Kamil Borecki, Starszy specjalista w Dziale Badawczym Centrum Historii Zajezdnia
Została ona umieszczona przy bramie zajezdni autobusowej nr VII podczas obchodów pierwszej rocznicy podpisania porozumień sierpniowych w 1981 r.
Dzisiaj o dawnym charakterze tego miejsca przypomina już tylko nazwa zlokalizowanej tu instytucji – Centrum Historii Zajezdnia wraz z fragmentem znajdującej się na jej terenie wystawy „Wrocław 1945–2016” – swoim istnieniem podkreślająca wagę tej niepozornej zajezdni autobusowej dla stolicy Dolnego Śląska i jej mieszkańców. To właśnie tutaj doszło do wydarzenia, które trwało co prawda niecały tydzień, ale zasadniczo zmieniło oblicze Wrocławia, a w szerszej perspektywie również całej Polski. Także tutaj rozpoczął się strajk, którego uczestnicy solidaryzowali się z robotnikami ze Stoczni Gdańskiej i przyjęli 21 wysuniętych tam postulatów jako swoje własne. W krótkim czasie do inicjatywy pracowników Zajezdni nr VII przyłączyła się nie tylko reszta miasta, ale praktycznie cały region – ówczesne województwa wrocławskie, legnickie, wałbrzyskie i jeleniogórskie.
Pierwsza fala strajkowa, która objęła niemal całą Polskę, dotarła do Wrocławia już w połowie lipca 1980 r. Od tego momentu dochodziło do pojedynczych przerw w pracy czy nawet krótkich strajków pracowników poszczególnych zakładów. Były to jednak izolowane, odosobnione przypadki o skali zbyt małej, by mogły wzniecić powszechną falę protestów. Na początku sierpnia wrocławscy opozycjoniści rozpoczęli akcję informacyjną o sytuacji w kraju. Odpowiednie treści były zamieszczane na łamach konspiracyjnych biuletynów i ulotek. Po wybuchu strajku w Gdańsku wrocławscy protestujący zaczęli nawoływać do solidarności z Wybrzeżem. W konspiracyjnej ulotce wydanej 19 sierpnia pisano o uformowaniu się Międzyzakładowych Komitetów Strajkowych w Trójmieście, Szczecinie i Elblągu oraz o podstawowych żądaniach robotników. W ten sposób część wrocławian mogła zapoznać się z treścią 21 postulatów, które po raz pierwszy zostały upowszechnione 23 sierpnia w „Biuletynie Dolnośląskim”, kierowanym przez Kornela Morawieckiego. Do podobnych informacji mieli również dostęp słuchacze Radia Wolna Europa. To wszystko sprawiało, że fala strajków zataczała coraz szersze koło. Brakowało jednak jednego, centralnego ośrodka, który pokierowałby tą falą, zwiększając tym samym siłę jej rażenia.
Przełom nastąpił 26 sierpnia
Tego dnia, około godziny 4.30 nad ranem, pracownicy Zajezdni nr VII – kierowca autobusu Tomasz Surowiec z bratem Bohdanem Jetzem oraz mechanik–pilot Czesław Stawicki – rozpoczęli agitację wśród zbierającej się do pracy i schodzącej z nocnej zmiany załogi. Odczytali gdańskie postulaty, których treść Surowiec otrzymał kilka dni wcześniej od Andrzeja Pawlika, pracownika Przedsiębiorstwa Budownictwa Inżynierii Miejskiej, utrzymującego kontakt z Komitetem Obrony Robotników.
