Obezwładniająca siła muzyki Mozarta
Przyznam się od razu. Nie jestem fanką książek Marka Krajewskiego o Eberhardzie Mocku, żadnej nie dokończyłam i z pewnością nie rozpoznałabym głównych tropów, którymi autor wabi swoich czytelników. Nie przygotowałam się więc do spektaklu „Czarodziejskiego fletu w Breslau” jak reżyser Michał Znaniecki, który przed rozpoczęciem pracy nie tylko przeczytał kryminały, ale i wybrał się na specjalny spacer po Wrocławiu śladami Mocka, poznając też menu, w jakim gustował Breslauerski śledczy (zapowiadał nawet w spektaklu obecność nóżek w galarecie – ostatecznie ze sceny słyszymy o golonce).
Jestem natomiast melomanką, wielbicielką Wolfganga Amadeusza Mozarta, psychofanką niektórych jego dzieł, także tych operowych. Nigdy nie przeszkadzało mi niemieckie libretto do „Czarodziejskiego fletu”, które napisał Mozartowi zaprzyjaźniony z nim Emanuel Schikaneder.
Może dlatego, że w obliczu obezwładniającej siły muzyki Mozarta nie miało znaczenia, że dialogi postaci pisane przez Schikanedera są już trochę passe (zwłaszcza genderowe klimaty), a cała baśniowo-magiczna historia z masońską symboliką może się już wydawać nieco infantylna. Pamiętajmy, że przetrwała ponad 200 lat, wciąż zachwyca i bawi publiczność na całym świecie, więc chyba nikomu nie przeszkadza konwencja.
Breslau – miasto rozpusty i zbrodni
Pomysł na to, by teksty mówione na nowo napisał do „Czarodziejskiego fletu” Marek Krajewski, filolog klasyczny, autor znanych kryminałów, był i kontrowersyjny i ekscytujący zarazem. Mock w świecie Mozarta! I stało się. Mock jest tu aktorem-narratorem (baryton Jacek Jaskuła wczuł się w postać, inspirując się też sposobem mówienia samego Krajewskiego).
Opowiada nam z różnym miejsc sceny i widowni o dawnym Breslau, mieście rozpusty, zbrodni, brudnych interesów, tajemnych kultów. Zwraca naszą uwagę na królową półświatka Gabi Zelt (czyli Królową Nocy, w tej partii Maria Rozynek-Banaszak), która płonie żądzą zemsty i pragnie wziąć odwet na byłym partnerze Sarastrze (Tomasz Rudnicki), a w tym celu posłuży się nawet córką Pamelą (czyli Paminą, rzecz jasna, a tę rolę śpiewa Marcelina Román).
Akcja rozgrywa się w ponurym Breslau z lat 20. XX wieku, mieście z ruin, gdzie prawdziwe życie rozgrywa się nocą, zaś naiwny, nieświadomy zagrożenia bohater Wolfgang Thormann (czyli Pamino, w tej partii Aleksander Zuchowicz) trafia w sam środek złowrogiej intrygi, w której będzie seks, nienawiść i wprawiający w hipnozę koks.
Nikt nie jest w złowrogim świecie tym, kim mógłby się wydawać, a Thormann, by zdobyć ukochaną Pamelę, będzie musiał pokonać wiele przeszkód i przejść mrożące krew w żyłach próby. Towarzyszyć mu będzie nieco marudny odmieniec zwany Ptasznikiem (czyli Papageno w interpretacji Łukasza Rosiaka).
„Czarodziejski flet w Breslau” – zanurzyć się w miasto
W pierwszej części spektaklu mroczna konwencja z powieści o Eberhardzie Mocku, wydaje się nawet intrygująca. Oglądamy lupanary Breslau, klimaty jak z niemieckiego międzywojnia (w czym zasługa scenografa Luigiego Scoglia), kiedy głód i bezrobocie zbierały żniwo wśród wielu obywateli, a w zaułki dużych miast lepiej się było samotnie nie zapuszczać po zmroku.
Wprawdzie komentarze narratora-Mocka brzmią momentami nieco pompatycznie, a brak tłumaczenia niektórych łacińskich maksym irytuje, ale zanurzamy się w tajemnicze Breslau z pewną ciekawością.
Po przerwie natomiast, co ciekawe, napięcie mocno słabnie, potęgują się coraz bardziej brutalne zachowania postaci, półświatek staje się zbyt dosłowny, przez co momentami w nieplanowany sposób zabawny. A baśniowa wciąż muzyka przestaje „pasować” do przebiegu Breslauerskiej akcji.
Opera Mozarta – króluje przede wszystkim muzyka
A muzyka właśnie zdecydowanie króluje w spektaklu i mamy kilka naprawdę miłych powodów do zadowolenia. Świetna jest przede wszystkim występująca gościnnie sopranistka Marcelina Román jako Pamela/Pamina, za każdym razem niezwykle autentyczna, świetnie przygotowana, wzbudzająca sympatię.
Maria Rozynek-Banaszak, jako Gabi Zelt/Królowa Nocy ma, rzecz jasna, swoją wielką scenę z koloraturową arią „Der Hölle Rache”, niemal zabójczą dla głosu, ale tu umiejętnie technicznie wyśpiewaną i słusznie nagrodzoną rzęsistymi brawami.
Ciekawie prezentuje się Papageno (Łukasz Rosiak) i potem jego połowica Papagena (Katarzyna Haras), Wolfgang Thormann/Pamino (Aleksander Zuchowicz) z każdą sceną coraz lepiej wciela się w niewinnego bohatera, który pragnie prawdziwej miłości. Zdecydowanie intrygują (także pod względem aktorskim) trzy damy (Liliana Jędrzejczak, Dorota Dutkowska, Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak).
No i, rzecz jasna, nad wszystkim czuwa gospodarz spektaklu – narrator-Mock (Jacek Jaskuła), choć finałowa scena, nie mogę spojlerować, to już raczej propozycja wyłącznie dla koneserów Mocka, fanom Mozarta nie byłaby potrzebna.
Szef muzyczny, Adam Banaszak przygotował orkiestrę do tego niełatwego przecież utworu, instrumentaliści grają z prawdziwym szwungiem, ciekawie wygląda (bo ubrania nawiązują m.in. do cyrkla i kątownika, symboli masońskich) i tańczy balet, chór uzupełnia cały muzyczny klimat.
Po spektaklu powiedzieć mogę jedno. Nie będę stuprocentową entuzjastką „Czarodziejskiego fletu w Breslau” w reżyserii Michała Znanieckiego, pozostanę po prostu fanką Mozarta. Ale na widowni widziałam jednak, że Breslauerski kontekst zaczerpnięty z powieści Marka Krajewskiego ma swoich fanów, a tłumaczenie libretta na angielski i niemiecki pomoże pewnie jeszcze zdobyć nowych.