wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

1°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 05:50

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Książki na lato. Co czytać na wakacjach 2022. Tokarczuk, Kafka, Szczygieł, Oczko
Kliknij, aby powiększyć
Co czytać w wakacje? Polecamy Wam ciekawe książki fot. Mat
Co czytać w wakacje? Polecamy Wam ciekawe książki

Nareszcie mamy czas, aby spokojnie zatopić się w lekturze. Co wybrać na wakacyjny wyjazd. Polecam książki, które pozostaną z nami na dłużej, zarówno klasykę (Proust, Kafka, Walser), jak i współczesną literaturę (Tokarczuk, Szczygieł). Są książki reportażowe, biografie i powieści sensacyjne. Każdy znajdzie dla siebie odpowiedni tom.

Reklama

Horror przyrodoleczniczy noblistki

Oczywisty wybór na wakacje, ale nie tylko dlatego, że autorką jest noblistka związana od lat z Wrocławiem, albo z uwagi na fakt, iż od czasu „Ksiąg Jakubowych” to jej pierwsza powieść. Tom „Empuzjon” Olgi Tokarczuk (Wydawnictwo Literackie 2022) zainspirowany m.in. „Czarodziejską górą” Tomasza Manna, jedną z ukochanych powieści noblistki, to po prostu świetnie napisana książka (albo jak wskazuje opis - horror przyrodoleczniczy, bo akcja rozgrywa się w Sokołowsku, czyli uzdrowisku Görbersdorf A.D. 1913), w której fani Tokarczuk odnajdą elementy charakterystyczne dla jej prozy, a ci, którzy jeszcze z twórczością Olgi Tokarczuk się nie zetknęli swobodnie mogą zacząć lekturę właśnie od tej powieści. Będą się rozkoszować prozą błyskotliwą, dowcipną, ale i z feministycznym zacięciem, choć bohaterowie leczący się w uzdrowisku kobiety uważają za podległe. 

Biografia (nie)zapomnianej artystki i bojowniczki

Wrocławianki piszą i to świetnie! Mowa nie tylko, rzecz jasna, o noblistce, ale choćby o Joannie Kuciel-Frydryszak, której książka o służących przywróciła pamięć wielu zapomnianych pokoleń kobiet w pocie czoła pracujących w domach innych. Teraz kolej na debiutantkę Karolinę Dzimirę-Zarzycką, która dopiero promowała swoją książkę „Samotnica. Podwójne życie Marii Dulębianki” (Wydawnictwo Marginesy 2022) poświęconą malarce, pisarce, działaczce na rzecz praw kobiet, wreszcie życiowej towarzyszce Marii Konopnickiej (spędziła z nią 21 lat!). Dzimira-Zarzycka, historyczka sztuki, polonistka dotychczas specjalizowała się w pisaniu tekstów popularnonaukowych poświęconych kulturze i sztuce XIX oraz początków XX wieku. Tak trafiła na postać Dulębianki, której postanowiła poświęcić książkę. Znakomitą, dodajmy. Przeczytamy ją jednym tchem i warto pamiętać, przerzucając strony na leżaku, że to m.in. bohaterce tej biografii my, Polki, zawdzięczamy prawa wyborcze.

Grecy w Polsce, historia odzyskiwana

Latem 1948 roku w Lądku Zdroju zatrzymuje się pociąg, którym przyjechało tysiąc dzieci i kilkudziesięcioro dorosłych z Grecji i Macedonii. To dopiero początek, bo łącznie do Polski przyjedzie 14 tysięcy osób, uchodźców z greckiej wojny domowej (1948-1951) i wielu z nich już u nas pozostanie. Książka reporterska Dionisiosa Sturisa „Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji” (wznowienie w Wydawnictwie Poznańskim 2022) jest być może najbardziej osobista, bo autor wychował się w Chojnowie nieopodal Lądka Zdroju, gdzie greckie nazwisko nie budziło żadnego zaskoczenia, tak wielu mieszkało tam potomków uchodźców.

Wydanie książki zbiegło się w czasie z przyjmowaniem uchodźców z Ukrainy (na niewspółmiernie większą skalę niż niegdyś, w przypadku greckich przybyszy). Pamiętam, jakie zaskoczenie budziło w nas, nieznających historii, że we wrocławskiej „piątce” uczył nas geografii Jorthanis Lazopoulos, rodzice tłumaczyli dopiero, że na Dolnym Śląsku mieszkała grecka społeczność.

Sturis mógł zacząć pisanie tej reportażowej książki od wizyty w archiwum, tylko, że archiwów właściwie już nie ma. We Wrocławiu komornik zlikwidował siedzibę Związku Uchodźców Politycznych z Grecji im. Nikosa Belojanisa w 2009 roku (za nieopłacany czynsz za lokal na Ruskiej 46). Miasto cierpliwie czekało na spłatę, ale zadłużenie było spore, rosło, nie było komu go uregulować i nastąpiła eksmisja, a wraz z nią utrata dokumentów (choć wrocławska dziennikarka Agata Saraczyńska przekonała komornika, aby ocalić archiwum, nikt się po papiery nie zgłosił). Teczki o greckich rodzinach w Polsce zniszczono także (z kolei, w wyniku nakazu premiera z Aten) w archiwum ambasady. Jego książka przywraca zatem historię i w dużej mierze pisze ją na nowo.    