Następnie wywiązała się kilkunastominutowa dyskusja, której efektem była decyzja o podjęciu strajku. Wjazd do Zajezdni zastawiono autobusami, popularnymi „ogórkami”, uformowano też komitet strajkowy, który jeszcze tego samego dnia po południu przekształcił się w Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Na przewodniczącego został wybrany inny kierowca z Zajezdni nr VII, Jerzy Piórkowski, będący równocześnie członkiem Podstawowej Organizacji Partyjnej – najmniejszej jednostki PZPR. Nie było jednak w tym nic dziwnego. Wiele osób działało w ramach POP czy też Rad Zakładowych, chcąc tą drogą oddolnie wpływać na korzystne zmiany w Polsce. Za znamienny można jednak uznać fakt, że próby uspokojenia sytuacji na Dolnym Śląsku, podjęte przez władze w dniach 21–22 sierpnia, skończyły się fiaskiem. Podczas zebrań zakładowych organizacji partyjnych dochodziło do krytyki rządzących i wysuwania konkretnych żądań. Również tą drogą, za pośrednictwem zakładowych działaczy partyjnych, rozchodziły się wieści o sytuacji na Wybrzeżu i w reszcie kraju.
Już na samym początku strajku podjęto bardzo ważną i strategiczną decyzję, że będzie miał on charakter solidarnościowy z postulatami gdańskimi i strajkującymi tam robotnikami. Dzisiaj trudno ustalić, kto był autorem tej inicjatywy. Co więcej, to od rozwoju sytuacji w Stoczni im. Lenina uzależniono losy strajku w Zajezdni. Ustalono, że jego zakończenie będzie możliwe wyłącznie w przypadku podpisania przez władze wysuniętych w Gdańsku postulatów. To postanowienie odróżniało strajk w Zajezdni nr VII od prób podjętych wcześniej przez inne zakłady pracy we Wrocławiu i było jednym z elementów wpływających na jego końcowy sukces. Jak bardzo było to istotne, pokazała już pierwsza próba nakłonienia strajkujących do podjęcia pracy. Około godziny 7.00 rano na spotkanie z protestującymi przybył dyrektor wraz z członkami egzekutywy partyjnej. Na pytanie o konkretne, własne żądania, strajkujący odpowiedzieli wspólnym głosem: podpisanie porozumień w Gdańsku. Wobec takiego postawienia sprawy władze były bezsilne. Jakiekolwiek obietnice finansowe bądź socjalne, skuteczne w innych zakładach pracy, tym razem nie były w stanie przekonać załogi Zajezdni do zaniechania strajku.
Wiadomości o podjętych w Zajezdni nr VII działaniach szybko rozeszły się po całym mieście. Istotną inicjatywą było wysłanie przedstawicieli strajkującej załogi do pozostałych zajezdni, gdzie wkrótce także wstrzymano pracę, co w konsekwencji doprowadziło do paraliżu komunikacji miejskiej. W obliczu braku kursujących po mieście autobusów i tramwajów władze nie były w stanie zatuszować faktu, że „coś” zaczęło się dziać. Zaintrygowani zaistniałą sytuacją mieszkańcy podchodzili pod poszczególne zajezdnie i tam dowiadywali się o podjętej akcji strajkowej. Pomimo problemów w poruszaniu się po mieście, utrudnień w dotarciu do pracy czy też robieniu zakupów, wrocławianie odnieśli się do tej akcji ze zrozumieniem, udzielając poparcia i manifestując solidarność z protestującymi pracownikami komunikacji miejskiej oraz robotnikami z Wybrzeża.
Tego samego dnia, 26 sierpnia, do Zajezdni nr VII zaczęły przybywać delegacje z innych zakładów pracy. Wśród pierwszych z nich znaleźli się wysłannicy m.in. z PKS (Bogdan Ziobrowski), Elektrociepłowni Czechnica (Hubert Hanusiak), PBIM (Antoni Pawlik) czy też Wrocławskiej Stoczni Rzecznej (Zbigniew Przydział). Co ciekawe, w ostatnim z wymienionych zakładów strajk rozpoczął się niezależnie od wydarzeń w Zajezdni nr VII. Pracownicy stoczni wysłali nawet swoją własną delegację do Gdańska, aby poinformować o swoim strajku i solidarności z Wybrzeżem. Niestety samochód marki Nysa, którym jechali delegaci, został zatrzymany przez milicję w okolicach Bydgoszczy i odeskortowany aż pod bramę wrocławskiej stoczni.
