Magdalena Talik: Przyznaję, jestem zaskoczona! Kuratorował Pan dyrektor wielkim historycznym wystawom, jak „Willmann. Opus magnum”, czy „Szaleństwo rokoka!”. A teraz przygotował Pan zupełnie zaskakującą, pod względem tematu i postaci autora, ekspozycję. Obejrzymy prace Mariana Henela, zwanego lubieżnikiem z Branic – pacjenta szpitala dla psychicznie chorych.
dr hab. Piotr Oszczanowski: A to, broń Boże, nie jest próba zawłaszczania nowych muzealnych obszarów tematycznych.
Moje zainteresowanie Branicami zaczęło się od mistrza kowalstwa artystycznego Jaroslava Vonki i zjawiskowej kraty, jaką wspólnie z Gebhardem Utingerem zaprojektował i wykonał dla bazyliki pw. św. Rodziny w Branicach, niewielkiej opolskiej wsi, leżącej trochę na uboczu świata.
Ponieważ kościół znajduje się na terenie obecnego Specjalistycznego Szpitala im. Ks. Biskupa Józefa Nathana, nawiązałem kontakt z dyrektorem tej placówki Krzysztofem Nazimkiem, który, jak się okazało, uratował spuściznę po Marianie Henelu (1926-1993). Należą mu się za to wielkie słowa uznania.
Wspólnie zdecydowaliśmy, że skoro niezwykłe prace Henela są w Branicach pokazywane w niefortunnym miejscu – w niewielkiej sali, wiszące jedne za drugimi, bez możliwości dokładnego ich obejrzenia – spróbujemy je wszystkie zaprezentować w przestrzeniach do tego przeznaczonych. W tym przypadku, we wrocławskim Muzeum Etnograficznym. Pan dyrektor przyjął tę propozycję i zaproszenie.
Człowiek psychicznie chory, opętany własnymi demonami, być może także zbrodniarz. Marian Henel, nawet blisko 30 lat po śmierci, wzbudza wiele kontrowersji.
I organizując wystawę „Obłęd. Przypadek Mariana Henela – lubieżnika z Branic” mam poczucie daleko idącego ryzyka, bo to nie jest łatwa ekspozycja. Na poziomie podprogowym można z prac Henela stroić sobie żarty, ale – de facto – mówimy o ludzkim dramacie.
Autor był człowiekiem bezbronnym – jego fizjonomia, niewielka postura i przysadzistość, dysfunkcyjność, sposób mówienia – czyniły go, już od dzieciństwa w wiejskim środowisku, wykluczonym, outsiderem, napiętnowanym. Ale był także, być może, zbrodniarzem, skrajnym okrutnikiem i sadystą.
Mnie zafascynował w postaci Henela pierwiastek ludzki, ten rodzaj humanizmu, w którym poszukujemy nawet reliktów człowieczeństwa. Zawsze zadaję sobie bowiem pytanie, ile jest w człowieku elementu boskiego, czyśćcowego, albo diabelskiego. I to ustawiczne uświadamianie sobie, że nawet ten najgorszy, najokrutniejszy z nas pozostaje w dalszym ciągu człowiekiem. Nie możemy o tym zapominać.
Na pewno w Henelu najwięcej było tego elementu diabelskiego, ale jeśli skonfrontujemy to z artterapią, w wyniku której od 1969 roku przez kolejne dwie dekady, tworzył niezwykłe dywany, przekonamy się, że jego chorobliwe libido znalazło tu swoje ujście, co okazało się dla niego, ale też dla jego otoczenia, na swój sposób, zbawienne.
Prace Mariana Henela są, w dużej mierze, dość szokujące, fizjologiczne, obsceniczne. Do tego stopnia, że na plakacie nie zdecydował się Pan na pokazanie zdjęć całych dywanów, a jedynie na prezentację wybranych detali olbrzymich kompozycji.
Chcieliśmy uniknąć epatowania obsceną – to najniższy próg zrozumienia Henela, bardzo powierzchowny. Dodam, że pełne zrozumienie Henela jest w dalszym ciągu niemożliwe. W odniesieniu do niego nie używam słowa artysta, chociaż zaliczamy obecnie Mariana Henela do nurtu tzw. art brutu.
Po 1945 roku został zdefiniowany taki kierunek działalności, która wynika z impulsu, potrzeby wypowiedzenia się w formie kreacji twórczej, choć nie ma zbyt wiele wspólnego ze sztuka jako taką. Art brut jest tworem ludzi wykluczonych, z marginesu, pochodzących ze stanu dzikiego, bez okrzesania, tworzących nieprofesjonalnie, instynktownie i spontanicznie.
W przypadku Mariana Henela jego ponadnormatywny popęd seksualny został w znacznym stopniu wykorzystany na stworzenie niezwykle pracochłonnych dywanów, które tkał w skupieniu i z wielką precyzją. Postaciami, które je zapełniają, są nie tylko ludzie, także rozmaite monstra, istoty demoniczne, hybrydy.
Galeria zdjęć
Mamy poważny problem ze stwierdzeniem, czy ich symboliką Henel posługiwał się z pełną świadomością, czy doprawdy wiedział, co wyraża na przykład sowa, z jednej strony uosobienie mądrości bogini Ateny, ale też – ze względu na nocny tryb życia – grzesznych, demonicznych, diabelskich mocy.
Konsekwentnie umieszczał też w pracach wizerunki insektów, gadów czy też fantazyjnych dekoracji roślinnych. Czy autor robił to świadomie, czy impulsywnie zafascynowany ich różnorodnością i niezwykłością kształtów? Nie wiem, po prostu nie wiem… Cały czas się nad tym zastanawiam... Henel specjalizował się również w twórczości tzw. szaletowej, a jego werystyczne prace dotyczą tematów ejakulacji, menstruacji, defekacji, wszelkich jakże wyuzdanych interakcji seksualnych.
Znajdował w tym szczególne upodobanie. Nie zachowały się żadne jego rysunki, ich echa powracają w tematach jego dywanów. W twórczości fotograficznej widzimy natomiast Henela-transwestytę, który podkreśla – a mówi to także w poświęconym sobie dokumencie „Maniuś” z 1992 roku – że wszystko w jego życiu obracało się wokół – aby nie być dosadnym, określmy to mianem – pośladków.
Tę część ciała nie tylko uwieczniał na zdjęciach, stanowiła część swoistej autokreacji – upodabniania się do tęgich kobiet, czy przebierania się za pielęgniarki. W tym był skrajnym transwestytą, do granic możliwości queerowy.
W swoich poczynaniach Marian Henel był totalny, nie znał żadnych granic. Nie uznawał cenzury czy też krytycznych opinii otoczenia. Wręcz przeciwnie – prowokował je, wzbudzał jego ciekawość i dziwny rodzaj pobłażliwości.
Z filmu „Maniuś” Jerzego Boguckiego wynika też jasno, że Henel mocno konfabulował. Zwłaszcza na temat swojej biografii. Mówił, że jest synem żebraczki, a ojca nie poznał. Osierocony, stał się osobą na wsi wykluczoną, być może pasał gęsi w dworze, miał epizod małżeński, pracował dla Urzędu Bezpieczeństwa. Które z tych informacji mogą być prawdziwe?
Wszystkie informacje są właściwie poszlakowe. Wiemy, że był synem żebraczki, a np. jego ślub odbył się w oparach alkoholu. Uroczystość zaaranżowało pijane w sztok towarzystwo. Między małżonkami nie było żadnego afektu, prawdziwej relacji.
Na skutek fikcyjnego małżeństwa pozostała w Henelu zarówno awersja do kobiet jako przewrotnych istot, a jednocześnie wielka, obciążona dewiacją fascynacja nimi.
A fakt, że Henel pracował dla UB - był tam palaczem, ale, być może, uczestniczył też w egzekucjach okresu stalinowskiego?
Epizod pracy w UB w Kluczborku może być prawdziwy. Nawet jeżeli nie wykonywał egzekucji, na pewno był ich świadkiem, miał kontakt z ludźmi z UB, co odcisnęło piętno na jego psychice. Był w nim gen zabójczy, który nie bierze się z niczego.
Co ciekawe, być może, po latach został też rozpoznany przez byłego więźnia. Henel miał pozwolenie, aby opuszczać szpital psychiatryczny w Branicach i udawał się na krótkie wycieczki.
Z jednej z nich powrócił poruszony i nie chciał już nigdy nigdzie jechać. Twierdził, że ktoś rozpoznał go w tłumie i przypomniał sobie, że to jest człowiek UB. A placówka w Kluczborku cieszyła się jak najgorszą sławą. Dowodem fakt, iż po okresie stalinowskim były z kolei wyroki śmierci dla funkcjonariuszy – oprawców, katów.
Henel miał w szpitalu wielu fanów. To niezwykły wątek.
Jego życie było, na co zwraca uwagę psychiatra dr Bogusław Habrat, rodzajem jedynego w swoim rodzaju permanentnego performansu.
Stworzył wokół siebie krąg adoratorów, potrafił zawładnąć przestrzenią, miał prawo wychodzić, otrzymał do dyspozycji własną pracownię tkacką, miał klucze do wielu pomieszczeń. Pozycja Henela była eksterytorialna w systemie mocno opresyjnym, rygorystycznym, jakim w czasach PRL-u był szpital psychiatryczny.
To był jego swoisty sukces. Henel był mitomanem, na swój sposób konfabulował, ale opowieść stała się jego „środkiem płatniczym”. Wzbudzał nią sensację, strach, ale też dziwny rodzaj adoracji i podziwu. Miał też dzięki tym konfabulowanym historiom rozmaite przywileje.
Wystawa „Obłęd. Przypadek Mariana Henela – lubieżnika z Branic” to pierwsza w historii monograficzna ekspozycja, na której obejrzymy wyłącznie prace Mariana Henela.
To tylko wystawa, twór czasowy. Tym, co pozostanie – są teksty w katalogu przygotowane przez specjalistów z różnych dziedzin, m.in. lekarzy, specjalistów od artterapii.
Refleksja naukowa jest, na pewno, krokiem naprzód w zrozumieniu wciąż wielce zagadkowej postaci Mariana Henela i jego spuścizny. Tej zarówno materialnej, jak i werbalnej, pozostającej w sferze opowieści, anegdot, wspomnień.
Uwaga, wystawa „Obłęd. Przypadek Mariana Henela – lubieżnika z Branic” skierowana jest wyłącznie do osób pełnoletnich. Znajdują się na niej obiekty zawierające treści, które mogą być nieodpowiednie dla niektórych odbiorców, takie jak przemoc, nagość, erotyka lub treści krzywdzące wobec innych ludzi czy grup społecznych bądź z innych powodów niezgodne z dzisiejszą wrażliwością.