Mistrzyni psychologicznych rozgrywek powraca

Prawdziwy prezent wakacyjny od Oficyny Literackiej Noir sur Blanc, czyli wznowienie dwóch pierwszych tomów serii Patricii Highsmith poświęconej Tomowi Ripleyowi, oszustowi, sprytnemu i posiadającemu urok manipulantowi. W „Utalentowanym Panu Ripley” (tłumaczenie Robert Sudół) tytułowy bohater zostaje wynajęty, aby sprowadzić do Stanów hulającego w Europie syna zamożnego biznesmena. Dickie Greenleaf jednak doskonale bawi się na kontynencie i nie zamierza wracać, a w dodatku zarówno on sam, jak i jego styl życia w niepokojący sposób fascynują Ripleya.

W „Ripleyu pod ziemią” (przekład Marii Szkutnik) główny bohater nie jest już na dorobku, ma bogatą żonę, mieszka we Francji, pomaga handlować obrazami niejakiego Derwatta, ale kiedy autentyczność dzieł sztuki zostaje podana w wątpliwość Ripley zaczyna działać. Znowu musi uruchomić inteligencję i zagrać va banque. Kolejne tomy planowane są jesienią, więc spokojnie można pozostać w czytelniczym rozpędzie.

A pomiędzy lekturą Ripleyów można zmieścić jeszcze „Głęboką wodę” (w przekładzie Krzysztofa Obłuckiego), nie tylko ze względu na Netflixową ekranizację z Benem Affleckiem i Aną de Armas, ale przede wszystkim literacki pierwowzór, bo styl Patricii Highsmith nie ma sobie równych - tu obserwujemy otwarte małżeństwo, w którym ona ciągle szuka nowych doznań z kochankami, a on cierpliwie znosi rolę rogacza. Do czasu. Fantastyczna rozgrywka psychologiczna, przemyślana, przejmująca, logiczna. Takie rzeczy tylko u Highsmith!

Aktorka, której twarz chciała mieć każda dziewczyna  

Biografia bez udziały żyjącej jeszcze głównej zainteresowanej? To się zdarza, ale w tym przypadku książka „Poli Raksy twarz” Krzysztofa Tomasika (Wydawnictwo Czarne 2022) nie jest nieautoryzowaną biografią, a próbą opowiedzenia, za pomocą fragmentów znalezionych w prasie wypowiedzi i opowieści ludzi, którzy znają bohaterkę o tym, co sprawiło, że jest wyjątkowa.

Jak niewiele gwiazd (może poza Barbarą Brylską jeszcze) Pola Raksa należała do tego wąskiego grona aktorek, które były i pozostały powściągliwe wobec mediów, a w pewnym momencie zdecydowały się na świadome milczenie. Rzecz dziś zupełnie wręcz niebywała. Książka Tomasika jednych ucieszy, bo czekali latami na biografię ich ukochanej Marusi z „Czterech pancernych i psa”, innych rozczaruje, bo spodziewali się, że uda się jednak spotkać z aktorką i ona przemówi.

Ale rzecz sprawnie napisana, a dla wrocławian miłe akcenty - zdjęcie młodziutkiej Poli Raksy z 1963 roku pod ratuszem i fakt jej wrocławskiej edukacji, bo ukończyła IX LO, studiowała polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, grała w Teatrze Kalambur.

Daphne du Maurier, autorka stylowych powieści z dreszczykiem

Wydawnictwo Albatros publikuje regularnie powieści Brytyjki Daphne du Maurier, jednej z ulubionych autorek Alfreda Hitchcocka (zekranizował jej „Rebekę”, „Ptaki” i właśnie „Oberżę na pustkowiu”, choć to okazał się jeden z jego słabszych filmów). Powieść broni się jednak wyśmienicie, bo du Maurier była Agathą Christie suspensu, a wszystkie jej thrillery miały nie tylko inteligentnie rozplanowaną, ale po prostu doskonale rozpisaną na interesujących bohaterów intrygę.

Tym razem śledzimy losy Mary Yellan, która po śmierci matki podróżuje do ciotki Patience, której mąż prowadzi w Kornwalii tytułową oberżę na pustkowiu zwaną jamajka, Mary czeka spory szok, bo tego przybytku nie odwiedza nikt, komu życie miłe. Napisane z pazurem, a w trakcie lektury powieje nie tylko zimnym kornwalijskim wiatrem po plecach, przede wszystkim grozą (w przekładzie klasycznym, ale wciąż soczystym Wacławy Komarnickiej).  

Holenderska gorączka i fascynacja Rembrandtem

Absolutnie genialna książka, jeden z najciekawszych zbiorów esejów o innej kulturze, jaki w ostatnich latach czytaliście. Ten zachwyt nad „Pocztówką z Mokum. 21 opowieściami o Holandii” (Wydawnictwo Znak) nie jest bynajmniej przesadzony, bo Piotr Oczko, profesor Jagiellonki (polonista!) tak dalece rozkochał się w języku niderlandzkim i kulturze, że dziś mentalnie czuje się spadkobiercą kraju tulipanowej gorączki. A o wartości jego prac niech świadczy choćby fakt, że przekładano je na niderlandzki.

Ale nas zachwyci przede wszystkim erudycja autora, jego przepięknie podana polszczyzna, swada, z jaką wgryza się w kolejną pasjonującą historię. A wiele z nich okazuje się otwartą dyskusją, bo Oczko porównuje choćby, jak drzewiej czytali nawet prości Holendrzy i w tym samym czasie tylko kilka procent naprawdę wykształconych Polaków (dla pełnego nas upokorzenia - w XVII i XVIII wieku działało w Holandii 100 pań literatek!).