Bardzo ważnym momentem dla przebiegu strajku było pojawienie się na terenie Zajezdni nr VII działaczy wrocławskiej opozycji. Zaczęli przybywać na miejsce już w godzinach porannych, oferując swoją pomoc i doświadczenie zdobyte podczas pracy konspiracyjnej. Wśród pierwszych opozycjonistów przybyłych na teren Zajezdni można wymienić Jarosława Brodę, Stanisława Huskowskiego, Piotra Starzyńskiego, Krzysztofa Turkowskiego czy Tomasza Wacko. Byli to młodzi ludzie reprezentujący m.in. Studencki Komitet Solidarności, powstały w grudniu 1977 r., i będący pierwszą organizacją opozycyjną we Wrocławiu, oraz Komitet Samoobrony Społecznej we Wrocławiu, nawiązujący do KSS KOR, formalnie założony w 1979 r. – jego członkowie wykazywali aktywność już we wcześniejszych latach (chociażby we wspomnianym SKS). Nie wszyscy działacze opozycji mieli jednak szansę dotrzeć na strajk. Niektórzy z nich zostali aresztowani przez milicję, jak np. Aleksander Gleichgewicht. We Wrocławiu „polowanie” na dysydentów trwało już od początku sierpnia. Co jakiś czas prewencyjnie zatrzymywano na 48 godzin poszczególnych działaczy. Jarosław Broda został wypuszczony z aresztu 26 sierpnia. Kilka godzin później był już na terenie Zajezdni.
Co ciekawe i ważne dla rozwoju strajku, pracownicy Zajezdni przyjęli pomoc opozycjonistów bez większych oporów. Nie było to wówczas takie oczywiste, gdyż te dwa środowiska – dysydenci i robotnicy – dotychczas nie współpracowały ze sobą zarówno we Wrocławiu, jak i w całym kraju. Szybko stało się jednak jasne, że połączenie sił jest niezbędne: strajk robotników dawał opozycji coś, czego dotychczas brakowało, czyli masowość, zaś robotnicy otrzymali wsparcie merytoryczne, organizacyjne i techniczne. Już od godzin porannych pierwszego dnia strajku przystąpiono do tworzenia na terenie Zajezdni drukarni. Wykorzystywano w tym przypadku doświadczenie z konspiracyjnego drukowania takich pozycji jak „Podaj dalej” czy wspomnianego „Biuletynu Dolnośląskiego”. To właśnie w tej „zajezdniowej” drukarni powstawały późniejsze komunikaty MKS. W godzinach popołudniowych na teren Zajezdni przybyła także inna grupa udzielająca wydatnego wsparcia merytorycznego. Byli to intelektualiści skupieni w Towarzystwie Kursów Naukowych – profesorowie Mirosława Chamcówna oraz Roman Duda i Jan Waszkiewicz. Jednym z podjętych przez nich zadań było określenie statusu prawnego strajkujących.
Wszystkie wyżej wymienione grupy osób, czyli pracownicy Zajezdni nr VII, delegaci z innych zakładów pracy oraz opozycjoniści i intelektualiści, wzięli udział w wiecu, którego efektem było uformowanie MKS i powstanie tekstu odezwy pt. „Do mieszkańców Wrocławia!”, którą wydrukowano i rozkolportowano. Można było się z niej dowiedzieć o powstaniu MKS, który zrzeszał już ok. 10 zakładów pracy oraz o pełnej solidarności z robotnikami Wybrzeża i zapoznać się z listą 21 postulatów. W ten sposób udało się przełamać monopol władz na informowanie społeczeństwa i skutecznie dotrzeć do mieszkańców Wrocławia.
