Najważniejsze informacje (kliknij, aby przejść)
Baletowa „Frida” nie jak z Hollywood
Biografię Fridy Kahlo fani malarstwa i sztuki z grubsza znają. Do popularności artystki na świecie przyczynił się też w ostatnich latach film „Frida” wyprodukowany przez Meksykankę Salmę Hayek (zagrała też główną rolę).
Jednak biografie artystów, jakich wymaga od scenarzystów Hollywood są z reguły mocno wypolerowane – usuwa się z nich niejednokrotnie niewygodne wątki, postaci nie wydają się kontrowersyjne, bywają mało zróżnicowane – ogólnie przycina się historie do formatu, jaki chętnie obejrzą ludzie na całym świecie w kinie, a potem widzowie przed ekranami telewizorów.
Więc „Frida”, choć wyreżyserowana w Hollywood przez utalentowaną Julie Taymor, dziś jest jednak rodzajem barwnego teledysku o malarce, która stała się ucieleśnieniem meksykańskiej kultury.
Jeśli widzowie „Fridy” na deskach Opery Wrocławskiej obawiali się podobnego przedstawienia artystki z Coyoacán mogą odetchnąć z ulgą.
Naturalistyczna opowieść o życiu Meksykanki
Spektakl z muzyką Petera Salema i choreografią Anabelle Lopez Ochoa, Flamandki o kolumbijskich korzeniach, to opowieść bardzo naturalistyczna z jednej strony i surrealistyczna z drugiej. Bliska biografii Fridy Kahlo, w której cierpienie i ciągłe igranie ze śmiercią, a przy tym niezwykła wyobraźnia sprawiały, że prace Meksykanki, w dużej mierze autobiograficzne, bywały dziennikiem zagłady ciała i jednocześnie osobliwej afirmacji piękna, kreacji, chęci życia.
Wyreżyserowany przez Ochoa spektakl jest zachwycający pod względem wizualnym i niezwykle przejmujący jako dramat – tragiczne momenty w życiu malarki są cezurą, ale i siłą napędową najpierw młodej, potem już dojrzałej artystki.
W pierwszym akcie oglądamy Fridę radosną, młodą, pełną nadziei, odkrywającą wielką namiętność do malarza Diega Rivery, komunisty, kobieciarza. Życie z nim daje Fridzie wielką satysfakcję, inspirację, a jednocześnie wykańcza nerwowo. Paradoksalnie jednak w najtrudniejszych momentach życia (po wypadku, zdradach ukochanego) artystka intensywnie pracuje nad własnymi dziełami. Jej życie wypełniać zaczynają postaci z obrazów.
W akcie drugim oglądamy już ukształtowaną artystkę – towarzyszy mężowi w podróży do Nowego Jorku, eksperymentuje, ma romanse z kobietami, związek z Diego przeżywa kryzys. Tymczasem siły witalne ratują ją przed depresją, poddaniem się, choć ciało znowu zawodzi – kolejne operacje stawiają Fridę na granicy życia i śmierci.
Ze śmiercią w tańcu – Fridy walka o życie
„Frida” to w pewnej mierze spektakl o danse macabre, tańcu ze śmiercią, igraniem ze śmiercią, uciekaniu przed śmiercią – postaci szkieletów towarzyszą tytułowej bohaterce przez całe życie. To nie tylko symbol słynnego meksykańskiego święta zmarłych Día de Muertos, to przeznaczenie, które Frida, siłą swojego charakteru, próbuje zmienić.
Siłą tego niezwykłego spektaklu, który na długo zapadnie widzom w pamięć jest, przede wszystkim zespół baletu Opery Wrocławskiej, w ostatnich latach fenomenalnie prowadzony przez Małgorzatę Dzierżon. Tańcząca tytułową partię Carola Minardo to debiutantka na naszej scenie, ale czuje się tu już na tyle pewnie, że tworzy nie tylko bardzo dobrą baletową rolę, ale pełnowymiarową kreację artystyczną.
Ciekawie wypada też Daniel Agudo Gallardo jako Diego, namiętny kochanek, ale i egoistyczny archetyp zapatrzonego w siebie artysty.
Bardzo czułe kreacje stworzyły Laura Flügel (jako jeleń), czy Miho Okamura (piękny ptak).
Galeria zdjęć
Pochwała należy się całemu corps de ballet, choć szczególnie zachwyca pięć szkieletów męskich i personifikacje postaci Fridy (tańczone przez mężczyzn). Cały zespół jest nie tylko zgrany, tańczy z autentycznym oddaniem, „Frida” to hołd oddany tancerzom.
Scenografia i kostiumy Dieuweke van Reij to niezwykle gustowna, wykonana nie wprost wariacja na temat ubiorów Fridy i strojów, jakie znajdziemy na jej obrazach.
Muzyka Petera Salema, którą pokochają wielbiciele filmowych soundtracków Michela Nymana, ale też i fani Arvo Pärta, świetnie opisuje stany emocjonalne bohaterów, a dyrygujący orkiestrą Opery Wrocławskiej Adam Karczmarczyk przygotował zespół naprawdę świetnie – z przejęciem słucha się nawet solo instrumentów w poszczególnych scenach.
Najbliższe spektakle „Fridy” 13, 14 i 15 czerwca.