Donosi też profesor o tym, jaką obsesją protestanckiego miru stało się sprzątanie, momentami prawie absurdalnych rozmiarów, jak tulipanowe cebulki podbiły świat i sztukę. Fascynuje nie tylko główny wątek, czasem nawet bardziej derywat, jak krótka refleksja o powieści „Charakter”, której ekranizację Mike nad Diem kręcił we Wrocławiu, a fragmenty tej mrocznej powieści Ferdinanda Bordewijka autor przetłumaczył. Dużo bym dała za to, aby obejrzeć choćby i te fragmenty, bo film wywrócił wielu kinomanom świat. 

Świetnym uzupełnieniem dla esejów Piotra Oczki jest tom „Dziewczyna i uczony. Historia dwóch Rembrandtów z kolekcji Karoliny Lanckorońskiej” holenderskiej historyczki sztuki Gerdien Verschoor (Wydawnictwo Harper Collins Polska 2022, w przekładzie jednej z najlepszych tłumaczek z niderlandzkiego Alicji Oczko), która studiowała w Krakowie, doktoryzowała się w PAN w Warszawie, a zafascynowały ją dwa znajdujące się w Polsce Rembrandty.

Mowa o obrazach „Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy pulpicie”, które podarowała krajowi właścicielka Karolina Lanckorońska, a wcześniej udało się je ocalić podczas rozbiorów i dwóch wojen światowych, co w tej części Europy uchodzić musi za cud.

Verschoor zainspirowały obrazy, ale napisała niezwykłą biografię ich ostatniej właścicielki Karoliny Lanckorońskiej, historyczki sztuki, której niezachwiana wiara i upór, wiedza, erudycja pozwoliły przetrwać nie tylko hitlerowski obóz zagłady i powojenną rzeczywistość, ale z odwagą i determinacją walczyć o skradzione rodzinie dobra, które przywróciła Polsce.    

Włoskie klimaty – Sycylia, Apulia, Abruzja

Już wiadomo, że „Sycylijskie lwy”, pierwszą część zaplanowanej trylogii Stefanii Auci, zobaczymy na małym ekranie-serial planuje platforma Disney +. Saga rodu Florio, którego przedstawiciele-dwaj bracia- przyjechali pod koniec XVIII wieku z Neapolu na Sycylię (do Palermo) i ich droga do wielkiej kariery idealnie nadaje się na scenariusz. W Polsce Wydawnictwo W.A.B. na razie opublikowało I tom serii (w przekładzie Tomasza Kwietnia).

We Włoszech w ubiegłym roku ukazał się także drugi. Na razie poznamy losy do roku 1868 roku. To spory odcinek czasu, aby handlarze przyprawami zaczęli stopniowo przeobrażać się w sprawnych biznesmenów, armatorów, właścicieli przedsiębiorstw wyspecjalizowanych w produkcji wina. A obok zawodowej kariery nie brak wielu prywatnych affairs. W sam raz na wakacje, niekoniecznie zaplanowanych z wizytą w Trinacrii.

Do Włoch zabiera nas też w swoim kolejnym dzienniku lekarz i pisarz Grzegorz Musiał (w zeszłym roku czytaliśmy tom poświęcony wyprawie do Sycylii, teraz o Apulii, Abruzji i Rzymie). Jeśli ktoś nie zna książek Musiała, to warto po nie sięgnąć (publikuje je poznańskie Wydawnictwo Zysk i S-ka), bo to świetne uzupełnienie dla rzeczowych, ale często pozbawionych duszy bedekerów, które wrzucamy do plecaków wybierając się na wycieczki.

U Musiała jest fascynacja miejscami, nie tylko podana z humorem historia, ale i piękna refleksja nad włoskim krajobrazem, życiem codziennym włoskich uliczek, a swoistym ciccerone pozostaje też towarzyszący autorowi Włoch Livio ze starej włoskiej familii. Czyta się jednym tchem, potem trzeba te miejsca jeszcze zobaczyć (trochę brak może jedynie mapki, która nas umiejscowi w przestrzeni).

Klimaty Ameryki Łacińskiej

Na początku prawdziwa literacka petarda, czyli fenomenalne opowiadania Eduarda Antonia Parry z tomu „Parabole milczenia” (Wydawnictwo Officyna 2022) w niezwykle uważnym przekładzie Tomasza Pindela. Książka niepozorna, czcionki i odstępów między wyrazami nie pokochają okularnicy, ale rzecz jest warta grzechu, bo odkrycie dla polskiego czytelnika tego meksykańskiego pisarza jest jedną z większych niespodzianek roku.

A zbiór opowiadań to zaledwie ułamek bogatej twórczości prozaika (nie tylko krótkie formy, ale i powieści) i pozostaje mieć nadzieję, że i tłumaczowi i łódzkiemu wydawnictwu wystarczy entuzjazmu, aby kontynuować pracę. W tych opowiadaniach pisanych z wielką determinacją jest i duszny, niepokojący klimat, i zemsta, i południowoamerykańska zmysłowość. Jest bezsensowna zemsta, wendeta – cicha i nienawistna, niechęć, która ma szansę zmienić się w szacunek i niemal uwielbienie, zniecierpliwienie, które w końcu musi skapitulować przed bezwarunkową miłością. Jest Meksyk, jakiego nie znacie i nie podejrzewacie. Koniecznie!

