wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

16°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 10:10

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Paweł Passini o „Bramach raju”

- Powieść Andrzejewskiego dotyka tematów żywych i współczesnych, także tej miłości, która nie ma prawa bytu w kościele. Interesuje mnie to nie na poziomie gazetowego skandalu, ale na poziomie pytań o duchowość. Te pytania są dziś paląco aktualne – mówi Paweł Passini, reżyser „Bram raju” we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Premiera 22 lutego.

Agnieszka Kołodyńska: Dlaczego postanowił Pan przenieść na scenę „Bramy raju”, zupełnie zapomniany utwór Jerzego Andrzejewskiego z 1959 roku?

Paweł Passini: Właśnie dlatego, że ten tekst jest nieobecny i zapomniany. Andrzejewski to niezwykła postać, jego ostrość myślenia i widzenia problemu, o którym opowiada jest dziś dla nas czymś bardzo potrzebnym.

Temat krucjaty dziecięcej, która wyruszyła, by odbić grób Chrystusa w Jerozolimie może być dziś jeszcze aktualny?

- Mówimy o tym, że ludzie tworzą sobie swoją prywatną religię, że nie mogą sobie znaleźć miejsca w instytucji, która powinna dać im odpowiedzi na pytania o to co jest dobre, a co złe. Kiedy brakuje takiego fundamentu krucjata dziecięca może ruszyć. A Andrzejewski bardzo klarownie wyjaśnia w motcie z „Dziejów powszechnych”, które otwiera jego książkę, jak zakończyła się ta krucjata.

Pokrywa się to z wizją spowiednika idącego z dziećmi…

- On widzi kres krucjaty, który dzieje się na martwej i spalonej słońcem pustyni. Bramy Raju się nie ukazują. Dlaczego nie możemy przebić się do nich? Obserwujemy wokół nas bardzo wiele wydarzeń powodujących nieposłuszeństwo obywatelskie. Ludzie wychodzą na ulice i zaczynają protestować na masową skalę i dotychczasowy porządek zostaje nagle zawieszony. Dzieje się tak, bo ci którzy są stróżami porządku sami nie przestrzegają zasad – ci, którzy mówią o miłości nie mają prawa o niej mówić. Bóg, który jest miłością ma funkcjonariuszy, którzy są od miłości najdalsi. O tym właśnie opowiadają wszyscy uczestnicy krucjaty. Nie chodzi im o sam kościół, ale o świat. Świat ich oszukał, a oni jedyni mówią prawdę. Jednak kto powinien rozstrzygać o prawdzie?

Dlatego uczestnicy krucjaty wyruszają na nią nie oglądając się na żadne autorytety?

- „Bramy ramy” pokazują pęknięcie między dwoma pokoleniami. Dotkliwe, bo starzy w Cloyes zostają. To pęknięcie polega na tym, że rodzice, którzy do tej pory byli autorytetami, przestają być godni zaufania. Dzieci stają się nowymi kapłanami, zaczynają wyznaczać granice i prawa. Stąd coraz więcej rzeczy muszą przemilczeć, ukryć, żeby utrzymać swój status wybranych. Andrzejewski pokazuje jak bardzo ludzie są słabi w takich momentach.

Jak przenieść na język teatru rytm spowiedzi, myśli, kroków tak wyraźny w powieści Andrzejewskiego?

- Ten rytm jest zupełnie nieteatralny. Mieszają się w nim słowa i myśli. Kiedy człowiek spowiada się, to powraca do tych wydarzeń, o których mówi, czyli jakby przenosił się do nich w czasie. Spowiedź to próba naprawiania przeszłości, choć cały czas żyjemy w przekonaniu, że to co się stało to się nie odstanie i tego naprawić nie można. Dlatego zdecydowałem się rozbić każdą postać z piątki bohaterów na dwie. Pokazać każdego w monecie, kiedy się spowiada na krucjacie, a równocześnie zmusić do odgrywania w kółko tego, co się wydarzyło. Wiemy, że krucjata nie dotarła do Jerozolimy, a jej bohaterowie zostali zawieszeni w życiu w chwili, kiedy na nią wyruszyli. Pozostają między jednym i drugim światem,  dlatego równocześnie widzimy ich jako młodych na krucjacie i wiele lat później – odgrywających swoje historie z przeszłości. Wychodząc na krucjatę i ginąc zostawili swoje życie przerwane, przecięte. Dla mnie ono ciągle się kotłuje i wymaga odpowiedzi. Oni tak naprawdę nie idą do Boga, oni uciekają przed sobą i przed swoim światem.

Dlatego bohaterowie kłamią podczas spowiedzi?

