Setlista przebojów
Z bogatego dorobku Budki udałoby się wybrać kilkadziesiąt przebojów, można by je zresztą układać według różnych kluczy (wybór najcięższych, siarczyście hard-rockowych numerów tej kapeli mógłby zadziwić niejednego), podczas ostatnich koncertów w karierze nie sposób jednak uciec od największych hitów. Setlista tego dwugodzinnego koncertu obfitowała więc w piosenki rozpoznawalne od pierwszych dźwięków. Był więc „Sen o dolinie”, „Twoje radio”, „Cisza jak ta”, „Cień wielkiej góry”, „Pieśń niepokorna”, „Ratujmy, co się da”, „Takie tango” i „Jest taki samotny dom”. To jeśli chodzi o przeboje Suflerów wykonywane przez Krzysztofa Cugowskiego. Bo w dyskografii zespołu były jeszcze i takie, które śpiewali Felicjan Andrzejczak i zmarły cztery lata temu Romuald Czystaw. Podczas wrocławskiego koncertu „Noc komety”, popularną „Jolkę”, a także „Nie wierz nigdy kobiecie” i „Za ostatni grosz” zaprezentował Andrzejczak. Na scenie w roli wokalistki pojawiła się też... Izabela Trojanowska. Zaśpiewała dwie piosenki autorstwa lidera Budki – pamiętne „Tyle samo prawd ile kłamstw” i śmiałe tekstowo „Wszystko, czego dziś chcę”. Podczas bisów cała trójka wokalistów wykonała zaś „Piąty bieg”.
Bez przekonania
Repertuarowo było więc nieźle, pod każdym innym względem – niestety dość słabo. Oprawa koncertu była co prawda stosunkowo efektowna (za plecami muzyków ekran z montowanymi na bieżąco ujęciami ze sceny i wizualizacjami do niektórych piosenek, dobre światła itp.), ale jego atmosferę skutecznie studziła statyczność zespołu, wyraźny brak energii, rutyna, właściwie zupełny brak chęci kontaktu ze strony któregokolwiek z trojga wokalistów i godna raczej recitalu w Parku Zdrojowym niż autentycznego rockandrollowego gigu konferansjerka Romualda Lipki. Trojanowska i Andrzejczak, oględnie mówiąc, nie imponowali formą głosową, a maniera wokalna Krzysztofa Cugowskiego – i to zdecydowanie największy mankament koncertu Budki – stała się w ostatnich latach tak nieznośna (to urywanie jednych głosek, przeciąganie innych, przesuwanie akcentów), że słuchało się go z rosnącą irytacją. Cóż więc z tego, że repertuar dobry, skoro niemal każda piosenka mniej lub bardziej zepsuta? Co z tego, że panowie grają hit, skoro robią to zupełnie bez przekonania?
To smutne, ale tak się jakoś złożyło, że ten autentycznie zasłużony dla polskiego rocka zespół osunął się w ostatnich latach w czarną otchłań autoparodii. Podobno „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”. W przypadku Budki Suflera był to już naprawdę ostatni moment.