Autorką drugiej z książek jest Leonora Carrington (nie należy mylić z Dorą Carrington, choć obydwie pochodziły z Wielkiej Brytanii i malowały). Artystka surrealistka wykazywała się dodatkowo niebanalnym literackim talentem i czarnym humorem, ale może tak właśnie należało odreagowywać życie pełne ekscytujących spotkań, wyzwań rzuconych skostniałej rzeczywistości, ale też traumatyczny pobyt w psychiatryku, czy barwną, choć spokojną egzystencję w nowej ojczyźnie – Meksyku.

Opowiadania Carrington, które Wydawnictwo Filtry prezentuje w tomie „Siódmy koń” w przekładzie Michała Kłobukowskiego i Maryny Ochab, która blisko trzydzieści lat temu tłumaczyła słynną powieść Leonory „Trąbka do słuchania” i po raz pierwszy przybliżyła nam prozę Brytyjki. Opowiadania nieźle namieszają w głowie i wyobraźni także dzisiejszemu czytelnikowi. Bo debiutująca na salonach panna woli zawrzeć morderczy pakt z hieną niż pójść na bal, a szczęśliwy trup obiecuje zakochanemu, że pomoże mu odnaleźć ukochaną, ale będzie musiał go dosiąść, co okaże się nad wyraz trudne. Sporo inspiracji, zarówno europejską kulturą, jak i meksykańską, w której śmierć jest zupełnie naturalnym bohaterem.

Argentyńska prozaiczka Mariana Enriquez z kolei funduje nam podróż po współczesnej argentyńskiej rzeczywistości, ale może przede wszystkim południowoamerykańskiej, w której wierzenia, lęki, przemoc są często letmotivem. W tomie „Niebezpieczeństwa palenia w łóżku” (Czarna Owca 2022) mieszczą się dwa zbiory opowiadań (obok tytułowego także „To co utraciłyśmy w ogniu”) tej wrażliwej i bystrej obserwatorki współczesności w świetnym przekładzie Marty Jordan.

Warto sięgnąć po te często rozbudowane utwory, choć będzie mocno niepokojąco, a momentami powieje makabrą (klątwy, duchy). Ale kreowane przez Enriquez obrazy pozostają w pamięci na długo, a autorka fenomenalnie kreuje oniryczny klimat, w którym bohaterowie wydają się śnić na jawie. Mocny głos prozy latynoskiej, a późniejsza twórczość (m.in. powieść „Nasza część nocy”) jest dowodem, że dotychczasowe pochwały pod adresem jej wyjątkowego stylu nie były przesadzone. Tę literacką karierę trzeba z uwagą śledzić.

Lato w Skandynawii bywa upalne

Zadziwiająca książka „Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato” (Wydawnictwo Wielka Litera 2022) może się z pozory wydawać tomem opowiadań zebranych po to, by sięgać po niego między łykiem wody mineralnej a smarowaniem kremem, ale...redaktorką jest Justyna Czechowska, ceniona tłumaczka z języka szwedzkiego.

Jej wiedza, instynkt i monitorowanie rynków wydawniczych przesądziło, bo utwory zostały wybrane tak, że ułożyły się w swoiste leitomotivy skandynawskie (z Danii, Islandii, Norwegii, Szwecji, z przekładami z tych języków od najlepszych tłumaczy) – miasto, drogę, letnisko i pocałunek.

Są tu klasycy i moderniści, są nobliści i autorzy popularnych powieści, rozmaite style, choć na podobne tematy. Prawdziwe perełki to opowiadania Kjella Westö, Stiga Dagermana czy Mikkela Bugge i Karin Fossum i piękny hymn na cześć lata i młodości samej wielkiej Selmy Lagerlöf.

Jedyny minus tego zbioru – po lekturze niewielkich utworów zaczynamy wrzucać w wyszukiwarkę nazwiska pisarzy, bo czujemy apetyt na jeszcze. Lato zacznie się więc z opowiadaniem, a skończy może z powieścią.  

Kochani księgarze – jak ocalić ginący gatunek

Ta książka rozłoży na łopatki wszystkich, dla których księgarnia jest drugim domem, a rozmowa z księgarzem bywa ciekawsza niż akademicki dyskurs i bardziej inspirująca. Dla nich jest „Spacerujący z książkami” Carstena Henna w przekładzie Danuty Fryzowskiej (Wydawnictwo Marginesy 2022). Niewielka książka, która wygląda jak propozycja dla młodzieży (ale dorośli też się zachwycą!) jest historią oddanego swojej profesji księgarza, dla którego praca to po prostu powołanie, a nie po prostu sprzedaż i promocja książek.

Okularnik Carl Kollhoff nie jest wcale reprezentacyjny, przywodzi na myśl dawnych bibliotekarzy, którzy nie wychylali nosa z książek (choć modowo jest od nich  znacznie odważniejszy), ale klienci chcą rozmawiać właśnie z nim, bo on doskonale wie, jakiego tomu im trzeba, aby spokojnie zasnąć, albo przeżyć wielką przygodę. Wkrótce wielka przygoda czeka i Carla, bo poznaje dziwną dziewczynkę w żółtej kurtce, a życiowe perturbacje sprawiają, że wkrótce, aby pomóc Carlowi, potrzebna będzie każda para rąk. Nie tylko urocze, ale bardzo prawdziwe, bo i u nas księgarz z prawdziwego zdarzenia wydaje się ginącym gatunkiem.