Powstanie MKS jako centralnego ośrodka strajku i rozpowszechnienie tej informacji miało ogromny wpływ na skalę strajku we Wrocławiu i w regionie. Dowodem na to były liczne delegacje pojawiające się w Zajezdni w kolejnych dniach. Wraz z powstaniem MKS uformowało się prezydium strajku i rozdzielono zadania. Maszyna ruszyła…
Pierwszy dzień strajku w Zajezdni nr VII upłynął pod znakiem formowania struktur oraz rozdzielania obowiązków. Następnego dnia, wraz z napływającymi delegacjami z innych zakładów pracy, pojawiła się potrzeba wyłonienia ścisłego kierownictwa. W tym celu powołano prezydium z kierowcą MPK Jerzym Piórkowskim na czele. Cieszył się on nie tylko znacznym poparciem i zaufaniem załogi, ale też jego kandydatura nie budziła wątpliwości wśród pozostałych delegatów – jako człowiek „stąd”, czyli z Zajezdni, był najodpowiedniejszą osobą do dowodzenia strajkiem.
Oprócz niego w kierownictwie strajku znaleźli się: Zbigniew Przydział ze Stoczni Rzecznej, Hubert Hanusiak z Wrocławskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Przemysłowego nr 1, Bogdan Ziobrowski z PKS, Zbigniew Kopystyński z Elwro, Tomasz Surowiec i pełniący później funkcję sekretarza Czesław Stawicki – inicjatorzy strajku z Zajezdni. W jednym z autobusów marki Berliet zorganizowano prowizoryczne biuro informacyjne, którym zarządzał Surowiec ze swoim bratem, Bohdanem Jetzem. To właśnie do nich zgłaszali się delegaci i łącznicy, którzy przybywali do Zajezdni, aby uzyskać informacje i porady dotyczące odpowiedniej organizacji strajku i ochrony zakładu pracy – na miejscu otrzymywali pisemne instrukcje. Tymczasem zadaniem Stawickiego było rejestrowanie kolejnych zakładów, zgłaszających swój akces do MKS. Powołano także straż strajkową.
Istotne zadania powierzono też pracownikowi Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, związanemu ze środowiskiem SKS i KSS KOR Krzysztofowi Turkowskiemu, który był jednym z redaktorów komunikatów MKS oraz, ramię w ramię z Piórkowskim, informował o aktualnej sytuacji na codziennych wiecach odbywających się o 12.00 i 20.00. To właśnie Turkowskiemu, 28 sierpnia, udało się nawiązać połączenie telefoniczne z Gdańskiem i porozmawiać z Lechem Wałęsą. Dzięki temu strajkujący w Stoczni im. Lenina mogli dowiedzieć się o skali protestów we Wrocławiu oraz o solidarności z ich postulatami. Niewątpliwie były to ważne informacje dla Gdańska, dodające otuchy i potwierdzające sens dalszej walki. Z tym konkretnym połączeniem telefonicznym łączy się także ciekawa historia – słuchawkę w Gdańsku podniosła Beata Szczepanik, opozycjonistka z… Wrocławia, przebywająca wówczas, wraz ze swoim przyszłym mężem, Zbigniewem Pałką, na terenie Stoczni.
Łączność telefoniczna pomiędzy poszczególnymi zakładami pracy była mocno ograniczona przez Służbę Bezpieczeństwa, która dążyła do odizolowania centrum strajkowego od wszelkich informacji. Mimo to, co jakiś czas, udawało się nawiązać kontakt i tą drogą. Telefony odbierał i wybierał numery Andrzej Kiełczewski – w relacji złożonej dla Ośrodka „Pamięć i Przyszłość” opowiedział o powierzonym mu zadaniu. Kiełczewski odbierał połączenia od przedstawicieli różnych zakładów i miejsc pracy, którzy chcieli uzyskać informacje dotyczące strajku, sytuacji w samej Zajezdni czy też zapewnić o poparciu i przystąpieniu do protestów. Pytano też o rozwój sytuacji w Gdańsku i Lecha Wałęsę, chcąc dowiedzieć się kim właściwie jest przywódca strajku na Wybrzeżu. W chwilach, gdy akurat nikt nie starał się dodzwonić do Zajezdni nr VII, Kiełczewski pomagał w pracy poligraficznej.
