Kilka minut po godz. 18.00 na scenie festiwalu Wromantic 2014 pojawił się prowadzący imprezę Artur Orzech, po raz kolejny zapewniając, że... nie jest Krzysztofem Ibiszem, i zaprosił zebraną na Stadionie Wrocław publiczność - "romantyczną" - jak podkreślił do wysłuchania kilku minirecitali pierwszej edycji festiwalu.
Na płycie stadionu - przed sceną, a także na trybunach ma się pojawić dzisiejszego wieczoru ok. 9 tys. miłośników talentu m.in. Sylwii Grzeszczak, zespołu Alphaville, a przede wszystkim Jamesa Blunta, który wystąpi jako ostatni ok. godz. 22.00. (Przeczytaj i obejrzyj, kto jeszcze zaśpiewa).
Jak wyjaśniał podczas konferencji prasowej szef firmy producenckiej FM PRO Igor Nurczyński, impreza została obliczona na ok. 10 tys. osób i wycelowana zwłaszcza w miłośników stylu, jaki reprezentują zaproszone na tę pierwszą edycję festiwalu do Wrocławia gwiazdy. Na przyszły rok zapowiedział jeszcze lepszą obsadę wykonawców, nie zdradzając jednak żadnego nazwiska.
18.15 - na scenie Kasia Sochacka
...i pięcioosobowy band w trzech chwytliwych utworach. Ostatni wyśpiewany po angielsku - jak piosenkarka wyjaśniła publiczności - bardzo osobisty, bo związany z odejściem jej mamy. Zasłużenie nagrodzona oklaskami. Brawa też dla towarzyszącej młodej wokalistce grupie muzycznej.
18.35 - w przerwie... zaręczyny
Paweł oświadcza się Aleksandrze: "Chcę ci oświadczyć tu i teraz przy tysiącu ludzi, którzy tu się zebrali - że jestem gotowy rozpocząć z tobą wspólne życie, przenieść się do kraju, w którym żyjesz, założyć rodzinę, kupić psa. Chciałaś oświadczyn z prawdziwego zdarzenia - to masz - na kolanach! Zostaniesz moją żoną?" - dramatycznie romantycznym głosem zapytał rzeczony Paweł. "Tak" - zawołała zachwycona Aleksandra.
Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!
18.40 - hicior za hiciorem - Sylwia Grzeszczak i jej zespół...
...mocnym głosem, energergetyczną piosenką przywitali się z widzami. A potem wokalistka zasiada do fortepianiu i przy aplauzie publiczności wyśpiewuje swój "wzór na szczęście". Stadion śpiewa z Sylwią. Także następny utwór, czyli "Księżniczkę". A na płycie stadionu przybywa widzów. Potem razem z wokalistką "nie pożyczają, bo to zły zwyczaj".
19.20 - czekamy na akrobacje powietrzne eskadry Żelazny
Są i puszczają dym z ogona! Przylecieli z Szymanowa i oblatują stadion. Kilka minut efektownych "koziołków" w powietrzu, pięknie wygladających, ale z pewnością wymagających wielkich umiejętności. Ci piloci należą do najlepszych na świecie. Zamykają pierwszy pokaz efektownym korkociągiem.
19.30 - Impossible? James Arthur
Bardzo mocno zaczął. Z czterema instrumentalistami i dwuosobowym chórkiem. Zaczęło się rytmiczne podrygiwanie na trybunach i ręce w górze pod sceną. "My name is James Arthur" - przedstawił się i przywitał w imieniu swoim i muzyków z publiką. Mocny głos, świetna prezencja - znacznie mniej ułagodzona niż w w "X Factorze", w którym Arthur wziął wszystko. Ręce w górę! - nabija hiphopowym rytmem. Potem dwa nastrojowe utwory. Na telebimach - ustawionych po dwóch stronach sceny (wysokiej na 14 m, artyści mają do dyspozycji 16 m, a całość z ekranami, oświetleniem i nagłośnieniem to 42 m) widać, że niejedna zachwycona fanka ociera łzę. I to jest właśnie full romantic! Przy piątym utworze - wreszcie euforia. Na biało-czerwonych flagach i transpatentach "James, we love you!". "I love you to!" - odpowiada grzecznie do mikrofonu artysta. I zaczyna kolejny hicior. Dziewczyny płaczą. Chłopaki nie...I na koniec... Impossible. Wszyscy śpiewają, nawet ci, którzy nie znają słów. To uroczy obrazek. No i świetna piosenka. I świetny koncert, choć bez bisów.
