Najważniejsze informacje (kliknij, aby przejść)
- "Znachor" Netflixa - recenzja filmu
- "Znachor" - historia genialnego chirurga, który stracił pamięć
- "Znachor" Netflixa. Hit czy odgrzewany kotlet?
- Zobacz trailer "Znachora" i sprawdź, kiedy będzie premiera filmu w Netflixie
- Film Hoffmana vs. film Gazdy. Co je różni?
- W czym tkwi sukces nowego "Znachora"?
"Znachor" Netflixa - recenzja filmu
"Znachor" to bez wątpienia jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów roku w Polsce. Od czwartku 27 września można go oglądać na Netflixie. Opowieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza została już dwukrotnie zekranizowana - w 1937 i 1982 r., więc trudno w tym przypadku uniknąć porównań. W drugiej odsłonie, którą wyreżyserował Jerzy Hoffman (dzięki powtórkom miała wielomilionową widownię w TVP), oglądaliśmy obsadę marzeń, m.in. wspomnianego Jerzego Bińczyckiego (prof. Wilczur/Antoni Kosiba), Annę Dymną (Marysia Wilczurówna), Tomasza Stockingera (hrabia Czyński) czy Piotra Fronczewskiego (Dobraniecki). Ale również Bożenę Dykiel, Jerzego Trelę czy Gustawa Lutkiewicza - w mniejszych rolach.
Serial Jerzego Hoffmana obrósł legendą i podbił serca Polaków. Nic więc dziwnego, że wielu fanów było sceptycznie nastawionych do nowej wersji Netflixa. Pisali o szarganiu świętości, ataku na legendę, a z drugiej strony o odgrzewaniu starych kotletów. Obawy były tym większe, że za reżyserię wziął się filmowy debiutant - Michał Gazda (wcześniej pracował głównie przy serialach - "Zachowaj spokój", "Belle Epoque" czy "Wataha"). Jak wypadło starcie z gigantem?
"Znachor" - historia genialnego chirurga, który stracił pamięć
Przyznam, że sama miałam pewne obawy. Zastanawiałam się, jak powieść Dołęgi-Mostowicza z 1937 roku sprawdzi się na ekranie w XXI w., czy aby przypadkiem nie obrosła kurzem.
Akcja rozgrywa się w latach 20. i 30. ubiegłego stulecia. "Znachor" opowiada historię genialnego, szanowanego chirurga - prof. Wilczura (w nowej wersji gra go wspomniany Leszek Lichota, znany z „Watahy” czy „Prawa Agaty”), który w wyniku pobicia traci pamięć. Kilkanaście lat później widzimy go, jak włóczy się po wsiach w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy, pomagając przy tym ludziom jako znachor. Nie ma rodziny, nic nie pamięta, dzięki fałszywym dokumentom nazywa się Antoni Kosiba i jak się okazuje - potrafi leczyć ludzi. Bije na głowę lokalnych lekarzy.
Już na początku filmu Michała Gazdy dowiadujemy się, że wcześniej zostawiła go żona, zabierając ze sobą ukochaną córkę Marysię. Po latach, na skutek splotu różnych wydarzeń, los zetknie ją z ojcem. Przeznaczenie? Tak to wygląda.
Marysia (świetna Maria Kowalska) jest już wtedy dorosła, ma ambicje, marzy o studiach, ale musi na nie zarobić. W żydowskiej karczmie, w której pracuje jako kelnerka, pojawia się pewnego dnia przystojny, uroczy i bajecznie bogaty hrabia Czyński (Ignacy Liss). Młodzi zakochują się w sobie, ale ich związek jest mezaliansem. Muszą o niego zawalczyć.
"Znachor" Netflixa. Hit czy odgrzewany kotlet?
Leszek Lichota znakomicie sprawdził się w tytułowej roli znachora i to w dużej mierze dzięki niemu film Netflixa tak dobrze się ogląda. Świetnie poradzili sobie również młodzi aktorzy, szczególnie Maria Kowalska - absolwentka Akademii Teatralnej we Wrocławiu - w roli Marysi Wilczurówny (brawo!). Warto docenić także Ignacego Lissa (hrabia Czyński) i Annę Szymańczyk jako honorową, zakochaną w Kosibie młynarkę Zośkę.
Zobacz trailer "Znachora" i sprawdź, kiedy będzie premiera filmu w Netflixie
Izabela Kuna w roli hrabiny Czyńskiej - wyniosłej, egoistycznej i zimnej jak lód intrygantki - to zjawisko samo w sobie, nie daje o sobie zapomnieć. Są też wrocławskie akcenty - znakomity Krzysztof Dracz (Żyd-karczmarz Rosenstein) i Robert Gonera - jako komisarz. Bardzo dobrze dobrany zestaw! Niewielką rolę zagrał również Artur Barciś (służący Czyńskich), którego pamiętamy przecież ze "Znachora" Hoffmana, gdzie wcielił się w postać wyleczonego przez Kosibę syna młynarza.
Film Hoffmana vs. film Gazdy. Co je różni?
Jeśli już jesteśmy przy porównaniach, to Gazda w swoim filmie inaczej przedstawia postać przyjaciela prof. Wilczura - doktora Dobranieckiego (Mirosław Haniszewski), który w nowej wersji jest właściwie czarnym charakterem (podobnie jak w książce), a u Hoffmana stał murem za głównym bohaterem. Różnią się też inne szczegóły - przykładowo w Netflixie została bardziej uwypuklona postać żony profesora - Beaty, która porzuca go i odchodzi z córką do kochanka.
W nowej wersji Marysia pracuje jako kelnerka w karczmie, a w filmie z 1982 r. była sprzedawczynią w sklepiku, do którego wpadał Czyński. W obydwu filmach ktoś inny wypowiada też słynne finałowe zdanie: "Szanowni Państwo, wysoki sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur". Różnic jest zresztą więcej. Słowem, niby ta sama historia, ale jednak zupełnie inne filmy.
W czym tkwi sukces nowego "Znachora"?
Na pewno warto choć na chwilę przenieść się do tego barwnego świata (patrz np. urocza scena z plenerowym kinem i Hanką Ordonówną). Duża w tym zasługa scenografów i kostiumologów, którzy wiernie oddali klimat zarówno polskiego miasta, jak i wsi z lat 20. i 30. XX wieku. Nie ma tu może jakichś spektakularnych efektów wizualnych, historia jest opowiedziana ciekawie, ale prosto, bez fajerwerków. W dodatku wiele osób wie, jak to się wszystko skończy. W czym zatem tkwi sukces "Znachora" Michała Gazdy? (Bo moim zdaniem to jest bezsprzeczny sukces).
Według mnie chodzi o samego bohatera, który jest do szpiku kości przesiąknięty dobrem i bezinteresownie pomaga ludziom. Chcemy, żeby świat właśnie taki był. Żeby dobro wygrywało, żeby ludzie stawali zawsze po tej jasnej stronie mocy. Jak prof. Wilczur/Antoni Kosiba.
Kibicujemy też młodzieńczej miłości Marysi i hrabiego Czyńskiego. Bo o prawdziwe uczucie zawsze warto walczyć. Bo miłość może przenosić góry.