Kolekcjoner zabawek z duszą, w tym lalek japońskich, z których każda ma swoją tajemnicę. Od niedawna żarliwie uczy się kaligrafii i iluminacji średniowiecznej, bo są dla niego niczym medytacja. Wciąż aktywny zawodowo, jednak stawia teraz nie tylko na mowę ciała, ale też głos.
Zbigniew Szymczyk, fot. Tomasz Hołod
Pasją do zbierania niezwykłych zabawek zaraził go ówczesny szef – Henryk Tomaszewski, założyciel i dyrektor Wrocławskiego Teatru Pantomimy. – Uczyłem się pod jego okiem 18 lat. Był nie tylko słynnym mimem, ale też kolekcjonerem zabawek, stąd Muzeum Zabawek w Karpaczu, stworzone właśnie ze zbiorów Tomaszewskiego. Cztery miesiące przed jego otwarciem przyniósł mi do naprawy lalkę – samuraja z XIX wieku. Miał zniszczoną głowę, musiała to spowodować wilgoć – opowiada Zbigniew Szymczyk.
Samuraja do dziś można podziwiać. Aktor dał radę zreperować go kilka dni przed otwarciem muzeum. Wtedy właśnie obudziła się w nim chęć kolekcjonowania niezwykłych zabawek.
Kolekcjoner zabawek z duszą. Tajemnica pasji
Lalki japońskie zbudowane są w prosty sposób, ale z pietyzmem. W środku znajduje się zazwyczaj trzcina opatulona specjalną tkaniną, dlatego są lekkie. Włosy gejsz są prawdziwe bądź z nici jedwabnych, a twarz z pokruszonych muszli, materiał ten przypomina porcelanę.
Niektóre są robione, jak te 400 lat temu. – Mam ich kilka, zakupiłem je w Japonii bądź w Polsce, dzięki kobiecie, która jako jedyna w naszym kraju je sprowadza. Każdą lalkę otacza historia, to właśnie tajemnica mojego zbieractwa – odkrywanie ich symboliki. Na przykład najbardziej popularną lalką jest kokeshi. Gdyby zapytać Japończyka, co symbolizuje, to odpowiedziałby, że tragedię rodzinną, czyli śmierć dziecka – wyjaśnia kolekcjoner.
Zbigniew Szymczyk, fot. Tomasz Hołod
Dlaczego? Według mitów, rodzice, dla upamiętnienia śmierci dziecka, przygotowywali kolorowe, drewniane figurki. Jednak pod koniec epoki Edo (XIX wiek) Japończycy zaczęli naśladować Europejczyków. Kokeshi wytwarzano z drewna w regionie Tohoku, gdzie są ciepłe źródła. Przyjeżdżający tam turyści zaczęli je masowo kupować. – Lalka, która symbolizowała śmierć dziecka, stała się symbolem podróży. Japonia właśnie ma w sobie taką przewrotność – zaznacza.
Taniec bon odori: inspiracja do choreografii
Natomiast lalka hakata ningyo zafascynowała naszego bohatera prostotą i zainspirowała w pracy. Przedstawia taniec bon odori.
Święto Obon to święto zmarłych, podczas którego tańczy się w miejscach uznawanych za granicę pomiędzy światem żywych i zmarłych, np. na brzegu rzeki, morza czy jeziora.
Tym tańcem zainspirował się przy tworzeniu choreografii do „Wesela” w reżyserii Anny Augustynowicz z Teatru Współczesnego w Szczecinie i w 2007 roku otrzymał nagrodę za ruch sceniczny. Choreografia oparta była na odwzorowaniu formy koła, które symbolizuje życie jako cykl zamknięty.
Lalki, karawan i 100-letni walec
Zbigniew Szymczyk, fot. Tomasz Hołod
Lalki w kulturze japońskiej są niezwykłe – związane są z nimi święta, a zamiast portretu celebrycie robi się lalkę z jego podobizną. Ale nie tylko tam powstają zabawki z duszą.
W zbiorach artysty znajdziemy także wyprodukowany w 1928 roku w Czechach karawan albo samochód z Niemiec z roku 1932. To był wtedy prawdziwy hit, bo można było go samemu złożyć. Oprócz tego ma napędzany silnikiem parowym 100-letni walec.
Kaligrafia i iluminacja średniowieczna
Dwa lata temu córka pana Zbigniewa podarowała mu podręcznik do kaligrafii. Szybko złapał bakcyla, zaczął rysować i uczyć się czcionki gotyckiej. – W ciągu dwóch wieczorów napisałem tysiąc razy literę B, może pobiłem jakiś rekord Guinnessa – śmieje się. – Był jak w transie, jest to dla niego coś w rodzaju medytacji. Wszystko robi na 100 procent, nawet znalazł nauczycielkę od kaligrafii – tłumaczy jego żona. Teraz uczy się iluminacji średniowiecznej, którą możecie zobaczyć na zdjęciu obok.
Zbigniew Szymczyk, fot. Tomasz Hołod
Zbigniew Szymczyk – tancerz, choreograf, reżyser
I kto by pomyślał, że pan Zbigniew z zawodu jest elektronikiem? Jak się okazuje przyjechał do Wrocławia z Katowic z nadzieją na angaż u Henryka Tomaszewskiego.
Niespełnione wcześniejsze marzenia o zawodzie operatora kamery zastąpił aparatem fotograficznym, dzięki któremu znalazł pracę w Studiu Pantomimy przy Teatrze Śląskim w Katowicach. Najpierw jako oświetleniowiec, a z czasem na scenie.
Gdy wybuchł stan wojenny, powołany został do wojska. Dzięki umiejętnościom ruchowym, udało mu się dostać do Centralnego Zespołu Wojska Polskiego i tak oto został tancerzem. Gdy wrócił na Śląsk, postawił sobie cel – chce grać u Tomaszewskiego. Zdał egzamin na aktora mima w Warszawie i od razu do niego zadzwonił, przyjechał na audycję i został we Wrocławskim Teatrze Pantomimy przez kolejnych 35 lat.
W swoim życiu próbował różnych artystycznych dziedzin, co jeszcze przed nim? – Może łyżwiarstwo figurowe – żartuje. I jak twierdzi: brak czasu na pasję to tylko wymówka.