Zobacz pierwsze wideo z koncertu
20.20 - znowu Żelazny na niebie
I latający po stadionowym niebie wywołali... deszcz.
Dłuższa chwila na zmianę "dekoracji". Na scenie instalują się następni wykonawcy, czyli... na zawsze młodzi.Korzystając z okazji, podajemy koncertowe dane: na stadion przyjechało 11 tirów (40 ton) stalowych elementów, z których wzniesiono scenę, przybyło także 20 ton świateł (300 kilowatów) i najwyższej klasy nagłośnienie.
20.45 - Made in Alphaville
Marian Gold przerwał dręczącą stadionową ciszę bardziej rockowo niż pop, ale to się na pewno spodobało. Przed scenę ściągają widzowie i słyszą polskie "dziękuję" od wokalisty. Kolejny utwór też na pełnych obrotach, a głos Mariana przepuszczony przez syntezator dobrze się komponuje z rockową perkusją. Tempo zabójcze! Trzeci utwór i znów z pełną parą. Siedzenia na widowni zaczynają rezonować, a to tylko wersja hard... "Made in Japan". Przy kolejnym, czwartym utworze czujemy się tak, jakby jeszcze pierwszy się nie skończył, i stawiamy zakłady, kiedy perkusista przebije na wylot bębny. Przy zapadających ciemnościach można w końcu docenić świetlną oprawę recitalu Alphaville. I w końcu jest - "Forever young", głosem młodym inaczej, ale ciągle niesie. Publiczność zakołysała się do taktu fantastycznie i dopiero teraz widać, że na stadionie jest dobre kilka tysięcy miłośników romantycznego, ale bynajmniej nie łzawego grania. Wrocław odmłodniał?
Zobacz Alphaville na scenie
21.28 - "Czy wyjdziesz za mnie?" - drugie oświadczyny
Tym razem Paweł oświadczył się Oli, a ona... zgodziła się i prawie rozpłakała. Z wielkim bukietem czerwonych róż Ola poszła wprowadzić się do Pawła, a stadion zaśpiewał im "Sto lat!". Niech żyją, tylko romantycznie, oczywiście.I na to wszystko spadł deszcz - tym razem nie łez...
Teraz czekamy na Jamesa B. Blunta nie Bonda.
21.58 - zaszedł nas od tyłu - James Blunt
Wszyscy wypatrywali go na scenie po tym, jak zabrzmiał hitowy kawałek z "Gwiezdnych wojen". A on przeszedł spokojnym krokiem w specjalnie przygotowanym dlań tunelu wśród publiczności. Były poklepywania po ramieniu i piski niewiast. Gładki na licu, ubrany w coś na wzór kombinezonu pracowniaka z lotniczego hangaru (a to może "luźny" strój kosmonauty), radosny, ładuje na gitarze hit za hitem. Zapalniczki rozbłysły i zabawa trwa na całego. Urokliwy obrazek na scenie - w tle obrazy ziemskie i kosmiczne - duże przestrzenie, wysokości, błękit przemieszany z bielą, satelitarne widoki. Bardzo to romantycznie adekwatne. I ten głos Blunta - też bardziej "satelitarny"... Po każdym utworze owacje i po tym, jak James kryguje się, że po polsku za bardzo mu nie idzie, ale jest mu bardzo miło zobaczyć tyle roześmianych twarzy. Utwór, w którym "wysła pocztówkę", wyklaskany na całej długości przez publikę, która entuzjastycznie przywitała minigitarę, na której Blunt fajnie wymiata. Potem zasiada do fortepianu, a niewiasty "mdleją". Sorry, jeden pan także...
Mija 50. minuta występu Blunta i czas na wielkie hiciory, w tym "You're beautiful". Brzmi jak na płycie. W ogóle ten Blunt jakiś taki "równy", czytaj: nie udaje, że śpiewa, a nawet udaje mu się sprowadzić wszystkich do parteru - i na cztery kazać wyskoczyć w górę. Ludziska szaleją! Będą bisy? Będą! "Moon landing" wystrzelił w kosmos. A ten strój Blunta to już na pewno ubiór pilota muzycznych przestworzy.
James Blunt gra dla Wrocławia
23.20 - wystrzeliło świetliście-ogniście
Koniec występu Blunta ogłuszający. Zza sceny kaskady sztucznych ogni wystrzeliły ponad stadion. Ależ to było wRomantyczne!
I tym optymistycznym akcentem mówimy Państwu - dobranoc!
Małgorzata Wieliczko
fot. i wideo: Oktawian Sebastian, Adrian Kowalczyk