wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

23°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 18:25

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Jubileusz Jazztopadu. Rozmowa z Piotrem Turkiewiczem
Kliknij, aby powiększyć
Piotr Turkiewicz, dyrektor artystyczny festiwalu Jazztopad materiały prasowe
Piotr Turkiewicz, dyrektor artystyczny festiwalu Jazztopad

- Jazztopad to już nie jest festiwal gdzieś tam, on już funkcjonuje w świadomości, mówi o nim na konferencji prasowej szef festiwalu w Londynie, albo holenderskiego North Sea Festival, a to są potęgi - Piotr Turkiewicz, dyrektor artystyczny festiwalu zdradza kulisy programowania Jazztopadu i opowiada, dlaczego polski jazz z trudem jest w świecie rozpoznawalny.

Reklama

Magdalena Talik: Dziesiąte urodziny festiwalu to okazja do wspomnień. Jazztopad zaczął funkcjonować jako alternatywa dla repertuaru klasycznego w Filharmonii Wrocławskiej. Teraz to zupełnie inna impreza. Od samego początku miał Pan jasno wytyczony cel: zmienię festiwal?

Piotr Turkiewicz: Pierwsze cztery edycje Jazztopadu to był pewnego rodzaju dodatek do regularnego sezonu filharmonii, kilka koncertów, powiedzmy, „jazzujących”. Zostałem poproszony o kontynuację, ale i o rozwinięcie festiwalu. Aby zaistniał na mapie imprez jazzowych, choć tego słowa coraz częściej unikam. Patrząc na program  najwięcej jest przecież muzyki improwizowanej, a nawet współczesnej. Miałem  konkretną wizję i filozofię tego, czym powinien być festiwal i jak go rozwijać. Powinien mieć rolę, odpowiedzialność. Jako kreacja, platforma współpracy międzynarodowej, dzięki której możemy wypromować nie tylko inicjatywę, ale i polską scenę jazzową, co wydaje mi się ważne w sytuacji, kiedy jest ona…

Średnio rozpoznawalna w świecie?

To bardzo dyplomatycznie powiedziane. Dzięki kontaktom międzynarodowym od paru lat intensywnie jeżdżę na różne festiwale i prezentacje i powiem szczerze, że zawsze powtarza się ta sama sytuacja. Często słyszę słowa „nie wiemy, co dzieje się w Polsce, bo nie zostaliśmy tam nigdy zaproszeni”.

Z czego to wynika? Przecież ciekawych jazzowych imprez w Polsce nie brakuje.

Wielu organizatorów naszych festiwali jazzowych idzie na skróty, a wydarzenia są projektowane na zasadzie wysyłania maili do agencji, które programują całą imprezę. Ktoś jest w Berlinie, więc można go sprowadzić, ktoś inny w Pradze? Świetnie, może wpadnie na jeden dzień. Artyści przyjeżdżają i wyjeżdżają. Nigdy mnie to nie interesowało. Wyobraża sobie Pani, że na organizowanych od 10 lat Międzynarodowych Targach Jazzowych Jazzahead! w Bremie przez pierwsze 9 edycji byłem  jedynym zapraszanym na te targi Polakiem?! Zastanawiało mnie, jak mając tak potężne festiwale w Polsce, nie można sprawić, by mówiło się o nich zagranicą. Teraz wiem, że brakuje wyjścia poza własny świat. Dlatego od początku chciałem, by ten festiwal był obecny w Europie, w świadomości innych dyrektorów festiwali. Bardzo się ucieszyłem, kiedy pojawiła się możliwość zorganizowania edycji Jazztopadu najpierw w Korei Południowej, teraz w Japonii. Publiczność Tokyo Jazz Festival to 80 tysięcy ludzi. Jeśli w ich książkach programowych cała strona jest poświęcona Jazztopadowi, Wrocławiowi, czy Europejskiej Stolicy Kultury to ludzie mają nagle dostęp do nowych informacji. To bezcenne.

Słucham Pana i zastanawiam się nad jednym. Przecież zanim został Pan szefem Jazztopadu nigdy wcześniej nie robił Pan festiwalu. Był Pan dziennikarzem muzycznym.

Studiowałem dziennikarstwo i anglistykę, ale większość życia to była muzyka. Przez 17 lat grałem na wiolonczeli, skończyłem liceum muzyczne… Otworzył mnie pobyt w Stanach Zjednoczonych. Spotkałem muzyków, ludzi działających w tym środowisku, miałem okazję zobaczyć przemysł od kuchni. Wtedy to było potrzebne bardziej do pracy dziennikarskiej, ale interesowało mnie to połączenie bycia blisko artystów, a jednocześnie tworzenia horyzontu międzynarodowego, możliwości współpracy z potęgami.

Jakie są dla Jazztopadu wymierne korzyści bycia obecnym w świecie? Poza namacalnym dowodem w postaci płyty ECM z utworem Terjego Rypdala nagranym przez Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Wrocławskiej?

Takie, że Jazztopad to już nie jest festiwal gdzieś tam, on już funkcjonuje w świadomości, mówi o nim na konferencji prasowej szef festiwalu w Londynie, albo holenderskiego North Sea Festival, a to są potęgi. Otwierają się przed nami możliwości bezpośrednich kontaktów z artystami, co jest najważniejszym aspektem programowania. Nie mówiąc o tym, że nie czuję się skrępowany wykonując telefon do szefa London Jazz Festival, czy Molde International Jazz Festival. Dziś to znajomi, którzy podobnie myślą i wzajemnie sobie przekazują różne koncepcje. Poza tym promocja za granicą kojarzy się z kreatywną promocją. Partnerzy czują, że warto z nami współpracować.

Jednym z wyróżników Jazztopadu jest zamawianie utworów, a ten zwyczaj przywodzi na myśl raczej festiwale muzyki poważnej.

Festiwal powinien być rodzajem wyzwania nie tylko dla publiczności, ale i samych artystów. Te reakcje to, zazwyczaj, otwieranie pewnych możliwości. Weźmy Williama Parkera, ikonę awangardy nowojorskiej, świetnego basistę. A ja mu proponuję: zróbmy coś innego. To dla niego szansa zrealizowania projektu marzeń, który od paru lat siedzi mu w głowie. Mamy do dyspozycji orkiestrę, chór, kwartet i artyści są taką współpracą zachwyceni. Zależy mi także, by byli na miejscu kilka dni. To dla nich coś zupełnie innego, wyrywamy ich z codzienności tras koncertowych, co nie jest łatwe, bo to rezygnacja i poświęcenie. Muszą podarować sobie kilka występów, napisać utwór i w dodatku honorarium nie jest konkurencyjne. Ale wybieram takich artystów, którzy są kreatywni, których nie interesuje powielanie cały czas tych samych schematów.

Jazztopad zamówił cztery utwory. Czy któryś znajdzie się na płycie?

Nagrywamy wszystkie koncerty z założeniem, że chcemy to wydawać, ale,  oczywiście, wiele zależy od tego, jak pójdą próby, jak się uda koncert. Naszym największym wyzwaniem było namówienie Charlesa Lloyda, by skomponował suitę na nowy sekstet. Jest jedną z czołowych postaci wytwórni ECM, więc z pewnością zapukamy z tym nagraniem do Manfreda Eichera, ale czy się ukaże, czy nie, to kwestia wielu niezależnych już od nas czynników.

Proces decyzyjny trwa nawet kilka lat, co widać po płycie z Terje Rypdalem. Nagrana w 2009, wydana w 2013 roku.

A w kolejce ECM czeka kilka tysięcy tytułów rocznie. Każdy z nich musi przesłuchać osobiście Manfred Eicher.

Spotkał się Pan z nim?

Mieliśmy skromną wymianę mailową, ale mam wielką ochotę i zamiar się z nim spotkać. Nikt nie ma tak potężnego wpływu na rozwój artystów jazzowych.

Podczas Jazztopadu zaplanowano także Jazz Showcase. Polską scenę jazzową trzeba reklamować?

Dziś jej twarzą na świecie jest Tomasz Stańko i właściwie tylko on. Ubolewam nad tym, bo polska scena jest bardzo bogata i musimy zrobić wszystko, by ją pokazać. Przez dwa dni zaproszeni przez nas goście, a więc dyrektorzy liczących się festiwali, dziennikarze będą słuchać koncertów, każdy trwa po 25 minut. Są m.in. dwa zespoły z Wrocławia - trio Mateusza Rybickiego i Imprographic Piotra Damasiewicza.

Młoda scena?

Wczesnych trzydziestolatków. Chcieliśmy kontynuować rozwój kariery artystów, których wybraliśmy na poprzednich edycjach Jazztopadu do projektu do Take Five: Europe. To Piotr Damasiewicz, Marcin Masecki, Maciek Obara czy Maciek Garbowski.

Liczycie, że dzięki tej prezentacji w prasie zachodniej ukażą się konkretne artykuły?

Wiem, że duży tekst zostanie opublikowany w amerykańskim AllAboutJazz.com, niemieckim Jazzthetik, czy angielskim Jazzwise Magazine. Będą ludzie, którzy dotychczas reagowali: „super, że masz festiwal w Polsce, ale nic na ten temat nie wiemy”. Teraz poznają więcej.

Na Jazztopadzie szykuje się wątek tokijski. Te koncerty nie będą zbyt egzotyczne?

Festiwal, mam nadzieję, wkracza w dorosłość i dochowaliśmy się pewnej części publiczności, która podąża za programem, a nie za nazwiskami, jest świadoma, że posłucha czegoś, czego nigdzie indziej nie usłyszy. Azja jest dla mnie istotnym odkryciem artystycznym, a Japonia wprost niewiarygodnym. Pokazuję jedynie wycinek tego świata, Japonię w trzech różnych odsłonach. Popularnej mainstreamowej w wydaniu zespołu Quasimode i, w czasie tego samego koncertu, głębokiej improwizacji na tradycyjnych instrumentach w wykonaniu Tria Michiyo Yagi. Marzyłem, by przyjechała do Polski. Jest fenomenalna, ma za sobą współpracę z Johnem Zornem, a we Wrocławiu zagra na koto i poprowadzi seminarium poświęcone temu instrumentowi.

Koncerty w mieszkaniach to rokrocznie niesamowita frajda dla publiczności, która walczy o darmowe zaproszenie do czyjegoś domu. A jak reagują artyści?

Zaskoczeniem. Mówią: super inicjatywa, nigdy nie brałem udziału, jestem za. Podoba im się atmosfera-na przykład góra 15 osób, z reguły stare budownictwo, wysokie stropy, dobra akustyka, serwowanie domowego ciasta i herbaty, pewna intymność. Jednemu z ubiegłorocznych artystów na głowę wchodził kot. Instrumentalista był zachwycony.

rozmawiała Magdalena Talik 

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl