wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

13°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 07:05

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Po grandzie w Eterze

Wrockfest pożegnał sezon we wtorek 17 czerwca koncertowy kilkugodzinnym maratonem muzycznym w klubie Eter. Główną gwiazdą wieczoru była Monika Brodka, ale na scenie wystąpiło łącznie aż czterech wykonawców.  

Dziewczyna z gitarą

Imprezę rozpoczęła Agness B. Mary, debiutantka i świeża krew na polskiej scenie indie. Dziewczyna z gitarą, jedna z tych młodych artystek, o których krytycy piszą z nadzieją i wróżą im dużą karierę – jeśli nie w mainstreamie, to choćby wśród czytelników portali zajmujących się muzyką alternatywną. Agness wystąpiła w towarzystwie perkusisty oraz basisty, zagrała kilka hałaśliwie rockowych piosenek i mimo wyraźnej tremy pozostawiła po sobie dobre wrażenie, choć – niestety – oglądało ją jeszcze dość skromne audytorium. Ale taki to już los „rozgrzewaczy”. Być może za jakiś czas Agness rzeczywiście dorobi się swojej wiernej publiczności. To niewykluczone, bo na tego typu dziewczyńsko niegrzeczną i buntowniczo-rockową stylizację zawsze jest popyt, zwłaszcza wśród najmłodszych słuchaczy. Albo raczej – słuchaczek (tych było zresztą w Eterze zdecydowanie więcej niż mężczyzn; target Moniki Brodki to, jak się okazuje, głównie dziewczyny w wieku licealno-studenckim).

Panowie w kitlach

Chwilę po Agnes scenę zajął Instytut, zespół stąd, z Wrocławia. Ciekawy był to występ, bo ubrani w białe kitle młodzi muzycy na scenie okazywali niemal gwiazdorską swobodę, kolejne piosenki, zgrabne zresztą i melodyjne, zapowiadając w stylu: „A teraz singiel z naszej ostatniej płyty...”. Ktoś niezorientowany mógłby dojść do wniosku, że ma do czynienia z gwiazdą ogólnopolskiego formatu, a nie ze znanym lokalnie zespołem ze skromnym wciąż dorobkiem fonograficznym w postaci dwóch bodaj epek i jednego longplaya. Być może jest to jednak słuszna taktyka – zaklinanie rzeczywistości przynosi czasem naprawdę zaskakujące rezultaty. I tego trzeba życzyć Instytutowi, bo chyba zasługuje na sukces. Nawet jeśli idzie poń włączając do repertuaru prześmiewczo nadambitną przeróbkę „Kolorowych jarmarków”.

Koncertowe zwierzę

Piętnaście minut po Instytucie przed zdecydowanie liczniejszą już publicznością występował Krzysztof Zalewski. Jego koncert w klubie Łykend niżej podpisany relacjonował w grudniu – Zalewski zagrał wtedy świetnie i okazał się istnym koncertowym zwierzęciem. Wczoraj wypadł jeszcze lepiej i znowu dał dowód na to, że ma niezwykły talent. Świetnie śpiewa, doskonale gra na kilku instrumentach i – przede wszystkim – emanuje prawdziwą charyzmą. Potrafi świetnie porozumieć się z publiką, ma zespół złożony z ciekawych osobowości (na gitarze – Marcin Bors) i dysponuje naprawdę niezłym repertuarem. Na tle tego, co Krzysztof Zalewski robi dziś, jego image i repertuar z czasów płyty „Zalef” wypada naprawdę rozczulająco. 

 Brodka na finał

Przerwa przed koncertem Moniki Brodki była już nieco dłuższa. Artystka weszła na scenę ubrana w zgodzie z żelaznymi kanonami kobiecej mody estradowej z lat. 80. Jeśli ktoś pamięta image choćby Wandy Kwietniewskiej, te słynne trzy dekady temu kombinezony łączące spodnie i „górę” w jedną całość, z szerokim pasem na brzuchu, potwornie niezgrabne, ale jednak niesamowicie charakterystyczne – to w takie coś ubrana była właśnie Monika. Nie ma co – „stylówa” pierwsza klasa. I show pierwsza klasa, bo Brodka wypadła naprawdę bardzo przyzwoicie. Wraz z towarzyszącymi jej muzykami (w tym, rzecz jasna, z Krzysztofem Zalewskim za klawiszami i w chórkach) zagrała swoje hity z płyty „Granda” i epki „LAX”. Entuzjastycznie reagująca publiczność usłyszała więc i „Krzyżówkę dnia”, i „Grandę”, i „Sauté”, i „W pięciu smakach”, i – rzecz jasna – „Varsovie”. Wczesny repertuar artystki reprezentowała tylko „Dziewczyna mojego chłopaka”, można się więc domyślić, że pierwsze dwa albumy dla ich autorki są wspomnieniem, do którego – chyba słusznie – niespecjalnie ma ochotę wracać. Koncertowe wersje piosenek czasami mocno różniły się od płytowych oryginałów, brzmienie całego zespołu było wyśmienite, a wokal Brodki – bez zarzutu. Eter tańczył i śpiewał, i zaprawdę – niczego więcej nie można wymagać od imprezy, na której gra się muzykę użytkową z najwyższej półki. Świetny produkt i natychmiastowa pozytywna recenzja wybrednych i wyrobionych odbiorców.

Warto powiedzieć, że w pewnej chwili zrobiło się bardzo refleksyjnie i niemal magicznie, bowiem na bis wokalistka zagrała piękną, akustyczną wersję „Syberii”.

Choćby dla tej piosenki warto było wpaść wczoraj do Eteru.                                

Przemek Jurek

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl