wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

5°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 19:00

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Patryk Vega kręcił we Wrocławiu międzynarodowy debiut. O nowym filmie opowiedział nam na planie

Do Wrocławia przyciągnęła go scenografia za sto milionów dolarów i możliwość kręcenia scen z rozmachem. Patryk Vega robi epicki film na faktach, którym zadebiutuje w kinach światowych. Liczy, że będzie to punkt zwrotny w jego karierze, a trudność zadania sprawia, że na plan przychodzi z dziecięcą radością. Z reżyserem porozmawialiśmy podczas ujęć nad Odrą, skąd mamy trochę zdjęć.

Reklama

Krąży tytuł „Trinity”, ale kostiumy pokazują, że nie jest to świat Matrixa.

To tytuł roboczy, którego używa się z różnych względów, ale ostateczny będzie inny. Jest anglojęzyczny jak cały film, który jest przeznaczony do dystrybucji międzynarodowej. W takim przypadku to dystrybutor podejmuje decyzję. Często robi to na ostatniej prostej. Ja już wiem, jaki będzie tytuł, ale jeszcze nie zdradzamy.

Jaki to film?

Epicki, rozgrywający się na przestrzeni sześćdziesięciu lat. Zaczyna się w latach 60. ubiegłego stulecia i dociera z akcją do 2023 roku. Ten odcinek czasowy jest bardzo rozległy i tak naprawdę lokacji do odtworzenia świata, które teraz pokazujemy we Wrocławiu, szukaliśmy w wielu różnych krajach w Europie i poza nią. Zarówno na Łotwie, Litwie, w Estonii, jak i w Szwecji czy Finlandii. Koniec końców okazało się, że u nas jest najlepiej. Dzięki życzliwości włodarzy Wrocławia możemy kręcić tu sceny, w których miasto imituje Leningrad w latach 60. i Petersburg w 90.

Kto jest głównym bohaterem?

To jest film biograficzny, zbudowany stricte na jednym bohaterze.

Jakieś inspiracje?

Z rzeczywistości. Film jest oparty na faktach. Jest historyczny, ale fabuły nie mogę zdradzać z uwagi na umowę z dystrybutorem, a poza tym nie chcę spojlerować. Myślę, że w maju będzie jakiś pierwszy teaser.

Aktorzy?

Z całego świata, grają po angielsku.

Jak długo jeszcze robicie zdjęcia i kiedy premiera?

Zdjęcia trwają od listopada i skończą się prawdopodobnie w czerwcu. Myślę, że film będzie gotowy do premiery pod koniec tego roku, ale data jest kluczową decyzją biznesową podejmowaną przez dystrybutora. Jeszcze nie została ustalona.

Nie możesz mówić dużo o fabule, bohaterach i obsadzie, zatem zapytam inaczej: co próbujesz przekazać widzom nowym filmem?

Generalnie ten film da ludziom mapę drogową w dzisiejszym świecie. Kierunkowskaz, jak działać. Dziś człowiek jest pogubiony, chociażby przez to, że żyjemy w świecie, w którym nie ma obiektywnej prawdy. Najgorsze jest w zasadzie to, że żyjemy nie tylko w świecie prawdy i kłamstwa, ale w świecie półprawd czy prawd uwarunkowanych, gdzie ktoś mówi nam: tak, to jest prawdziwe, o ile coś się stanie. Mózg przyswaja dużo łatwiej informację prostą niż złożoną, dlatego fake rozchodzi się szybciej i lepiej niż prawda. Człowiek, mając sprzeczne informacje, jest kompletnie skołowany. Technologie rozwijają się szybciej niż nasz mózg, więc jesteśmy przebodźcowani, nie radzimy sobie z tempem życia. W mojej ocenie człowiek boi się wykonać ruchu, bo wydaje mu się, że jakikolwiek spowoduje, że właduje się w jeszcze większe tarapaty.

W świecie globalnego konfliktu ludzie mają wizję, że za chwilę żołnierze będą biegać po Polsce czy po Europie, albo że nastąpi atak nuklearny czy kryzys ekonomiczny, jakieś załamanie ekonomii, osobowości, wiary itd. To jest moment, gdzie ludzie są w kompletnym paraliżu, więc ten film ma im dać instrukcję obsługi, która pozwoli im trochę łatwiej zrozumieć, co się dzieje. Najgorszy w życiu jest nieuzasadniony lęk, który oscyluje wobec czegoś, czego nie znamy. W momencie, w którym zaczynamy rozumieć reguły gry, jesteśmy w stanie ten strach obłaskawić i on staje się mniejszy. Więc ja chcę tym filmem pomóc okiełznać ten strach, w którym w moim przekonaniu jest obecnie ludzkość.

Wrocław to kolejny przystanek. Gdzie byliście wcześniej?

To jest produkcja realizowana w wielu krajach. Na przykład w Izraelu, gdzie byliśmy pierwszą ekipą, dla której udało się częściowo zablokować Bazylikę Grobu Świętego. Realizowaliśmy zdjęcia w środku i na zewnątrz. Wiadomo, że to totalnie skomplikowane, bo po pierwsze tysiące turystów z całego świata, po drugie odpowiada za to siedem różnych frakcji religijnych: od muzułmanów, przez kościół etiopski i Ormian, do grekokatolików. Ze wszystkimi trzeba się dogadać. Zdjęcia były realizowane także w Jordanii, w Rosji, na Ukrainie.

Jesteśmy pod wydziałem fizyki na bulwarze w centrum. Gdzie indziej kręciliście w naszym mieście?

We wnętrzu dworca PKP, bo ten budynek jest piękny i ciekawy ze względu na antresolę. Kręciliśmy także w zabytkowej łaźni przy Teatralnej. Gdy nasza fotograf tam weszła i zobaczyła piękne krany i marmury, powiedziała, że chce tam zamieszkać. Zakochała się, bo miejsce wygląda fantastycznie, kompletnie oszałamiająco. Byliśmy w operze, bo to obiekt, który uwielbiam. W auli politechniki odtwarzaliśmy Kair i kongres poświęcony zwalczaniu terroryzmu. Mieliśmy plenery, na przykład na Mierniczej i w okolicach Świdnickiej, gdzie realizowaliśmy sceny kaskaderskie. Cmentarz żołnierzy radzieckich posłużył nam natomiast jako pasaż do Moskwy.

Jak ci się podoba Wrocław jako plan filmowy?

Wrocław po pierwsze słynie z tego, że jest niezwykle życzliwy przy współpracy w tym wymiarze kultury. Jest z tego znany nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Ja wcześniej miałem tę przyjemność, że mogłem współpracować z władzami miasta, robiąc „Plagi Breslau”. Miałem wtedy poczucie, że zaangażowanie ludzi, którzy tutaj mieszkają, pracują i pomagają, jest zupełnie inne niż w stolicy. Może to wynika z tego, że w Warszawie jest za dużo produkcji. Widząc ekipę filmową, są kompletnie wycwanieni jeżeli chodzi o windowanie stawek, wynajmowanie mieszkań. To staje się już po prostu nieprzyjemne. Rozumiem, że dla każdego jest ważne, aby zarobić pieniądze, ale jeżeli to się odbywa w toksycznej atmosferze niechęci, zaczyna być słabe. Albo można filmowców traktować z buta, albo można z nimi współtworzyć film. We Wrocławiu jest całkowicie inna życzliwość.

Potrzebowałeś lokalnych statystów. Jak wypadli?

To wyspecjalizowana grupa, zgrana i przygotowana. Mieli nawet swoje kostiumy z rozmaitych epok. Grali tak, że w żadnym innym filmie nie miałem takiego drugiego planu. Na zabytkowej ulicy Mierniczej, której fragment udało się zamknąć dzięki uprzejmości miasta, były sceny z udziałem 600 statystów i kilkudziesięciu samochodów, bo zależało mi na stworzeni efektu teleportacji w czasie. Gdy ludzie oglądają te ujęcia, mają poczucie jakby rzeczywiście patrzyli na kronikę filmową, a taki był zamiar. Mieliśmy też sceny bardziej skomplikowane realizacyjnie, bo dotyczące wypadków, inscenizacji z uciekaniem, strzelaniem na ulicy. Oni grali tak, że wygląda to jak amerykański film. W życiu nie zrealizowałem tak dobrych scen jak na tej ulicy. Wszyscy pracowali z zaangażowaniem, dzięki czemu sceny wyglądają świetnie.

Jak prezentuje się filmowy Wrocław w porównaniu do innych miast?

Jest kilka krajów, jak Ameryka, z krótką historią, więc zabytki, które dla nas są czymś ogólnie dostępnym, dla nich są szokujące. Kiedy oni oglądają te lokacje, wpadają w zachwyt, bo nie mają takich rzeczy u siebie. To co jest we Wrocławiu i okolicach, to jest scenografia za sto milionów dolarów. Wygląda naprawdę spektakularnie. Wrocław pozwala na realizowanie scen z rozmachem, w najszerszych obiektywach. Specjalnie na zdjęcia tutaj zamówiliśmy obiektywy dwunastki, które są po prostu ultra szerokie, dzięki czemu czuje się, że to kino zrobione z rozmachem, a nie jakiś ciasny plan, gdzie ekipa nie mogła się poruszać. Wrocław pozwolił na stworzenie epickich scen, w których widzimy kilometrowe przestrzenie, a takie się kapitalnie fotografuje. Tutejsze lokalizacje pozwalają odtwarzać świat na poziomie detali niezwykle realistycznie, co jest niemożliwe chyba w żadnym innym mieście w Polsce.

Miałeś wcześniej coś wspólnego z naszym miastem?

Tak, przyjaźniłem się z Tomkiem Kurzewskim z ATM. On tak naprawdę umożliwił mi nakręcenie pierwszego „Pitbulla”. Byłem gościem bez szkoły, bez koneksji. Pomysł, że ktoś da debiutantowi budżet filmowy na film z Gajosem, wydawał się absurdalny, natomiast Tomek podał mi wtedy pomocną dłoń i pomógł sfinansować ten film, jednocześnie pozyskując kontrakt na zrobienie serialu. Serial miał być czymś w rodzaju poduszki powietrznej, na wypadek gdybym zaliczył wtopę w kinie, a wszyscy myśleli, że tak będzie. Wspólnie z ATM tworzyłem kolejne serie „Pibulla”.

Nakręciłeś u nas także sceny do „Plag Breslau”, a wcześniej był jeszcze pomysł zrobienia ekranizacji twórczości Krajewskiego.

Tak, z Markiem Krajewskim wiele lat temu mieliśmy plan, żeby zrealizować Breslau. Miałem kupione prawa do trzech jego książek. On mnie wówczas oprowadzał po Wrocławiu, pokazując lokacje, które jemu posłużyły za miejsce akcji opisywane w kryminałach. Wtedy uświadomiłem sobie, że jest tu mnóstwo wrocławianofilów. Ludzi, którzy są kompletnie zakręceni na punkcie tego miasta, kolekcjonują rozmaite detale, mają ogromną wiedzę historyczną. Tacy ludzie są niezwykle cenni w wymiarze konsultacji.

Wracamy do teraźniejszości. Nowy film zobaczą wszystkie narody?

Szeroka dystrybucja zwykle oznacza, że film będzie wyświetlany w około 100 krajach. Jak się to zakończy w tym konkretnym przypadku, zobaczymy. To jest mój debiut międzynarodowy, więc przecieram tę ścieżkę pierwszy raz w życiu.

Towarzysz temu presja?

Ekscytacja. W zasadzie pierwszy raz od debiutu chodzę do pracy z uśmiechem na ustach. Pewnie też z tego względu, że budżet pozwala mi wypracować wszystkie rzeczy. Tym razem nie jest tak, że muszę iść na jakieś kompromisy, że jakąś scenę zrobiłem średnio, bo nie było środków, możliwości lub czasu. Do tej pory wszystkie sceny mam bardzo dobrze wypracowane. Towarzyszy temu inny rodzaj ekscytacji tworzenia, ale i zmęczenia, bo codziennie mamy nadgodziny. Mimo że scen jest mało, to pracujemy długo, walcząc o jakość i o każdy szczegół. Ale jest zupełnie inaczej, gdy niesie cię euforia, chęć wymyślania. Po wieloletniej intensywnej gonitwie, teraz pracuję nad scenariuszem i robię film, z którego mam dziecięcą radość. Dzięki możliwościom, jakie daje to miasto, które jest uniwersalne jeżeli chodzi o plany zdjęciowe, mnóstwo rzeczy zrobiłem po raz pierwszy w tak dużym wymiarze. Mam poczucie, że dotykam czegoś nowego, co jest fajne.

Liczysz, że to będzie przełom w karierze? Chyba od dawna chciałeś pokazać się na świecie.

Vega jest znany w Polsce, ale nie na świecie, gdzie jestem no namem. To jest rzecz niezwykle skomplikowana, bo tak naprawdę w Polsce nie ma wytworzonych relacji biznesowych ze światem ani kanałów dystrybucji, co powoduje, ze wszystko muszę budować od zera.  Wiele rzeczy wydaje się mission impossible, ale to powoduje, że chce mi się wstawać codziennie i się z tym mierzyć. Jestem człowiekiem, który uwielbia wyzwania. Trudność zadania powoduje, że chce mi się żyć i pracować. Z pewnością to największy film w moim życiu jeżeli chodzi o rozmach. Mam poczucie, że jest to trochę taki one shot, być albo nie być. Punkt zwrotny. Jeżeli mi wyjdzie, będę gdzie indziej. Pamiętam natomiast, że świat jest niezwykle dynamiczny, gusta zmieniają się często, więc nie ma na świecie nikogo, kto byłby w stanie przewidzieć, jakie składniki wrzucić, żeby osiągnąć sukces międzynarodowy. Mam oczywiście ogromną wiarę, bo uważam, że temat jest świetny. W przeciwnym razie nawet bym się za to nie zabierał. Trzeba przy tym zachować pokorę, bo to praca oparta na emocjach. Przede wszystkim ukierunkowana na emocje ludzi, którzy potem mają się z tym zderzyć w kinie. Miałem już sukcesy i porażki i wiem, że człowiek trudno się zbiera, gdy coś nie wychodzi.

Od debiutu filmowego minęło kilkanaście lat. Gdzie był Vega wtedy jako reżyser i jak się zmienił do teraz?

Przed debiutem, bez szkoły filmowej, nie wiedziałem nawet, co robi na planie reżyser, a co kierownik. Miałem za to bardzo duże doświadczenie dokumentalne, bo spędziłem trzy lata jeżdżąc z kamerą z policjantami. Miałem wtedy status osoby przebranej, więc mogłem na własne ryzyko w kamizelce kuloodpornej jeździć na strzelaniny, brać udział w przesłuchaniach morderców, robić jak policjant bez broni. Ogromna wiedza dokumentalna była moim atutem, a jednocześnie nie miałem żadnych umiejętności w realizacji filmu. Wszystko mnie więc przerażało, nawet w wymiarze inscenizacji. Teraz w momencie, w którym jestem, mam bardzo duże doświadczenie. Ludzie często mnie pytają, czy ja czegoś w życiu żałuję, jeżeli chodzi o życie zawodowe. No niczego nie żałuję. Żałować można tego, że popełniasz w kółko te same błędy i niczego się z nich nie uczysz. A jeżeli na ich podstawie wiesz, czego w przyszłości nie robić, to jest doświadczenie tak naprawdę najcenniejsze. Ja uważam, że człowieka budują porażki, nie sukcesy. Za sukcesami się pędzi, a prawda jest taka, że kiedy je osiągasz, okazuje się, że są puste, że to do niczego się nie daje. Odkrywasz, że gonienie za królikiem jest cenniejsze niż złapanie królika. Myślę, że ten cały bagaż wieloletnich doświadczeń i błędy, które popełniłem, pozwalają mi teraz realizować sceny inaczej. Z pewnością popełnię inne błędy, ale nie te z przeszłości.

Czyli oglądasz swoje poprzednie filmy i mówisz: o, kurdę, Patryk…

W ogóle ich nie oglądam. Drugi raz obejrzałem tylko pierwszego „Pitbulla”. Dla mnie przygoda z filmem kończy się na etapie premiery. Nie wracam do tego. To trochę wynika z mojego dzieciństwa, z uciekaniem przed ubóstwem. Cały czas mam osobowość, która ucieka przed przeszłością, nie chcę się z nią konfrontować, wolę iść do przodu, nie oglądać się, bo mam poczucie, że jak się zatrzymam i popatrzę do tyłu, to mnie to pozamiata. Zmiana w moim życiu jest twórcza. To taki syndrom żołnierza, który czuje spokój w trakcie wojny i niepokój w dzień wolny.

Z Wrocławia jedziecie do Lubiąża, gdzie znajduje się iście filmowy zabytek.

W trakcie pierwszej dokumentacji zrobiliśmy dziesięć kilometrów po tym obiekcie. W jeden sali będziemy odtwarzać dworzec z Leningradu. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej widział taką lokację, nawet w amerykańskim kinie. To będzie dla nas najtrudniejsza oświetleniowo scena w życiu. Salę będziemy świecić kilka godzin, żeby wykonać jedno szerokie ujęcie. Totalnie się tym ekscytuję. Jednocześnie ubolewam, że to miejsce nie ma wystarczającej dotacji państwowej. Dla mnie jest niedorzeczne, żeby coś tak pięknego niszczało. W normalnych realiach kraju europejskiego byłby to spektakularny obiekt, hołubiony i odwiedzany przez turystów. A tu? Ludzie pracują w zasadzie pro bono, uzyskują bodajże 300 000 rocznie dotacji. To jakaś utopijna praca, bo jedno wyremontują, a drugie będzie niszczeć. Mam nadzieję, że dzięki filmowi uda się to miejsce rozsławić i wypromować. Być możne ludzie z zagranicy zachwycą się tym obiektem i może stamtąd przyjdzie jakieś wsparcie.

Z Wrocławia do opactwa cystersów, a dokąd później?

Po Lubiążu mamy zdjęcia w Łodzi, Katowicach i Warszawie. I koniec. 

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl