studencki Nobel w kategorii nauki techniczne; chwilę potem została Wrocławianką Roku 2020 w kategorii Teraz Młodość – Siła Młodości; w maju ub. roku uznano ją za Nadzieję Sektora Kosmicznego, w tym samym czasie trafiła do finału konkursu „Nieprzeciętni”, a kilka miesięcy później trumfowała w plebiscycie gospodarczym „Kobiece Twarze 2021” jako Debiutantka w Biznesie.
Anna Reszko – lekarz ciała i duszy
Uznawana jest przez pacjentów za osobę ogromnie skromną, cierpliwą i wyrozumiałą. Szczególnie nie mogą jej się nachwalić seniorzy, którzy oprócz pomocy lekarskiej dostają od Anny Reszko nieocenione wsparcie psychiczne. Za taką postawę została już doceniona kilka lat temu, gdy Towarzystwo Miłośników Wrocławia uhonorowało ją Srebrną Odznaką TMW.
Wrocławianka od urodzenia, po studiach na wrocławskiej Akademii Medycznej podjęła staż podyplomowy w nieistniejącym już Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym im. Babińskiego. Potem przez kilkanaście lat służyła pacjentom Poradni Hematologicznej przy ul. Dobrzyńskiej, odbywając jednocześnie staż do specjalizacji z chorób wewnętrznych w Klinice Hematologii przy ul. Pasteura. Specjalistą chorób wewnętrznych II stopnia (z wyróżnieniem) została w roku 1999, a jej zawodowa aktywność w tamtym czasie objęła jeszcze przychodnię ZOZ Zawidawie oraz zajęcia ze studentami III roku diagnostyki laboratoryjnej na Akademii Medycznej.
Praca „przy Dobrzyńskiej” ma dla pani Anny szczególne znaczenie – w bardzo bliskim kontakcie z pacjentami, jako lekarz rodzinny, wykonywała nie tylko obowiązki świetnego internisty, ale i stała się niejako „lekarzem duszy” swoich podopiecznych. Zresztą taka praca okazuje się dla niej priorytetem – dlatego podjęła się jej również w innych przychodniach, jak EURO Medicare Instytut Medyczny przy ul. Łowieckiej oraz placówka przy ul. Krasińskiego.
Kontaktowi z potrzebującymi pomocy lekarza sprzyja prowadzona przez panią doktor Reszko własna praktyka lekarska, w której ramach świadczy usługi wyjazdowe. Często praktykowała to w czasie największego nasilenia pandemii, udzielając pomocy obłożnie chorym, mimo wielkiego ryzyka zakażenia się koronawirusem.
Dr n. o kulturze fizycznej Jerzy Kosa – pół wieku dla sportu w mieście
50 lat kariery menedżera sportu i około tysiąca zorganizowanych imprez sportowo-rekreacyjnych o rozmaitym zasięgu – szkolnym, osiedlowym, miejskim, ogólnopolskim czy europejskim – to dużo czy mało? Niewiele ryzykujemy mówiąc, że to jednak rekord. Ustanowił go dr n. o kulturze fizycznej Jerzy Kosa.
Absolwent wrocławskiej AWF, w którego kręgu zainteresowań znalazła się ogólna sprawność fizyczna dzieci w wieku 9-10 lat i propagowanie sportu w szkołach. Wiadomo, czym skorupka za młodu… Dlatego gdy lata później pisał pracę doktorską, skupił się na temacie organizacji masowych imprez sportowych, z uwzględnieniem zwłaszcza biegów maratońskich. Doświadczenie zawodowe zdobywał oczywiście wszędzie tam, gdzie mógł wykazać się zdobytą wiedzą, zaczynając od asystentury w Zakładzie Turystyki i Rekreacji macierzystej uczelni. Potem przyszła praca dla miasta – na początek w Wydziale Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki; potem – dyrektor DOSiR-u Wrocław Śródmieście; dyrektor MOSiR-u Wrocław Północ; zastępca dyrektora ds. sportu, rekreacji i marketingu w MCS-ie. W 2015 r. prezydent miasta powołał dr. Kosę na swojego pełnomocnika ds. organizacji The World Games 2017 we Wrocławiu.
Dzięki koncepcjom i projektom dr. Kosy w naszym mieście pojawiło się wiele cennych przedsięwzięć, dotyczących rozwoju aktywności sportowej i rekreacyjnej osób w różnym wieku, jak Otwarte Mistrzostwa Wrocławia, program biegowy „I ty możesz zostać maratończykiem, Wrocławska Olimpiada Młodzieży, WrocWalk Marathon czy Hasco-Lek Wrocław Maraton. Jerzy Kosa jest także założycielem i był prezesem Młodzieżowego Klubu Piłkarskiego „Wratislavia” oraz Wrocławskiego Klubu Kolarskiego. Powołał Regionalną Radę Olimpijską we Wrocławiu, a przed rokiem – Regionalne Forum Menedżerów Sportu.
Wiadomo, że do uprawiania sportu niezbędna jest odpowiednia infrastruktura, obliczona zarówno na masową rekreację, jak i bardziej „kameralne” aktywności. Jerzy Kosa miał wpływ na powstanie i modernizację większości takich obiektów w mieście. Są nimi m.in.: hala sportowa i boisko piłkarskie o sztucznej nawierzchni sztucznej przy ul. Krajewskiego; basen Kłokoczyce, tor kolarski; urządzenia sportowo-rekreacyjne, jak bramki do piłki nożnej, kosze do piłki koszykowej, betonowe stoły do ping-ponga, betonowe szachownice na placach zabaw na Śródmieściu; kąpieliska Morskie Oko i Różanka, stadion na Sołtysowicach (zmodernizowane po powodzi).
Rafał Zwolak – Super Diament nadal na niego czeka
Absolwent Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Od kilkunastu lat pielęgniarz na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego przy ul. Kamieńskiego. Od początku pandemii stał na pierwszej linii walki z koronawirusem – m.in. przy znieczuleniach pacjentów covidowych. Dodatkowo pracował na Oddziale Anestezjologii w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym, także w kontakcie z osobami zakażonymi.
Od ponad roku wykonuje swoje obowiązki również na Oddziale Intensywnej Terapii szpitala przy ul. Koszarowej i to one zatrzymały go na posterunku w dniu, gdy nominowany przez swoich przełożonych miał odebrać miejskie wyróżnienie po raz pierwszy, czyli przy okazji 44. Wrocławskiej Księgi Pamięci w październiku br.
Taka sytuacja się powtórzyła również w grudniu, podczas 45. Wrocławskiej Księgi Pamięci – pan Rafał pracował, ponieważ chorzy na COVID-19 wciąż potrzebowali pomocy. Jest 47. Wrocławska Księga Pamięci – i znowu zabrakło Rafała Zwolaka, żeby osobiście z rąk prezydenta swoją „zaległą” statuetkę odebrał. Kolejny szpitalny dyżur okazał się priorytetem i wszyscy doskonale to rozumieją.