Funkcjonowanie drukarni na terenie Zajezdni miało niebagatelny wpływ na wiedzę mieszkańców Wrocławia o bieżącej sytuacji. Za organizowanie miejsc poligrafii (po latach trudno jest ustalić ich dokładną liczbę w strajkowym centrum) odpowiadał m.in. Tomasz Wacko, potrafiący stworzyć tzw. ramkę wrocławską, na której drukowano. Pomocna w tworzeniu matryc była także maszyna do pisania przywieziona do Zajezdni przez Jarosława Brodę, działacza SKS-u i współpracownika KSS-KOR. W działalność drukarni szybko zaangażowali się nie tylko inni opozycjoniści, ale także pracownicy Zajezdni, dzięki czemu drukowano dzień i noc. W zajezdniowych pomieszczeniach powstawały wydawane codziennie, od drugiego dnia strajku, komunikaty MKS, które zawierały informacje o aktualnej sytuacji strajkujących, kolejnych zakładach przyłączających się do MKS czy też dementowały kłamliwe doniesienia oficjalnej prasy. Osobami odpowiedzialnymi za redakcję drukowanych treści byli przede wszystkim Jarosław Broda i Krzysztof Turkowski. W sumie wydano sześć komunikatów.
Kolportaż komunikatów odbywał się kanałami opozycyjnymi. Rozrzucano je przy różnych zakładach pracy, pętlach tramwajowych – wszędzie tam gdzie gromadziła się większa liczba ludzi. Część komunikatów rozdawano przez bramę i płot Zajezdni. Wręczano je bezpośrednio wszystkim osobom, które akurat były pod ręką. Był to jedyny sposób na przełamanie bariery komunikacyjnej jaką tworzyły oficjalne wrocławskie media. Co prawda pierwsze informacje dotyczące strajku pojawiły się na łamach wrocławskiej prasy już w środę, 27 sierpnia, lecz nie mogły one stanowić źródła wystarczającej, i co najważniejsze, rzetelnej wiedzy. Choć strajkujący odnosili się z wielką nieufnością do dziennikarzy, którzy próbowali przedostać się na teren Zajezdni, to kilku osobom ta sztuka się udała. Wśród nich znajdowała się m.in. Magdalena Bajer, która w październiku 1980 r. opublikowała reportaż o wrocławskim strajku na łamach miesięcznika „Odra”. Dotrzeć do MKS udało się także dziennikarce radia i telewizji Barbarze Trzeciak. 30 sierpnia nagrała ona wypowiedź Piórkowskiego, tymczasem montaż odbył się już w studiu pod czujnym okiem Władysława Frasyniuka – wówczas kierowcy MPK, delegata z Zajezdni Tramwajowej nr VIII przy ul. Krakowskiej, pełniącego podczas strajku funkcję rzecznika prasowego. O rosnącym znaczeniu strajku we Wrocławiu świadczyć też mogło zainteresowanie mediów zachodnich – Jerzy Piórkowski udzielił wywiadu m.in. dla Agencji Reutera i „New York Times”.
Głównym celem, przyświecającym wrocławskiemu i nie tylko wrocławskiemu strajkowi, była solidarność. Co jednak najważniejsze, nie był to żaden wyświechtany slogan, ale faktyczne poczucie walki o wspólną sprawę. Wyrażało się to nie tylko w podjęciu gdańskich postulatów przez wrocławski MKS i zobligowaniu się do prowadzenia strajku aż do pozytywnego rozwiązania sytuacji na Wybrzeżu, ale także w autentycznej solidarności pomiędzy robotnikami i „zawodowymi” opozycjonistami. Wspomniane już komunikaty dowodzą, że intencją tych drugich nie było prowadzenie własnej gry politycznej – w treści żadnego z nich nie znajdziemy informacji o wsparciu i roli odgrywanej przez opozycjonistów podczas strajku. To były wówczas sprawy drugorzędne, najważniejsze było wspólne dobro.
Akcja strajkowa nie miałaby większej szansy na sukces gdyby nie wsparcie i ofiarność wrocławian, którzy bardzo przychylnie zareagowali na podjęty przez robotników trud. Wrocławianie z autobusów i tramwajów przesiedli się na rowery, ale też jeździli stopem. Często też sami kierowcy zatrzymywali się i proponowali podwiezienie. Wsparcie dla strajkujących załóg było widoczne nie tylko w wywieszanych przez mieszkańców Wrocławia transparentach, ale także niesieniu konkretnej pomocy materialnej. Ludzie stojący pod płotem Zajezdni przynosili jedzenie, napoje, a nawet papier i inne niezbędne do druku materiały. Wyjątkowym wyrazem wsparcia był zagrany 31 sierpnia pod murami Zajezdni nr VII koncert artystów z Opery Wrocławskiej. Otuchy strajkującym dodawało również wsparcie ze strony duchowieństwa. 28 sierpnia opozycjonista Maciej Zięba i przedstawiciele prezydium, m.in. Zbigniew Kopystyński, złożyli wizytę abp. Henrykowi Gulbinowiczowi, aby podziękować za wsparcie i udzielone w liście do MKS błogosławieństwo. Szczególnie pamiętnymi momentami strajku, zarówno dla protestujących, jak i osób z zewnątrz, były dwie msze święte celebrowane przez ks. Stanisława Orzechowskiego, które odbyły się 29 i 31 sierpnia gromadząc rzesze wiernych. Po mszach odbyła się zbiórka pieniędzy na rzecz MKS. Także i w tym momencie wrocławianie nie zawiedli strajkujących, szczodrze dorzucając się do ich działalności. Niektórzy świadkowie wydarzeń wspominają „deszcz pieniędzy” jaki spadł na nich w tych dniach.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami strajkujący w Zajezdni nr VII czekali na rozwój wydarzeń i negocjacji w Gdańsku. Aby mieć jak najlepiej potwierdzone informacje wysłano na Wybrzeże dwie delegacje. Gdy 31 sierpnia podpisano porozumienia sierpniowe do Zajezdni przyjechał wojewoda Janusz Owczarek. Jednym z najważniejszych efektów negocjacji z prezydium było podpisanie gwarancji bezpieczeństwa dla strajkujących i wspomagających strajk oraz ich rodzin. 1 września o godzinie czwartej rano z Gdańska powrócili delegaci przywożąc ze sobą dokument podpisany przez Annę Walentynowicz. Można było ogłosić sukces i zakończenie strajku, do którego finalnie przyłączyło się 176 zakładów pracy z całego regionu.
Opisane tu wydarzenia były świadectwem wielkiego poświęcenia zarówno ze strony strajkujących, jak i społeczeństwa Wrocławia. Solidarność, która wówczas się wytworzyła, rozumiana jako poczucie więzi, miała jednak dalej idące konsekwencje. W opinii wielu uczestników i świadków tamtych wydarzeń, strajk solidarnościowy był momentem rzeczywistych narodzin powojennego polskiego Wrocławia. Ludzie, którzy przybyli z różnych stron Polski po raz pierwszy poczuli się jak u siebie, poczuli, że są jedną społecznością.
40 lat strajku
W tym roku mija 40 lat od opisywanych wydarzeń. W związku z tą okrągłą rocznicą Ośrodek „Pamięć i Przyszłość” przygotowuje wystawę poświęconą strajkowi Zajezdni nr VII i narodzinom wrocławskiej „Solidarności”. Otwarciu wystawy będą towarzyszyć uroczyste obchody, podczas których Ośrodek uhonoruje możliwie wszystkich uczestników strajku. Podjęliśmy także działania badawcze, których głównym punktem są nagrywane przez nas relacje ze świadkami tego historycznego wydarzenia. Zachęcamy wszystkie osoby biorące udział w strajku do zgłaszania się do Ośrodka. Dzięki temu planowane obchody będą miały pełniejszy wymiar.
Zdjęcia Władysław Dębicki, Ośrodek „Pamieć i Przyszłość”