- Z ich spowiedzi słychać, że mają od czego uciekać. W tego rodzaju zjawiskach można zrozumieć motywy postępowania ludzi, ale równocześnie bardzo trudno jest ich zatrzymać. Spowiednik to widzi. Interesuje mnie pęknięcie, jakie w nim powstaje z tego powodu. Ma on do czynienia z czymś totalnie żywym, z wołaniem o sprawiedliwość , o to gdzie jest Bóg. Potrzebuje się zanurzyć w tę dziecięcą gorliwość, bo na swojej drodze doszedł do martwego punktu. Pociąga go słodycz męki młodości. Z drugiej jednak strony zdaje sobie sprawę, że krucjata idzie na zatracenie.

Maud, Blankę, Aleksego Mellisena, Roberta do krucjaty popycha miłość, która ma niewiele wspólnego z miłością do Boga. Jak Pan tłumaczy ten kontrast?

- Już pierwsza ze spowiadających się postaci wyznaje, że nie idzie na krucjatę z miłości do Boga, ale z miłości do Jakuba, swojego kolegi. Teraz może go kochać bezkarnie – iść i być odrzucona, bo on miał objawienie i jest święty. Relatywizujemy nasz stosunek do Boga, rozgrywamy naszą planszową grę, ale nie docieramy do bram raju, ale do środka labiryntu. Cel, o którym mówimy staje się dla nas emblematem. Bardzo łatwo zrobić z symbolu Boga, a to jest bałwochwalstwo. Tak jest w  „Bramach raju”, gdzie miłość w najróżniejszych przejawach zostaje podniesiona do rangi Boga.

Kim jest człowiek na plakacie zapowiadającym spektakl? Wygląda przerażająco.

- To hrabia Ludwik. Musi tak wyglądać, bo to przerażająca postać. To człowiek, który jest potomkiem krzyżowców predestynowanym do tego, by być rycerzem wojującym na krucjatach. Ląduje w Konstantynopolu zamiast w Jerozolimie i bierze udział w rzezi, a cały czas jest przekonany, że robi to, by bronić grobu Chrystusa. Ten żołnierz chrystusowy odkrywa w sobie namiętność, na którą nie ma miejsca w tym porządku. Jest więc jedną z ofiar, a nie jednoznacznym czarnym charakterem. Cel, do którego zdążał był dla niego z założenia nieosiągalny. To znaczące, że straceniec, którego życie upłynęło w cieniu nieosiągalnego, uruchamia krucjatę dziecięcą, uciekający od świata pochód młodości. Często się tak dzieje, że młodych rewolucjonistów namaszczają ludzie, którzy ze światem wzięli rozbrat, są pełni goryczy i nienawiści.

Wprowadza Pan do spektaklu kontekst historyczny towarzyszący dziecięcej krucjacie? Mówi Pan co się stało z dziećmi?

- Nie tak bardzo, bo to nie jest opowieść historyczna. To, czy krucjata nie doszła, bo jej uczestnicy zginęli, czy zostali wyprzedani przez handlarzy niewolnikami nie ma dla mnie znaczenia. To wiemy po prostu. Bardziej interesuje mnie co postaci mówią o sobie, bo wydaje mi się, że my też wykonujemy podobne gesty w życiu. Odcinamy się zostawiając za sobą dawne życie i uważamy, że wszystko co było przed było złe i lądujemy na jakimś pustkowiu.

W rolę spowiednika wciela się Bogusław Kierc. Kim jest dla Pana ta postać?

- Jest jedynym sprawiedliwym. On tylko ma odwagę powiedzieć stop i zginąć pod stopami dzieci. Dla konstrukcji postaci spowiednika istotna jest postać szatana, która pojawia się w spektaklu. Złego gra Krzysztof Boczkowski. To co się wydarza się na scenie zaczyna się od ich rozmowy, od wizji, którą sprowadza na spowiednika Ciemny.

Szukam w teatrze ciągłości, a nie tylko momentów przełomowych. Po „Bramy raju” sięgam nie przypadkowo. Już wcześniej pracowałem nad tym tekstem w niecodziennych okolicznościach, z udziałem bezdomnych. Grali oni zbiorowo rolę spowiednika. Spektakl powstał w Studium Teatralnym Piotra Borowskiego w Warszawie. Opowiadając historię zbłąkanego krzyżowca uwodzącego pastuszków nie zmierzałem nikogo szokować. Powieść Andrzejewskiego dotyka tematów żywych i współczesnych, także tej miłości, która nie ma prawa bytu w kościele. Interesuje mnie to nie na poziomie gazetowego skandalu, ale na poziomie pytań o duchowość. Te pytania są dziś paląco aktualne.

Rozmawiała Agnieszka Kołodyńska

Fot. Tomasz Walków

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl