Berlińczycy we Wrocławiu
Na stronie internetowej Berlińczyków regularnie zamieszczane są zdjęcia i filmiki z trasy koncertowej, także z Wrocławia. Muzycy zwiedzili starówkę, a przy pręgierzu polski koncertmistrz Daniel Stabrawa uczył swojego niemieckiego kolegę z zespołu, skrzypka Philippa Bohnena, znaczenia słowa „skrzypce”.
Daniel Stabrawa, bo nie mogło być inaczej, zagrał od pierwszego pulpitu podczas wieczoru w NFM. Koncertmistrzem jest w Berlinie od 1986 roku, został zatrudniony jeszcze, gdy głównym dyrygentem był jeszcze legendarny Herbert von Karajan, po nim nastała era Claudia Abbado, a następnie Simone'a Rattle'a. Od tego roku Daniel Stabrawa bedzie pracował pod kierunkiem nowego szefa – Kiryła Pietrenki.
Nieprzypadkowo Yannick Nézet-Séguin podczas oklasków po koncercie w sposób szczególny wyróżnił polskiego skrzypka, jednego z najbardziej doświadczonych muzyków w gronie Berliner Philharmoniker.
Orkiestra wśród najwybitniejszych
Orkiestra zagrała w NFM-ie dwie duże kompozycje wymagające nie tylko wielkiej precyzji wykonawczej, ale też obowiązkowego wspaniałego brzmienia. Berlińczycy słynęli zawsze z niezwykle wyśrubowanego poziomu, w wielu rankingach umieszczano ich w pierwszej trójce najlepszych zespołów symfonicznych świata, a dla minlionów fanów to właśnie ta formacja jest ucieleśnieniem perfekcyjnych symfoników.
Są też i sceptycznie nastawieni melomani, którzy preferują brzmienie bardziej miękkie, aksamitne, stąd pewnie prymat amsterdamskiej Royal Concergebouw nad Berlińczykami.
Znakomity koncert w NFM
We Wrocławiu zabrzmiał najpierw poemat „La Mer” (Morze) Claude'a Debussy'ego, a po przerwie, V Symfonia Siergieja Prokofiewa. W pierwszym z dzieł, słynącym z nieustającej zmienności rytmów, ale też niezwykle intensywnym dźwiękiem. Berlińscy Filharmonicy pod batutą Kanadyjczyka Yannicka Nézeta-Séguina ten arcytrudny trzyczęściowy utwór zagrali z podziwu godną dyscypliną rytmiczną i utrzymaniem niezwykłego brzmienia, które pobudzać mogło najbardziej fantazyjną wyobraźnię do projekcji obrazów morskiego żywiołu.
Prawdziwym sprawdzianem wielkości zespołu była jednak V Symfonia Siergieja Prokofiewa, obok wstrząsających trzech sonat, jeden z utworów, które kompozytor pisał podczas II wojny światowej, choć akurat w tym przypadku Prokofiew wyraźnie podkreślał optymistyczny wydźwięk dzieła. Jest tu i nostalgia, niepokój, momenty prawdziwej grozy, ale i właściwe twórcy poczucie humoru. Wszystkie te elementy Nézet-Séguin wydobył czytając V Symfonię z niespotykanym zapałem i atencją.
LSO kradnie serce
Berlińczycy tym koncertem utwierdzili w przekonaniu, że są zespołem niezwykłym, ale ostatnio serce skradli wrocławianom jednak Londyńczycy (London Symphony Orchestra). Nie tylko zresztą bisem w postaci „Tańców góralskich” z Moniuszkowskiej „Halki”.