Najważniejsze informacje (kliknij, aby przejść)
Oppenheimer, „ojciec bomby atomowej”
Jeśli zastanawiacie się, czy warto poświęcić na „Oppenheimera” trzy godziny swojego cennego czasu? Odpowiadam: tak! Rzadko zdarza się bowiem kino, które opowiada o ważnych dla świata sprawach w sposób tak wciągający i trzymający w napięciu. I chociaż osobiście uważam, że Nolan mógł „urwać” z filmu jakieś pół godziny - dla dobra opowieści - to i tak chylę przed nim czoła. Ale po kolei.
„Oppenheimer” to pierwszy biograficzny film w dorobku Nolana, specjalisty od widowiskowego kina, by przypomnieć tu tylko takie hity jak „Bezsenność”, „Dunkierka”, „Interstellar” czy „Batman: początek”. Opowieść o amerykańskim geniuszu - fizyku J. Robercie Oppenheimerze, który podczas II wojny światowej dowodził sekretnym Projektem Manhattan w Ameryce. Jego efektem było wynalezienie bomby atomowej. Śmiercionośna broń miała zakończyć wojnę, zatrzymać Hitlera i Niemców. Ostatecznie jednak została zrzucona przez Amerykanów na Hiroszimę i Nagasaki, a w wyniku ataku zginęło nawet 220 tys. osób, głównie cywilów.
Oppenheimer - „amerykański Prometeusz” (taki tytuł nosi nagrodzona Pulitzerem biografia fizyka, na podstawie której został oparty film), „ojciec bomby atomowej” powinien pławić się w splendorze sławy, która na niego spłynęła. Oto bowiem uratował wielu amerykańskich chłopców, którzy teraz mogą wrócić z wojny do domu. Wie jednak, że ma krew na rękach i rozpoczął wyścig zbrojeń.
„I stałem się śmiercią, niszczycielem światów” - mówi, cytując hinduską „Bhagawadgitę”.
Ten gigantyczny ciężar przygniata jego sumienie i będzie jego karą do końca życia (patrz mit o Prometeuszu). Aż trudno uwierzyć, że taki geniusz, mimo wielu ostrzeżeń ze strony innych, tak późno zdał sobie z tego sprawę.
Zobacz trailer filmu „Oppenheimer”
Geniusz Oppenheimer może zostać uznany za zdrajcę
Trzeba dodać, że Oppenheimer nie jest w tym filmie postacią krystaliczną. Geniusz fizyki, owładnięty chęcią wynalezienia bomby, która zmieni losy świata, to tak naprawdę egoista, kobieciarz, człowiek żądny sławy.
Wielkie bum i udany eksperyment w odludnym Los Alamos, gdzie prowadzony był sekretny Projekt Manhattan, to jednak nie koniec tej opowieści. Nolan robi zwrot akcji i tak oto „ojciec bomby atomowej” opromieniony sławą, zostaje oskarżony o współpracę z komunistami. Teraz „bóg nauki”, człowiek z okładki „Time'a” może zostać uznany za zdrajcę i rosyjskiego szpiega. Pamiętacie słynną listę McCarthy'ego, który tropił komunistów w USA? No właśnie, sprawa jest poważna.
Nolan nie pozwala nam się nudzić (no może poza kilkoma scenami). Oglądamy genialnego Oppenheimera, jak zaczyna stawiać pierwsze kroki w świecie nauki. Scena z zatrutym jabłkiem pokazuje, jak bardzo jest zdeterminowany. Później kibicujemy mu w budowie bomby atomowej (!), by na końcu współczuć. Są przeskoki czasu i miejsca akcji, retrospekcje i nakręcone w czerni i bieli przesłuchanie w senacie. Kawał dobrego, stylowego kina, z brawurowym montażem (będzie Oscar dla Jennifer Lame) i trzymającą w napięciu muzyką szwedzkiego kompozytora Ludwiga Göranssona.
Nie poszłam do kina na Nolana...
Sam Nolan mówił w jednym z wywiadów, że gdy zobaczył zdjęcie prawdziwego Roberta Oppenheimera, od razu przykuły jego uwagę właśnie oczy. Wtedy pomyślał o Cillianie Murphym, który grał już mniejsze role we wcześniejszych filmach reżysera (np. w „Dunkierce”).
Moim zdaniem był to strzał w dziesiątkę. Cillian nie tylko znakomicie oddał dramatyzm losów i decyzji głównego bohatera, ale też fizycznie się do niego upodobnił (znacznie schudł do tej roli). To dzięki niemu „Oppenheimer” jest przede wszystkim opowieścią o człowieku, jego potędze i słabościach, ale również o etyce nauki uwikłanej w historię i politykę.
To bez wątpienia jest film Murphy'ego, ale jakie on ma towarzystwo! Crème de la crème. Robert Downey Jr. jako Lewis Strauss, szara eminencja, senator, człowiek zakompleksiony i mściwy, stworzył u Nolana perełkę. Świetnie wypadł też Matt Damon w roli generała Grovesa, żołnierza-zadaniowca, który dąży do celu i bez skrupułów wykorzystuje do tego naukowców. Nie można zapomnieć o Emily Blunt w roli żony Oppenheimera, która poświęca się dla męża, wierzy w jego geniusz i potrafi mu wiele wybaczyć. I jeszcze Florence Pugh, która stworzyła u Nolana tajemniczą postać Jean - kochanki-komunistki.
Barbie też pomaga Oppenheimerowi
Na koniec, trudno nie wrócić do słynnej na całym świecie akcji Barbenheimer, czyli rywalizacji dwóch jakże różnych od siebie filmów, które miały premierę w tym samym dniu. Marketingowy majstersztyk. Wiadomo, że wygrała „Barbie” (podczas weekendu otwarcia zarobiła 337 mln dolarów na świecie, „Oppenheimer” - 174 mln). Słynny reżyser Francis Ford Coppola, twórca „Ojca chrzestnego” i „Czasu apokalipsy”, tak podsumował tę akcję w sieci: - To triumf kina! - napisał.
Po obejrzeniu „Oppenheimera” trudno się z mistrzem nie zgodzić. To dobre i ważne kino.