Jak delektować się na papierze

Lato i wakacje to, nawet przy podwyżkowym zaciskaniu finansowego pasa, okazja, by popuścić trochę pas okalający sylwetkę i pozwolić sobie na odrobinę luksusu przy dobrym stole. W restauracjach można przepuścić majątek i stracić zdrowie, o czym doskonale wiedział Abbott Joseph Liebling, autor książki „Między posiłkami. Apetyt na Paryż” (Wydawnictwo Próby 2022, w przekładzie Anny Arno).

Przy kolejnych stołach rozkoszował się wyrafinowaną kuchnią (choć doceniał przede wszystkim tę bazową, pożywną) w doborowym towarzystwie, pisał dla „New Yorkera” i ledwie mieścił się w sporych rozmiarów ubrania. Nawet ryzyko utraty zdrowia nie było w stanie zniechęcić Lieblinga do jedzenia.

Ale kuchnia jest tylko jednym z wątków tego urokliwego, pełnego wdzięku tomu, bo Liebling opowiada w niej przede wszystkim o sobie, o swojej rodzinie, o tym, jak z germanofoba stał się frankofilem, jak wujek Mike uczył go boksu, albo jak przez dwa tygodnie próbował się odchudzać na specjalnym turnusie, będąc już po pięćdziesiątce, czy wreszcie zastanawiając się, które kobiety się najbardziej lubi i jakie kryteria trzeba przyjąć (dobry humor, urodę etc.).

Wtrącone tu historie dans la cuisine są wyborne nie dlatego, że zdradzają obycie autora, ale dlatego, że służą też jako pretekst do innej opowieści. Wszak na nasze wybory przy stole wpływa całe życie, nawyki, mody, lęk. Liebling pokazuje, że czasem warto dać się porwać. No matter what!     

No i druga z książek „Królik po islandzku” Grzegorza Kasdepke i Huberta Klimki-Dobrzanieckiego (Wielka Litera 2022), tym bardziej zaskakująca, że z tytułu wynika, że może to być tom poświęcony kulinariom, co też i jest prawdą (bo każdy z rozdziałów kończy przepis na danie wspomniane wcześniej w toku rozważań).

Ale to przede wszystkim książka gadana, bo obydwu autorów, świetnych zresztą gawędziarzy i story-tellerów (ku zaskoczeniu rodziców, którzy czytają swoim pociechom książeczki Grzegorza Kasdepke) na pozór zwykłe życiowe historie potrafi sprzedać w nieprzyzwoicie wręcz atrakcyjnej formie.

Dwugłos (Panowie anektują rozdziały naprzemiennie) toczy się w świetnym stylu, z odpowiednią dramaturgią, wzorową narracją, a czytelnik czuje się jakby z Panami siedział przynajmniej na dobrej kawie i herbacie, jeśli nie na procencie w przyzwoitej szklanicy.

To jest książka idealna na wakacje. Można bon moty czytać przy ognisku ze znajomymi, można też o nich napomknąć towarzystwu w eleganckiej restauracji. Ale raczej tym pełnoletnim, bo niektóre z opowieści dzieciom mogą się nie przysłużyć. Czego nie można powiedzieć o daniach z przepisów Panów Kasdepke i Klimki-Dobrzanieckiego.

Kierunek – Węgry, mekka intelektualistów

Dwóch jakże różnych pisarzy, choć z biografiami naznaczonymi podobną ingerencją György Lukácsa, ideologa marksistowskiego i piewcy socjalistycznej literatury. Po jego nastaniu dla Béli Hamvasa i dla Sándora Máraia nie było już miejsca na literackiej scenie Węgier.

Hamvas, erudyta tłumaczący z wielu języków, rozkochany w grece, ale i kulturach Dalekiego Wschodu, po wojnie jego utwory przestały być wydawane, a on, aby się utrzymać, pracował jako robotnik i magazynier, grał na uroczystościach państwowych ukochanego Schumanna i Chopina, zamieszkał na uboczu, żył z żoną jak pustelnik.

Ukochanej Grecji nie zobaczył na oczy nigdy, choć literaturę znał gruntownie, potrafił pisać porywająco na każdy temat, który sobie literacko upodobał, czego dowodzi w esejach z tomu „Księga gaju laurowego i inne eseje” (brawa dla Wydawnictwa Próby za wywołanie tego tomu, który uzupełnia panteon wielkich węgierskich pisarzy i rewelacyjny przekład Teresy Worowskiej, czołowej tłumaczki z węgierskiego). Aż trudno uwierzyć, że pracujący z nim robotnicy określali go mianem prostego, jak gruda ziemi. 

Sándor Márai, w przeciwieństwie do Hamvasa, był bywalcem, sporo podróżował po Europie, ale i na niego przyszedł czas, kiedy rozszalała się powojenna propaganda. W końcu zdecydował się emigrować, a w przededniu tej decyzji odbył jeszcze podróż po Szwajcarii, Włoszech i Francji, a obserwacje znajdziemy w tomie „Porwanie Europy” (Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik 2022, w pięknym tłumaczeniu Ireny Makarewicz).

Tytuł dotyczy refleksji Máraia na temat kontynentu, któremu, jak uważał, zrabowano poczucie powołania, misję do wykonania w spadku od europejskiego losu. A podróż nie jest typową peregrynacją w poszukiwaniu piękna, bo Europa po wojnie to niejednokrotnie krajobraz po bitwie – ubóstwo, a czasem nędza przecinająca się z nieprzyzwoitym wręcz bogactwem (w Szwajcarii).

Proust wciąż zachwyca, w nowym przekładzie

Jeśli nie latem, to chyba nigdy, bo tylko wtedy znajdziemy czas na cykl „W poszukiwaniu utraconego czasu” Marcela Prousta. A po blisko stu latach czytamy te tomy w nowym przekładzie, o który upominano się od dawna (przy całej miłości do Tadeusza Boya-Żeleńskiego i jego wybitnego talentu literackiego i translatorskiego romaniści zgrzytają zębami na dokonane przez niego tłumaczenia, w których często ingerował ze zbytnią dezynwolturą w oryginał).

Wydawnictwo Officyna wzięło na siebie ciężar wydania cyklu na nowo, ale podjęto, skądinąd pewnie słuszną, zważywszy na ogrom pracy, decyzję, aby kolejne tomy poszły w ręce innego tłumacza. Dotychczas wydano:

  • „W stronę Swanna” (przekład: Krystyna Rodowska)
  • „W cieniu rozkwitających dziewcząt” (przekład: Wawrzyniec Brzozowski)
  • „Strona Guermantów” (przekład: Jacek Giszczak)
  • „Sodoma i Gomora” (przekład: Tomasz Swoboda)

Krystyna Rodowska przyznała, że każde pokolenie odbiorców wielkiej literatury ma prawo do odczytywania interpretowania jej na nowo, a dzieło wybitnego pisarza ma prawo uzyskać drugie i kolejne życie. 

Fani potoczystych, niezwykłych, barokowych fraz Prousta zachwycą się kolejnym segmentem historii Swanna. Tym razem wyczekuje na audiencję u księcia Guermantesa, przestaje z Albertyną, pojawia się i wątek miłosny. Świat bohaterów Prousta, choć coraz bardziej od naszego odległy, nie przestaje zachwycać. 

Kafka pisze dla siebie, dziennik pełen zaskoczeń

Pierwszy polski przekład „Dzienników” Franza Kafki (Wydawnictwo Officyna 2022) sporządzony został pieczołowicie przez Łukasza Musiała w zgodzie z niemieckim wydaniem z 1990 roku, kompletnym, co istotne, bo przez lata wydawcy bawili się w krojczych usuwając z zapisków prażanina to, czego w danym momencie dobrze było się pozbyć.  

Dzienniki w wersji przywróconej oryginałowi zaskakują, nie rozczarują fanów opowiadań i powieści tylko dlatego, że to zapiski prowadzone regularnie, bo przecież wcale nie pozbawiając staranności, ale co najważniejsze przenikliwości, pewnej dozy złośliwości, a może i okrucieństwa, bo w opisach ludzi Kafka bywa bezwzględny, jak każdy nieprzeciętnie inteligentny obserwator rzeczywistości. 

Zapiski osobiste są zawsze problematyczne, bo prowokują pytanie, czy autor zamierzał je wydać i pisał z myślą o przyszłym czytelniku, a może wyłącznie po to, aby podszkolić warsztat. Kafka chciał zniszczenia swoich dzieł (prośby nie spełniono, szczęśliwie), a więc zapiski w dzienniku (z lat 1911-1923), są bardziej sumą jego rozlicznych rozterek, ale i spraw, które po prostu pochłaniały jego chłonny umysł. Będzie o fascynacji kinem (Hanns Zischler napisał o tej Kafkowskiej słabości pasjonującą rozprawę-wydało Ossolineum), o snach, kobietach, o chaosie życia. Oderwać się nie można, to pewne.   

Uważnie stawiający słowa z ukrytym humorem

Roberta Walsera poznałam nie za sprawą Małgorzaty Łukasiewicz, znakomitej polskiej tłumaczki jego dzieł, ale dzięki sugestii pianisty Piotra Anderszewskiego, który w szaleństwie, w jakie popadł szwajcarski autor upatrywał wielu stycznych punktów z psychicznymi zaburzeniami, jakich doświadczał wybitny romantyczny kompozytor i pianista Robert Schumann.

Walser ostatnie dwie dekady życia niczego już nie napisał, wcześniej pracował w pocie czoła, niemal kompulsywnie, stawiając także tysiące miniaturowych liter na kartach (określanych jako mikrogramy). Szwajcar pracował m.in. w biurze w Zurychu, wyróżniał się zdolnościami kaligraficznymi, a nieco wcześniej udzielał się jako tytułowy człowiek do wszystkiego u inżyniera i wynalazcy Carla Dublera, który okazał się utracjuszem (co ciekawe, niezwykłym zrządzeniem losu w willi, która zainspirowała książkową, mieści się dziś Fundacja Walserowska).

W powieści „Człowiek do wszystkiego” (Państwowy Instytut Wydawniczy 2022, w przekładzie Teresy Jętkiewicz) niejaki Joseph Marti zostaje zatrudniony u C. Toblera i staje się nieodzowny we wszystkim - od interesów po palenie cygar i bycie wspólnikiem.

Autobiograficznie inspirowana powieść Walsera to zadziwiająca książka, jak jej główny, tytułowy bohater, w końcu niezbyt przekonany o swojej przydatności. Nieznający Walsera przeczytają książkę jako dowcipne studium przypadku, a jego fani odkrywać będą pewnie nowe pokłady zaskakujących znaczeń. To wznowienie z nowym tytułem, znacznie bliższym oryginałowi, niegdyś wydana w Polsce jako „Willa pod gwiazdą Wieczorną”.

Wokół problematyki Wschodu

Wrocławianin Jędrzej Morawiecki musiał pisać „Szugę” (Czytelnik 2022) gorączkowo, w takim tempie, w jakim pewnie uderzały w niego zawsze krajobrazy podczas pobytu w Rosji, w jakim gotowały się w głowie myśli, kiedy jechało się na Wschód.

Pisząc książkę autor jeszcze nie wiedział, że kraj, do którego podróżuje, a chwilami wręcz pielgrzymuje, napadnie na Ukrainę, ale sytuacja go nie zaskoczyła, zbyt dobrze zna realia rosyjskie, a konflikt zaogniał się od blisko dekady.

Ta książka, reportażowa, ale i eseistyczna to echa dawnej fascynacji, zwykłych-niezwykłych opowieści, spotkanych w wielu miejscach ludzi, nad którymi górę bierze bezwzględna rzeczywistość propagandowa. Bywający w Rosji regularnie Jędrzej Morawiecki, wykładowca na wrocławskim dziennikarstwie świetnie rozczytuje dla nas współczesną Rosję, dla której słowo współczesność właściwie wydaje się nie istnieć. Tytułowa szuga to lód zmieszany z wodą i błotem (kiedy szuga leży na drogach to zapowiedź wiosny. Tylko, że w Rosji szuga zalega, a nowe nie nadchodzi, nadciąga dobrze znane stare). 

Przeczytajcie także rozmowę z Jędrzejem Morawieckim o propagandzie wojennej 

Tom Oksany Zabużko „Planeta Piołun” (Wydawnictwo Agora 2022, przekład Katarzyna Kotyńska, Anna Łazar, Joanna Majewska) zostaje wydany w odpowiednim momencie, kiedy spragnieni jesteśmy zrozumienia tego, co dzieje się za wschodnią granicą. 

Zabużko pisze z pasją, a przy tym pięknie dzieli się z czytelnikiem swoim światem, kiedy opowiada o miłości do polskiej kultury, kiedy na Ukrainie dostęp do literatury był zastraszająco reglamentowany, albo z przejęciem pisze o proroczym charakterze książek białoruskiej noblistki Swietłany Aleksijewicz.

W tym zbiorze esejów sporo akcentów położono na kulturę i literaturę ukraińską, w Polsce w dużej mierze (poza nielicznymi autorami) raczej nieznaną. W tym aspekcie czyta się Zabużko bez odpowiedniego kontekstu. W innym utworze poświęconym malarce Katerynie Biłokur (specjalistce od pięknych kwiatowych kobierców podziwianej przez Picassa) mamy niepowtarzalną szansę, aby poznać postać dla sąsiadów fundamentalną dla ich tożsamości kulturowej, to też odkrycie dla zainteresowanych sztuką. Czytajmy zatem Zabużko, zawsze warto. 

Podhale, kierunek dla naprawdę odważnych 

Niegdyś mekka polskich artystów i naukowców, stolica stylu zakopiańskiego, inkubator talentów na miarę Witkacego, miejsce rekonwalescencji. Dziś stolica kiczu, inspiracja dla konkursu Makabryła, ściana płaczu dla obrońców praw zwierząt, a często miejsce wręcz unikane przez turystów, którzy chcą skorzystać z dobrodziejstw polskich gór, choć stereotypowy góral ma wizerunek lokalnego Marlboro Mana, a Podhale w wielu środowiskach uchodzi za ziemię obiecaną dla tych, którzy jadą na urlop.

Aleksander Gurgul, autor książki reportażowej „Podhale. Wszystko na sprzedaż” (Wydawnictwo Czarne 2022) przyznaje, że fascynował go rozdźwięk między fantazjami reklamodawców i piewców tatrzańsko-podhalańskiej mitologii a rzeczywistością i przez kilka lat badał sprawę genius loci regionu. Wyłania się z tych tekstów zarówno obraz Podhala, gdzie zarobią się dosłownie na wszystkim, a poszanowanie prawa wydaje się rzeczą dyskusyjną, ale to także, niestety, trochę Polska w mikroskali, bo przecież kiczowate architektoniczne rozwiązania, żądza zarobku, brak nadzoru nad jakością usług czy brak poszanowania praw zwierząt to problemy, z jakimi borykamy się często my wszyscy. Pod rozwagę, choć po lekturze urlop pod Tatrami będzie się jawił jako dość ryzykowna ekspedycja.

Reportaże, których nie wolno przegapić

„Fakty muszą zatańczyć” to też jedna z tych książek, którą wielu z nas zabierze na wakacje, bo należymy do klubu kontrolowanego uzależnienia od czytania Mariusza Szczygła. Kontrolowanego, bo niekoniecznie zawsze musimy się z jego poglądami zgadzać, a z wielką rozkoszą sięgamy po jego prozę. Tym razem (Dowody na Istnienie 2022) śledzimy moment, kiedy autor z ucznia stał się, po raz pierwszy w życiu, reporterem, zainterweniował, miał wpływ na rzeczywistość i odebrał gorzką lekcję, że słowem też można wyrządzić krzywdę.

A dalej jest o reportażu, o prawdzie, o mistrzu Trumanie Capote'em, jego klasyku „Z zimną krwią”, w którym z aptekarską dokładnością oddał historię morderstwa Herberta Cluttera i jego rodziny, którzy zginęli z rąk dwóch recydywistów (Capote odwiedzał ich w więzieniu, aby uzyskać ich wypowiedzi), potem książkę genialnie wypromował, ale też nie napisał już nigdy wielkiej powieści, sukces pierwszej powieści-dokumentu go przygniótł.

Co wartościowe w książce Mariusza Szczygła to jednak nie tyle wiele adekwatnych przykładów reporterskiego warsztatu, ale odautorskie komentarze i porady. To rodzaj podręcznika dla reportera, zdolny skorzysta, bo dobrze napisane zdanie żłobi w głowie czytelnika jak kropla w skale. 

Drugą z reporterskich książek, która wymyka się tradycyjnej konstrukcji takich publikacji, a ostatnio dosłownie zalewają księgarnie (zaś równie tendencyjne dokumenty królują na platformach streamingowych) jest tom „Kanska. Miłość na wyspach owczych” Urszula Chylaszek (Wydawnictwo Poznańskie 2022). Reporterka wyprawiła się na autonomiczne terytorium Danii między Wielką Brytanią, Islandią a Norwegią.

Sympatycznie kojarzący się archipelag zamieszkany przez blisko 50 tysięcy osób (którego amatorska drużyna piłki nożnej budziła niegdyś ciepłe uczucia w sercach wielu kibiców) skrawek Trudno mówić o postępowej, członkowie społeczności LGBT nie mają tu łatwo, a ilość pedofilów i krążące na ich temat dowcipy przyprawiają o dreszcz, ale i na Wyspach Owczych, w skostniałych strukturach i niewielkiej populacji coś powoli drgnęło.  

Chylaszek zdobywa czytelnika, bo nie goni za wyspiarskimi tematami, pozostaje wierna bohaterom, podąża ich śladami, pozostaje czułym, a i nie pozbawionym poczucia humoru obserwatorem ich codzienności. I świetnie oddaje klimat miejsca jakby poza czasem i nowoczesnością.

Architektura, czyli jak budować nową rzeczywistość

Architektka Agata Twardoch pracuje w zawodzie od blisko dwóch dekad i najpierw chciała przebijać szklane sufity siłą talentu i woli, teraz już wie, że to zbyt mało z wyjątkowo zmaskulinizowanym zawodzie i mentalności. Ale, jak dowodzi armia architektek zaproszonych przez nią do udziału w tym badawczym po części eksperymencie (bo książka „Architektki. Czy kobiety zaprojektują lepsze miasta”, Wydawnictwo W.A.B. 2022) to nie tylko wywiady z architektkami, to diagnoza sytuacji w zawodzie, wyzwań, jakie wciąż stoją przed kobietami), coś w architekturze drgnęło, na razie powoli, ale daje nadzieję, kiedy czytamy te rozmowy i biogramy rozmówczyń Agaty Twardoch – szefują własnym firmom, są konsekwentne w działaniu, jednoczą siły. Światełko w tunelu już się pali.

A we Wrocławiu architekt ma twarz kobiety, bo Jadwiga Grabowska-Hawrylak, której Manhattanem i mezonetowcami zachwycają się znawcy ze świata, wyznaczała przez lata trendy w projektowaniu w siermiężnych czasach zaspokajania pierwszych mieszkaniowych potrzeb. Ale kto wie, czy kojarzylibyśmy jej dokonania, gdyby nie fakt, że na nowo przypomniano jej sylwetkę i dokonania i specjaliści z Muzeum Architektury poświęcili czas i doświadczenie, aby wypromować Grabowską-Hawrylak znakomitym albumem nagrodzonym za granicą i wystawą w Nowym Jorku.

„Życie Guastavina i Guastavina”, nowa książka Andrésa Barby (Wydawnictwo Filtry w przekładzie Katarzyny Okrasko) znanego ze „Świetlistej republiki” przywodzi na myśl niezwykłe biografie Jeana Echenoza (poświęcone Tesli, czy Ravelowi). Pierwszeństwo ma w nich niekoniecznie faktografia, ale próba intuicyjnego poznania bohatera, przeniknięcia do jego świata, czasem nawet beznamiętnie.

Śledzimy historię budowniczego Rafaela Guastavinia, który z Marsylii przybywa do Nowego Jorku, tam uzdatnia patent, który zapewnia mu sławę i splendor, to również rzecz o relacji Guastavina z jego synem, jednym z kilku, ale jedynym prawdziwie wyczekiwanym i namaszczonym przez ojca. To będzie problemem i piętnem młodego Guastavina walczącego o wyrwanie dla siebie fragmentu rodzinnej i biznesowej historii.

Szwecja rajem dla architektów i ekologów? Nic bardziej mylnego, czego dowodem choćby tom „Wojna z pięknem. Reportaż o oszpecaniu Szwecji” Fredrika Kullberga (Wydawnictwo Dowody na Istnienie 2022, przełożyła Aleksandra Sprengel), któremu puściły nerwy, bo okazało się, że w jego ojczyźnie uznawanej za wyjątkowo racjonalną i postępową poglądy na architekturę (także krajobrazu) bywają dyskusyjne, a walka między władzami, deweloperami, wizją architektów jako żywo przywodzi na myśl znane mechanizmy z innych krajów.

Najlepszym dowodem zielona Eskilstuna, w której wszystko odbywa się z poszanowaniem natury, z wyjątkiem...szacunku dla natury, bo na obrzeżu miasta bez cienia wstydu karczuje się las, nad którym płaczą mieszkańcy. Ironia losu? Kullberg dowodzi, że coś więcej. Warto poczytać, brakuje jedynie zdjęć skandalicznych działań, choć katastrofę można sobie wyobrazić. 

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl